piątek, 19 lutego 2016

Robotnicy na żniwa

Przyjęty przez spiskowców scenariusz końcowych przedsięwzięć, których finałem miało być opanowanie Wielkiej Świątyni Jerozolimskiej, wymagał zorganizowania możliwie dużego oddziału, który będzie towarzyszył Mesjaszowi w decydujących dniach – Jezus określił to słowami: czas żniw bliski, więc potrzeba wielu robotników.

Trzeba to było zrobić w stosunkowo krótkim czasie i na możliwie dużą skalę, więc zadanie zwerbowania jak największej liczby nowych uczniów zostało zlecone wszystkim 12 apostołom. Wiadomo było, że oni nie w pełni rozumieją jaki jest prawdziwy sens działań ich Mistrza i mimo jego wielokrotnych wezwań i napomnień, dawali mu niewiele  korzyści; czasami nawet 
krzyczał na nich, że są mu zawadą, a nie pomocą, ale bezskutecznie, bowiem w gruncie rzeczy oni nawet nie wiedzieli, jak należy mu pomagać i czego on od nich oczekuje. Jednak gdy zlecał im konkretne i zrozumiałe zadania, to z wielkim zaangażowaniem starali się je wypełnić. Teraz sytuacja wymagała pilnych, nadzwyczajnych rozwiązań i warto było tę gorliwość wykorzystać.

Rozesłał ich w różne strony, nakazując odwiedzenie możliwie wielu miasteczek i wiosek, i aby nie mieli wątpliwości, dał bardzo szczegółową instrukcję postępowania;
- mają docierać do ludzi najbardziej godnych i szanowanych w danej społeczności i z nimi rozmawiać,
- mają być bardzo grzeczni i uprzejmi,
- nie wolno im żądać ani brać pieniędzy czy innych podarunków, ale tylko proponować dołączenie do Jezusa Mesjasza w jego wyprawie do Jerozolimy,
- argumentem jaki przy tym należy wykorzystywać jest hasło: „bliskie już jest królestwo niebieskie, więc warto się przyłączyć”,
- nawet gdyby spotykali się z odmową, to nie powinni się złościć, tylko spokojnie iść dalej,
- jak zdołają, to niech sami uzdrawiają chorych, wyganiają złe duchy, itp. - widzieli, jak to robi ich Mistrz, to mogą też próbować,
- muszą uważać na różnych agentów arcykapłanów, faryzeuszy, uczonych w piśmie, nie wdawać się z takimi w dyskusje,
- tych, którzy zgodzą się przyłączyć, należy umawiać, by w określonym czasie stawili się w okolicach Kafarnaum, gdzie będzie czekał Jezus, lub po prostu przyprowadzać do niego.


Efekty rozesłania 12 apostołów nie były imponujące; zdołali oni w ciągu kilkunastu dni zwerbować dokładnie 72 nowych uczniów. Jako siła militarna był to tylko niewielki oddziałek, a jak na tłum zwolenników stanowił zaledwie garstkę. Jezus niewątpliwie spodziewał się znacznie większej liczby chętnych - o tym wcześniej zapewniał swych jerozolimskich partnerów - ale teraz musiał zadowolić się tym co jest i robić dobrą minę. Zwłaszcza, że mimo takiej sytuacji mógł wciąż opierać swe wielkie nadzieje na rzeszach pozostałych zwolenników, którzy przecież i tak przybędą tłumnie do stolicy przez świętem Paschy. A jeszcze warto zauważyć, że 72 nowych uczniów to mimo wszystko i tak kilka razy więcej niż jego dotychczasowa ekipa, więc i tu szanse trochę wzrastały. Mógł więc i ich, i siebie pocieszać: Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo.

 
Nie wszyscy nowi wiedzieli do końca o co chodzi i jaki jest sens uczestnictwa w dosyć dziwnej wyprawie. Byli wśród nich ludzie o różnych temperamentach i odwadze i niektórzy próbowali się nawet wycofać. Powoływali się przy tym na jakieś obowiązki rodzinne, że np. chcą się pożegnać z bliskimi, albo nawet, że muszą pogrzebać kogoś z rodziców, ale Jezus na to stanowczo nie pozwolił. Wykazał tu talent wodza, który nie może dopuścić do poluzowania dyscypliny, do demobilizacji żołnierzy przed rozstrzygająca batalią – gdyby okazał litość jednemu, to inni też by mu się rozeszli. Szybko ujął w karby dyscypliny cały nowy zaciąg, ale też nie zaniedbał zachęcenia ich i podniesienia na duchu obietnicami przyszłych korzyści. W przemowach i przypowieściach zapewnił, że każdy z nowych uczniów, nie tylko jego starzy apostołowie, ma szansę na wspaniałe nagrody, gdy Mesjasz już siądzie na tronie – niech się tylko starają mu pomóc, a on ich później doceni.

Cała grupa, licząca obecnie ponad sto osób, została zebrana i zorganizowana na dwa tygodnie przed świętem Paschy i już wkrótce Jezus zrządził wymarsz w kierunku Jerozolimy. Szymon Rybak zwany Piotrem, który wreszcie zrozumiał, że idą do stolicy stoczyć jakąś walkę, uświadomił sobie też oczywistą słabość oddziału i był tym mocno wystraszony. Spróbował nawet powstrzymać swego Mistrza przed tak ryzykowną wyprawą, ale otrzymał bardzo ostrą odprawę - on tu nie miał nic do powiedzenia i nie wiedział, że decyzja zapadła dużo wcześniej oraz, że w Betanii już na nich czekano. 


Do przejścia mieli ok. 100 km, więc droga musiała zająć 3 lub 4 dni i z uwagi na wielkość oddziału stwarzała większe niż zazwyczaj wymagania aprowizacyjne i kwatermistrzowskie. W jednym z miasteczek na trasie mieszkańcy wystraszyli się tak dużej gromady i nie chcieli przyjąć ich na nocleg. Najbardziej bojowi apostołowie, bracia Jakub i Jan, zaproponowali wówczas Mesjaszowi, że teraz, mając więcej ludzi do dyspozycji, mogą ukarać tę oporną mieścinę, nawet ją spalić. Jezus docenił waleczność braci i nazwał ich "synami gromu", ale nie zgodzi się na karną ekspedycję. Najważniejsza batalia czekała w Jerozolimie i nie wolno wcześniej rozpraszać się na jakieś mieściny, wywoływać burdy i robić sobie złą reklamę.

Gdy dotarli na teren Judei, Jezus zatrzymał oddział; na wkraczanie do świątyni było zbyt wcześnie, a poza tym były jeszcze sprawy do załatwienia w Betanii. Wysłał więc Judasza, by poinformował Szymona Faryzeusza Trędowatego i jego bliskich, że on jest już w okolicy i czeka na sygnał o ukończeniu przygotowań do kolejnego wielkiego czynu Mesjasza.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz