czwartek, 17 grudnia 2015

Prorok nie ma rodziny


Pierwsze dni nauczania i uzdrawiania w Kafarnaum były nadzwyczaj podniecające i radosne. Ta uboga mieścina nigdy nie miała u siebie tak interesującej postaci, więc wszyscy mieszkańcy otoczyli Jezusa podziwem i szacunkiem. Całymi gromadami zjawiali się, aby na własne oczy zobaczyć proroka i jego uzdrowienia oraz słuchać głoszonych nauk. Jednocześnie z bliższych i dalszych wiosek zaczęli przychodzić ludzie z różnymi problemami zdrowotnymi, więc pod domem Szymona Rybaka nieustannie tłoczyło się wielu ciekawskich i potrzebujących.

Jezus, teraz już całkowicie pewny swych możliwości, okazywał się bardzo skuteczny w przywracaniu zdrowia. Chorzy i cierpiący, z reguły nadzwyczaj podekscytowani, klękali przed nim, a on nakładał na nich ręce, modlił się i w podniosły sposób błogosławił. Wspaniałe efekty były natychmiast widoczne, bo ogłaszali je radośnie sami pacjenci, a każde takie uzdrowienie dodatkowo wzmacniało wiarę patrzących w moc Jezusa i co za tym idzie jego efektywność.

W całej biednej i zacofanej Galilei nie brakowało kaznodziei i nawiedzonych proroków, jak również zawodowych uzdrawiaczy (zaklinaczy, znachorów, szeptunów, guślarzy, itp – dobrze znanych też w dzisiejszych czasach np. jako bioenergoterapeuci). Ich jedynym źródłem utrzymania były dary, jałmużny, ofiary oraz gościnności osób doceniających ich niezwykłość i mądrość albo wdzięcznych za ulgę w cierpieniu. Ludzie, którzy do nich przychodzili doskonale zdawali sobie z tego sprawę i ofiarowywanie datków było normalną praktyką. 

Jezus, chociaż wcześniej tego nie planował, w wyniku splotu okoliczności połączył funkcję kaznodziei i skutecznego uzdrawiacza i od razu pojawiły się korzyści związane z rosnącą popularnością. Wielu ludzi zaczęło przynosić mu różne dary, jedzenie, cenne przedmioty, nawet pieniądze, zapraszać na posiłki i uczty. Korzystał z tych dóbr nie tylko on, ale także Szymon z rodziną oraz inne bliskie im osoby. Ubodzy rybacy byli tym trochę zaskoczeni, ale i zachwyceni - zaopiekowanie się prorokiem okazało się bardzo opłacalną inwestycją.

Wieść o działalności Jezusa w Kafarnaum obiegła błyskawicznie całą okolicę i wkrótce dotarła też do rodzinnego Nazaretu. Tam odebrano ją z dużym zdziwieniem – jakże to, kilka dni temu za swoje pseudo-proroctwa o mało co nie stracił życia, a teraz znów próbuje, on chyba oszalał! Maria, gdy usłyszała o tym, wpadła w panikę. Niedawno cudem wybłagała rabinów i starszyznę nazaretańską, by darowali życie synowi, a on teraz znów się naraża, chce aby go zabili w innym mieście. Wezwała pozostałych czterech synów i jak najszybciej ruszyła z nimi do Kafarnaum, aby ratować Jezusa przed śmiercią; bardzo się bała, że nie zdąży, więc wytężała krok, dobywała wszystkich sił.

Po dotarciu do Kafarnaum z wielką ulgą dowiedziała się, że jej najstarszy syn jest jeszcze wśród żywych. Mało tego, okazało się, że nie tylko nic mu nie grozi, a przeciwnie, powodzi mu się wręcz doskonale. Stała więc z pozostałymi synami w tłumie zebranym przed domem Szymona Rybaka i z ogromnym zdziwieniem słuchała, że wszyscy mówią o Jezusie jako o wielkim nauczycielu, proroku, wspaniałym uzdrowicielu i nawet cudotwórcy, który potrafi wyganiać z ludzi złe duchy. Nie mogła w to uwierzyć, poprosiła aby przekazano synowi, że przyszła jego matka z braćmi i chce się z nim zobaczyć, porozmawiać.

Przebywający w domu Jezus, otoczony zachwyconymi rybakami, przeżywał wciąż chwile uniesienia i bardzo się cieszył ze spełnienia marzeń. Pamiętał jednak doskonale niedawną klęskę w Nazarecie, dzięki której zaczął pojmować skryte dla innych prawidła funkcjonowania w roli proroka - nie można być dla otoczenia zwykłym człowiekiem, pokazywać swej ludzkiej strony, ze słabościami, niedoskonałościami, defektami. Gdy obserwował Chrzciciela i uczył się od niego, wówczas tego nie dostrzegał i nie  rozumiał; musiał doświadczyć wszystkiego dopiero na własnej skórze. Obecnie był świadomy, że jest na początku drogi, i że w tym momencie wizyta matki i braci może mu tylko zaszkodzić w budowie wizerunku proroka. Jeszcze niedawno dochodziło między nimi do ostrych sprzeczek, nawet kłótni. Jak by to teraz wyglądało, gdyby matka publicznie na niego nakrzyczała, że jej nie słuchał i o mało nie zginął. Co pomyślą ludzie jeżeli matka zarzuci mu, że nie przykłada się do pracy, że zajmuje się nie wiadomo czym, nie żeni się i gdzieś się wyprawia. I gdyby jeszcze bracia się do niej przyłączyli. Taka awantura, na oczach wszystkich ufających mu jako prorokowi i uzdrowicielowi, byłaby potężnym ciosem, nie wiadomo czy do odwrócenia. Nie wolno było do tego dopuścić.

Gdy Jezusowi powiedziano, że właśnie dotarła tu jego rodzina z Nazaretu, wykazał się bystrością i refleksem, które pomogą mu też później w wielu trudnych sytuacjach. Spytał: „Któż jest moją matką i braćmi?”, wskazał na otaczających go rybaków i rzekł: „Oto są moi bracia i moja matka” i odmówił widzenia się.

Maria nie spotkała się z synem, ale o to więcej już się specjalnie nie starała. Byli nadal pokłóceni, nic tu nie uległo zmianie, a odmowa zobaczenia się z nią, nawet jeszcze ten konflikt utrwaliła, ale to było teraz nieistotne. Z punktu widzenia matki najważniejsze było, że Jezus żyje i nic mu nie grozi; mogła już całkiem spokojnie wrócić do Nazaretu z pozostałymi synami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz