środa, 2 września 2015

Jezus i władza

Witam po wakacyjnej przerwie stałych Czytelników, jak i bardziej lub mniej przypadkowych Gości mego bloga. Mam nadzieję, że dalszymi wpisami nie rozczaruję Was, aczkolwiek nie gwarantuję dotychczasowej regularności zamieszczania postów. Mogę obiecać co najmniej jeden tygodniowo, co wynika nie tylko z różnych obowiązków rodzinnych i zawodowych, ale też z faktu, że sam muszę coraz częściej sięgać do wcześniejszych wpisów, aby nie powtarzać już omówionych wątków.

Z drugiej strony, gdy przeglądam poruszone już poprzednio zagadnienia, uzmysławiam sobie, że są one przeze mnie maksymalnie uproszczone, wręcz lapidarne, wobec tysięcy opracowań jakie w historii poświęcono każdemu z tematów związanych z Jezusem. W swej książce  "Jak zostaje się Bogiem" wszystkie te wątki starałem się omówić znacznie bardziej systematycznie i dokładnie, ale także wobec niej mam świadomość, że praktycznie każdy z jej rozdziałów można poszerzyć do wielkości odrębnego tomu i też nie wyczerpując w pełni materii.

Sądzę, że w tym momencie, po przerwie, warto przypomnieć i jeszcze raz wyraźnie sformułować samo sedno informacji o Jezusie z Nazaretu zwanym Mesjaszem, pozwalające racjonalnie zrozumieć, uświadomić sobie, jaki był rzeczywisty sens prawdziwych(!) wydarzeń, które są opisane w Nowym Testamencie.

Około 2 tysiące lat temu w Jerozolimie doszło do próby siłowego przejęcia władzy z rąk administrujących Palestyną arcykapłanów Świątyni Jerozolimskiej. Uzurpatorem był Jezus z Nazaretu, charyzmatyczny przywódca niewielkiej sekty religijnej w łonie judaizmu, człowiek obdarzony zdolnościami uzdrowicielskimi i przez to zdobywający znaczną popularność wśród ludu. Głównym argumentem uzasadniającym aspiracje Jezusa były jego oficjalne stwierdzenia, że jest Mesjaszem, Królem Izraela, Synem Bożym zesłanym na ziemię i przez to uprawnionym do władania Świątynią. W zainspirowaniu go do przeprowadzenia tego zamachu stanu, i w jego przygotowaniu, uczestniczyło kilku utajnionych stołecznych polityków. Przewrót nie udał się, gdyż samozwańca nie poparły zebrane w Jerozolimie tłumy, co było podstawowym warunkiem powodzenia. W efekcie Jezus został przez arcykapłanów skazany na śmieć, i gdy podjęte próby ratowania się okazały się nieskuteczne, wyrok wykonano.

Tak sformułowana informacja o wydarzeniach sprzed 2000 lat może nasuwać dwa całkowicie zasadne pytania: jak zwykłemu mieszkańcowi Galilei mógł przyjść do głowy pomysł, by zacząć prezentować się ludziom jako Syn Boży?, oraz drugie: jak to możliwe, że przeciętny człowiek z odległej prowincji odważył się sięgnąć po najwyższą władzę w stolicy? Czy samo to nie jest dowodem, że był to ktoś nadzwyczajny, ktoś obdarzony boską misją? By właściwie odpowiedzieć na te pytania, trzeba uświadomić sobie w jakich czasach miały miejsce wydarzenia i jak wyglądał ówczesny świat.

Czy rzeczywiście trzeba było tak dużej wyobraźni i odwagi, by zacząć prezentować się jako Syn Boży? Trzeba więc powiedzieć, że boskość miała wówczas całkiem inny wymiar niż dzisiaj. W tamtych czasach wszyscy faraonowie egipscy byli formalnie bogami dla swych poddanych, wiele rodów greckich i miast wywodziło swe korzenie bezpośrednio od bogów lub herosów, Juliusz Cezar oficjalnie głosił, że jego ród pochodzi od bogini Wenus, a po swej śmierci został prawnie uznany przez senat za boga (jak i wielu późniejszych cesarzy), matka Aleksandra Macedońskiego, demoniczna Olimpias, publicznie oznajmiła, że ojcem jej syna jest Zeus, który pod postacią węża wślizgnął się do jej łoża - czyż trzeba bardziej wiarygodnego świadka boskości syna. Takie przykłady można przytaczać bardzo długo. Bogowie i ludzie w świecie starożytnym byli sobie znacznie bliżsi niż to jest w dzisiejszych czasach; ich obecność na ziemi nikogo nie dziwiła i wcale nie była tak zaskakująca jak moglibyśmy sądzić. Jezus z Nazaretu wcale nie musiał mieć nadzwyczajnej fantazji by wpaść na ten pomysł i zacząć prezentować się jako Mesjasz - to mieściło się w regułach tamtego świata i wcale nie było czymś niewiarygodnym dla współczesnych mu ludzi (Nie rozwijam tu tematu jak zostałby dzisiaj potraktowany człowiek, który zacząłby publicznie głosić, że jest Mesjaszem, Synem Bożym, ale warto się zastanowić).

Czy człowiek z przeciętnej rodziny żydowskiej w dawnej Galilei mógł odważyć się sięgnąć po najwyższą władzę, zarezerwowaną dla królów i cesarzy? To też wydaje się dzisiaj czymś niezwykłym, aktem prawie nadludzkim. Jednak znów trzeba się odwołać do specyfiki tamtego świata.
My żyjemy w czasach gdy w powszechnym mniemaniu do noszenia korony uprawnia wyłącznie "błękitna krew", dziedziczona po bardzo wielu pokoleniach namaszczonych, szlachetnych, herbowych przodków. Takie są wyobrażenia ukształtowane głównie w epoce średniowiecza, gdy utrwalały się stosunki zwierzchności i podległości suwerenów i wasali. Starożytność nie znała tak pojętego zjawiska "błękitnej krwi" i była pod tym względem znacznie bardziej liberalna. Starano się w jakimś stopniu przestrzegać reguł pochodzenia, ale wynikało to głownie z faktu że ówcześni władcy w sposób naturalny starali się zostawiać tron w spadku swemu potomstwu, bo i komu innemu? Jednak nikogo nie dziwiło, że królami i cesarzami zostawali synowie kupców, chłopów, żołnierze, a nawet potomkowie niewolników i wcale nie było to przeszkodą w sprawowaniu władzy. Właśnie taka swoista dezynwoltura w traktowaniu praw do tronu sprawiała, że historia starożytnego Rzymu jest wręcz przesycona samozwańcami i uzurpatorami. Swe aspiracje do tronu uzasadniali oni bardzo dowolnie - byli to i zmartwychwstali rzekomo cesarze, ich nieznani potomkowie, ludzie wskazani przez siły boskie albo po prostu demonstrujący brutalną siłę. Można wręcz wykazać, że to właśnie ogromna ilość samozwańców i nieustające wojny domowe jakie przez to były toczone w całym imperium, stała się jedną z głównych przyczyn upadku Rzymu. Oczywiście samozwańcy nie pojawiali się tylko w starożytności, cała późniejsza historia też zna wiele przykładów - władza to niesamowity magnes i w grze o nią każdy chwyt był dozwolony, a życie było zawsze normalną stawką.

Jezus z Nazaretu był jednym z takich właśnie samozwańców, uzurpatorów, próbujących różnymi sposobami zdobyć władzę, aczkolwiek działającym tylko na poziomie lokalnym, w odległej od centrum prowincji. Przegrał tragicznie swą walkę o władzę, co jest najczęstszym losem samozwańców. Nie został królem, czego pragnął, natomiast po latach został  ogłoszony Bogiem, czego wcale nie chciał. Dlaczego tak się stało, to też pasjonująca opowieść.





  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz