Jezus
wracał znad Jordanu do Nazaretu targany poważnymi dylematami. Był
już przekonany, że może być prorokiem nie gorszym niż Jan
Chrzciciel, ale dotychczas nie ośmieliłby się z nim konkurować.
Obecnie ten problem był już nieaktualny; Jan właśnie zniknął za
murami więzienia. Czy nie jest to znak od Boga dla Jezusa, że teraz
jego kolej?
Tylko jak się wstępuje na taką drogę, jak należy zacząć? W świecie żydowskim, aby zostać prorokiem, trzeba było przede wszystkim publicznie zapewnić wszystkich, że samemu czuje się natchnienie zesłane przez Jahwe, powołanie by głosić słowo pańskie, np. przez wypowiedzenie formuły „Oto duch święty zszedł na mnie”. To jest łatwe i Jezus jest już gotów na taką deklarację, ale kiedy, gdzie i wobec kogo to oświadczyć? Rozważał różne możliwości i wreszcie doszedł do wniosku, że najwłaściwszym miejscem będzie synagoga. To tam, w obecności rabinów i możliwie dużej liczby wiernych będzie najlepsza sposobność na dokonanie wielkiego aktu ujawnienia się, zaprezentowania się jako prorok.
Tylko jak się wstępuje na taką drogę, jak należy zacząć? W świecie żydowskim, aby zostać prorokiem, trzeba było przede wszystkim publicznie zapewnić wszystkich, że samemu czuje się natchnienie zesłane przez Jahwe, powołanie by głosić słowo pańskie, np. przez wypowiedzenie formuły „Oto duch święty zszedł na mnie”. To jest łatwe i Jezus jest już gotów na taką deklarację, ale kiedy, gdzie i wobec kogo to oświadczyć? Rozważał różne możliwości i wreszcie doszedł do wniosku, że najwłaściwszym miejscem będzie synagoga. To tam, w obecności rabinów i możliwie dużej liczby wiernych będzie najlepsza sposobność na dokonanie wielkiego aktu ujawnienia się, zaprezentowania się jako prorok.
Wiedział,
że będzie to jednocześnie radykalne zerwanie z dotychczasowym
życiem, dosyć wygodnym, ale mało ciekawym, banalnym. Wierzył, że
zmiana jaka nastąpi będzie udana i korzystna, ale przecież całkowitej
pewności nie miał - może coś przegapił obserwując Jana, może popełni jakiś błąd, może ludzie mu nie uwierzą - targały nim różne obawy. Taka walka pokusy z wątpliwościami towarzyszyła Jezusowi przez
całą drogę do Nazaretu i nie była wcale łatwa. Jednak myśl, że musi zostać prorokiem zaczynała zwyciężać, opanowywała go, stawała się coraz bardziej natarczywa.
Gdy
dotarł do domu, zobaczył, że nic tu się nie zmieniło. Matka
nadal miała pretensje do niego, że zaniedbuje dziedzictwo ojca i
zamiast ustatkować i ożenić się, to wyprawia się gdzieś nad
Jordan. Również bracia nie byli zadowoleni, że sami musieli
pracować, gdy on realizował swoje zamiłowania. To tylko jeszcze
bardziej umocniło decyzję Jezusa. W najbliższy szabas udał się
do nazaretańskiej synagogi.
Potraktowano
go tam jak zawsze dotąd. Jako szanowanemu obywatelowi Nazaretu
podano mu zwoje, aby odczytał fragment Świętego Pisma. Jezus
wstał, ale tym razem nie zamierzał czytać. Ku wielkiemu
zaskoczeniu wszystkich obecnych rozpoczął podniosłą przemowę, wzorowaną
całkowicie na wystąpieniach Jana Chrzciciela, chociaż tego nikt ze słuchających go raczej nie wiedział.
Gromkie
wezwania do przestrzegania przykazań, przypominanie o wielkości i
mądrości Boga, powoływanie się na zapisy w świętych księgach,
zapowiedź nadejścia Mesjasza, apokaliptyczne sceny karania
grzeszników, wezwania do pokuty i oczyszczenia – powtarzał dosyć
dokładnie wszystko to co słyszał nad Jordanem. Okazał się nawet
zbyt wiernym naśladowcą i popełnił taki sam błąd jak Jan
Chrzciciel. Tamten prorok ostro, bezkompromisowo krytykował swego władcę i jego
rodzinę i spotykał się z aplauzem tłumów. Jezus równie
zdecydowanie i otwarcie zaatakował rządzącą miastem starszyznę
nazaretańską, rabinów i miejscowe elity, za grzeszne życie,
występki, nieprawości. Mieszkał tu od zawsze, dobrze ich znał i
dużo wiedział, więc miał co mówić, a mówił to tak, jak gdyby
to on miał tu władzę.
Wszyscy
zebrani w synagodze byli początkowo całkowicie zaskoczeni.
Spoglądali na siebie zdziwieni i pytali: Skąd on to ma, co się
stało, że ten młody człowiek, którego dobrze znamy i który
wcześniej niczym szczególnym się nie wyróżniał, teraz głosi
takie kazanie? Wkrótce w synagodze zapanowało wielkie zamieszanie.
Cała sytuacja i głośne, natchnione słowa początkowo szokowały i
wywoływały przestrach, ale gdy Jezus zaczął krytykować
miejscowych notabli, ci oprzytomnieli. Zareagowali krzykami protestu,
wielkim oburzeniem, a wreszcie wściekłością. Gdy
Jezus nie ustawał i zaczął im wprost grozić boskimi karami, chwycili go za ręce, wyciągnęli z synagogi i
zapowiedzieli, że go zabiją.
Powtórzyła
się historia z Janem Chrzcicielem - krytyka
rządzących jest zawsze obarczona najwyższym ryzykiem. Tego Jezus wcześniej sobie nie uświadomił i nie przewidział, więc teraz znalazł się w strasznej dla siebie sytuacji.
Całą
gromadą prowadzili go za miasto, w stronę nieodległej góry Tabor
i otaczających ją skalistych urwisk. Wołali, że za takie kłamstwa
i bluźnierstwa jedyną sprawiedliwą karą jest śmierć i że
Jezusa trzeba zaraz strącić ze skał. On
bardzo wystraszony modlił się do Boga o łaskę, a za nimi biegła
przerażona i zrozpaczona Maria, płacząc, załamując ręce i
błagając o litość dla syna. Gdy dotarli na wzgórza,
Nazaretańczycy trochę ochłonęli. Ostatecznie znali dobrze Marię i Jezusa, pamiętali jego szanowanego
ojca Józefa, byli wśród nich znajomi, sąsiedzi, przyjaciele.
Sprawę trzeba było jakoś zakończyć, może jednak niekoniecznie
śmiercią. Jezusa postawiono przed urwiskiem i zapowiedziano, że
teraz jeszcze mu darują i nie zepchną, a karę śmierci zamieniają
mu na banicję. Zostaje wygnany z Nazaretu raz na zawsze, i jeżeli
kiedykolwiek się tu pokaże, to wówczas już nie będzie litości i
wtedy już go zepchną.
Jezus
przerażony, ale i szczęśliwy, że zachował życie, przekonany, że to Bóg wysłuchał jego modłów, ruszył, aby
jak najszybciej i jak najdalej znaleźć się od rodzinnego miasta.
Właściwym do tego kierunkiem było udanie się w stronę Jeziora
Genezaret.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz