Szedł
spiesznie i bezustannie, aby jak najszybciej znaleźć się w
bezpiecznej odległości od Nazaretu. Późną nocą dotarł nad
Jezioro Genezaret (Morze Tyberiadzkie lub też Galilejskie) i po
krótkim odpoczynku ruszył jego brzegiem dalej, w kierunku
północnym. Był skrajnie przybity. Niedawno groziła mu gwałtowna
śmierć, stracił dom, majątek, rodzinę, przyjaciół i znajomych.
Wielka nadzieja zostania prorokiem, zdobycia sławy, poważania,
zaszczytów, skończyła się całkowitą porażką, a dobrze
chociaż, że nie tragedią. I to była jedyna pociecha i nadzieja –
jednak Bóg nie dopuścił do jego śmierci.
Szedł teraz i
zastanawiał się, gdzie popełnił błąd. Przecież Chrzciciela za
jego kazania wszyscy wielbili, a on wystąpił i przemówił
dokładnie tak samo, ale spotkało go coś całkowicie przeciwnego.
Dlaczego? Jeszcze nie potrafił znaleźć na to pytanie odpowiedzi,
chociaż trochę zaczynał pojmować. Na razie pilniejszym problemem
było, co robić dalej? Szedł bezdomny, zmęczony, głodny, samotny,
nie miał nic, ale jego uparty charakter nie potrafił pogodzić się
z klęską. Zrodzona jeszcze nad Jordanem myśl, że może być
prorokiem, tkwiła w nim już bardzo głęboko. Przecież to
niemożliwe, żeby aż tak się pomylił. Gdzieś popełnił błąd,
to fakt, ale może można go naprawić, może trzeba spróbować
jeszcze raz, może jakoś trochę inaczej? Teraz właściwie nie miał
już nic do stracenia.
Rankiem
dotarł do Kafarnaum, nadbrzeżnego miasteczka rybaków i rolników,
nie większego niż odległy o około 35 km Nazaret. Przy
wyciągniętych na brzeg łodziach spotkał rybaków naprawiający
sieci przed wypłynięciem na połów. Byli to bracia Szymon i
Andrzej oraz ich kuzyni, również bracia Jakub i Jan. Pierwszy
pozdrowił go Szymon, spytał kim jest i co go tu sprowadza. To co
miał mu Jezus odpowiedzieć, czy miał się przyznać, że jest
wygnanym z rodzinnego miasta banitą, bezdomnym biedakiem, czy miał
zacząć żebrać?
Z
wielką mocą, wręcz z desperacją powiedział, że prowadzi go
Jahwe i jest posłany, aby głosić jego przykazania. Musi wszystkich
wzywać, aby się opamiętali, nawrócili do Boga, zerwali z grzechem
i zaczęli odprawiać pokutę, bowiem bliski jest czas nadejścia
Mesjasza i czas kary. Mówił wciąż takie natchnione słowa, a
prości, niewykształceni rybacy, byli coraz bardziej zaskoczeni i
wystraszeni. Nigdy wcześniej kogoś podobnego nie spotkali i nie
słyszeli. Nawet ze swoimi rabinami nie mieli wiele do czynienia, a
ten dziwny nieznajomy wydał im się kimś znacznie większym,
ważniejszym, niesamowitym. Oszołomieni nie wiedzieli co robić, aż
Szymon zaproponował, aby udać się do miejscowej synagogi. Z
wielkim szacunkiem poprowadzili go przez miasto, a dołączali do
nich inni zaintrygowani mieszkańcy Kafarnaum.
Rabini,
miejscowa starszyzna i wszyscy zebrani w synagodze, byli bardzo
zaciekawieni dziwnym przybyszem, o którym już wiedziano, że jest
Jezusem z Nazaretu, ale nic więcej. Pozwolono mu przemówić. Jego
wystąpienie nie różniło się od tego w synagodze nazaretańskiej,
tyle że tu nikogo personalnie nie atakował, bo nikogo nie znał.
Wkrótce okazało się, że teraz słowa Jezusa robiły na
słuchaczach całkiem inne wrażenie niż poprzedniego dnia.
Zdziwienie, niepewność, później pokora i nawet strach, a wreszcie
podziw dla podniosłych zdań o Bogu, Mesjaszu, czasie sądu, karaniu
za grzechy itp. ogarnęły wszystkich słuchaczy – kto bowiem wie,
kim naprawdę jest ten młody człowiek, mówiący tak zdecydowanie,
z taką pewnością; a może on ma prawo tak mówić, może
rzeczywiście jest posłany przez Boga?
Wśród
słuchaczy był człowiek z dewiacjami psychicznymi, krzykliwy i
nieopanowany, traktowany przez wszystkich jako opętany przez złe
duchy. Kazanie Jezusa zrobiło na nim wielkie wrażenie, zaczął
głośno wołać, że to jest Święty Boży i dalej krzyczał na
cały głos niezrozumiałe słowa. Jezus kazał mu zamilknąć, a on
wówczas nagle ucichł i uspokoił się. Ten moment wprowadził
obecnych w jeszcze większy zachwyt. Wszyscy uznali, że stali się
świadkami cudu – na ich oczach Jezus wygonił z opętanego złe
duchy. Wkrótce o tym zdarzeniu opowiadano w całym miasteczku i
jeszcze dalej.
Szymon
Rybak dumny, że to on pierwszy rozpoznał i przyprowadził do
synagogi tak niezwykłego człowieka, cudotwórcę, zabrał Jezusa do
swego domu. Oprócz żony mieszkała tam jego teściowa, ale była
chora i od dawna nie wstawała z łóżka. Gdy Jezus z Szymonem
wszedł do domu, a razem z nimi inni rybacy i jeszcze jacyś
ciekawscy znajomi, teściowa niespodziewanie wstała i zaczęła
pomagać w przygotowaniu posiłku. To nadzwyczajne uzdrowienie
świadkowie potraktowali jako kolejny cud uczyniony przez Jezusa i
dowód, że wcześniejsze też nie było przypadkowe. Wkrótce
więc wieść o nowym uzdrowieniu wzmogła pierwszą sensację i
teraz już wszyscy mieszkańcy Kafarnaum wiedzieli, że w ich
mieście pojawił się wielki cudotwórca.
Rozchodzące
się gwałtownie informacje wywołały naturalną reakcję. Jeszcze
tego samego dnia przed domem Szymona pojawiło się kilku innych chorych i potrzebujący pomocy, a każdy z wielkimi
nadziejami. Jezus nie
mógł ich zawieść. Wyszedł do nich, dotykał ręką, błogosławił,
modlił się, a oni zachwyceni głośno obwieszczali, że
wyzdrowieli, że czują się znacznie lepiej, że bóle ustały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz