sobota, 16 kwietnia 2016

Wstańcie, chodźmy


Judasz wyruszył w noc, aby odegrać swą nadzwyczaj niewdzięczną rolę zdrajcy, i nie było już odwrotu. Decyzja zapadła, ale niepewność nadal trwała. Największe obawy Jezusa budził moment przyszłego aresztowania. Miał oczywiście nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, ale dla swego bezpieczeństwa musiał uwzględnić także wariant negatywny. Najbardziej bał się, że arcykapłani zorientują się w jego podstępie i perfidnie wydadzą straży rozkaz zabicia go w ciemnościach, w drodze do miasta - o takim właśnie zagrożeniu miał go poinformować Judasz. Co jednak zrobią strażnicy, gdy on wówczas nie zgodzi się na aresztowanie i zacznie stawiać opór? Czy gorliwi wysłannicy arcykapłanów nie rzucą się na niego, aby go zabić na miejscu, od razu? Musiał jakoś się zabezpieczyć i przygotować także na taki rozwój wydarzeń.

Jedyną skuteczną odpowiedzią na zbrojny atak może być tylko zbrojny opór. Jezus spytał swych uczniów, czy mają może miecze. Uznał, że są one niezbędne, więc niech oni coś sprzedadzą, może nawet swoje płaszcze, ale broń należy pilnie kupić – sam Jezus nie miał już pieniędzy na ten cel. Jego najbliższa dwunastka, starzy uczniowie, żadnej długiej broni nie mieli, o czym dobrze wiedział, ale było jeszcze kilkudziesięciu nowych. Okazało się, że wśród nich dwa miecze się znalazły. Jezus uznał, że to wystarczy – na krótki moment, aby zaskoczyć zbrojnym oporem straże i następnie rozproszyć się w ciemnościach, nawet tyle broni będzie dosyć. Poruszenie tego dosyć zaskakującego tematu nasunęło jego najbliższym myśl, iż wkrótce ich Mistrzowi może grozić jakieś niebezpieczeństwo. Z tego powodu jeden z mieczy zaraz przejął Szymon Piotr, wciąż aspirujący do przywództwa wśród uczniów, i postanowił osobiście bronić Mesjasza.

Po załatwieniu tej sprawy Jezus zarządził opuszczenie domu Marii i poprowadził całą grupę do ogrodu Getsemani, leżącego u podnóża Góry Oliwnej. Po drodze udzielił swym uczniom kolejnych wskazówek, czego maja się spodziewać i jak zachowywać w najbliższym czasie. Używał w tych przemowach swych tradycyjnych ozdobników i metafor. Użył m. in. zwrotu: uderzę pasterza, a rozproszą się owce, Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei, i w ten sposób zarządził, że jeżeli on zostanie zbrojnie zaatakowany, to wszyscy mają się rozproszyć i uciekać do Galilei, dokąd i on sam będzie się wówczas kierował.

To był wariant negatywny, ale musiał dać także wskazania, co mają robić, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z założeniami i aresztowanie odbędzie się gładko, bez zagrożeń. Wówczas również powinni się rozproszyć, ale później, jutro z rana, muszą koniecznie pojawić się na świątynnym dziedzińcu. Bardzo chciał, by oni też widzieli jak zostanie z woli Jahwe ułaskawiony, wskazany do życia, wybrany, i to na oczach arcykapłanów, stołecznych notabli i wielotysięcznego tłumu jerozolimczyków. Wiedział, że straże świątynne maja rozkaz nie wpuszczania jego ludzi do miasta, zwłaszcza na teren świątyni, więc dał zalecenia i na taką okoliczność - nakazał, aby w żadnym wypadku nie przyznawali się do tego, że są Galilejczykami, ani tym bardziej, że są jego uczniami.

Szymon Piotr jak zwykle nic z tego nie zrozumiał, ale przejęty swą rolą samozwańczego ochroniarza, zaczął oponować. Zawołał, że on jest tak wierny Jezusowi, że za nic, w żadnym wypadku, nigdy się go nie zaprze. Jezus wyłożył mu wówczas dobitnie, że tej nocy nie tylko raz ma się zapierać, ale i trzy razy, jeżeli tak będzie trzeba. Stanowcze polecenie dotarło wreszcie i do Szymona Piotra, ale nie był z niego zadowolony – takich niejasnych zadań on nigdy nie pojmował.

W ogrodzie Getsemani rozpoczęło się oczekiwanie i trwało kilka godzin. Jezus bardzo się denerwował. Nie miał pewności czy i jak Judasz wypełni niezwykle trudną misję i jakie będzie jej zakończenie. I chciał tego i bał się, bo przecież oddawał się w ręce swych śmiertelnych wrogów. Nie wiedział jak zareagują arcykapłani, czy uwierzą w zdradę, czy potraktują zdrajcę poważnie, czy wyślą straż i jakie rozkazy jej dadzą – niewiadomych było wiele, a stawką było przecież jego życie. Był bardzo zestresowany i modlił się gorąco, ale mógł tylko czekać i pilnie wyglądać swych prześladowców.

Towarzyszący mu uczniowie nic nie wiedzieli, że ich Mistrz właśnie przeżywa niezwykle dramatyczne chwile i po prostu zasypiali – było już po północy. Jezus budził ich i wzywał do czuwania, bo przecież zaraz mogli być niezbędni do podjęcia walki, ale powiedzieć im tego nie mógł, więc tylko denerwował się coraz bardziej.

Wreszcie dostrzegł blask niesionych pochodni i usłyszał odgłosy zbliżającego się oddziału. Jeszcze raz obudził swych uczniów i na ich czele ruszył na spotkanie idących po niego strażników. Lepiej, aby go nie szukali po ogrodzie w tych ciemnościach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz