czwartek, 28 kwietnia 2016

Król Żydowski


Wyrok śmierci na Jezusa wcale nie wydawał się arcykapłanom i członkom sanhedrynu zbyt surowy, niesprawiedliwy, czy też okrutny. Z ich strony był to przede wszystkim ostateczny sprawdzian, bardzo przemyślne posunięcie wobec tego proroka z Galilei, aby wreszcie poznać prawdę. Przecież jeżeli jest prawdziwym Mesjaszem, tak jak sam oświadczył, to teraz będzie musiał pokazać swą moc, aby ratować się przed strasznym cierpieniem i zgonem. Z wielkim więc zainteresowaniem śledzili jak się zachowuje, jak przyjął wyrok, czy nie robi czegoś niezwykłego. Mieli nadzieję, że może za chwilę ujrzą nieziemskie zjawiska, nadludzkie czyny, że będą świadkami cudów.

Arcykapłani w zasadzie byli prawie pewni, że Jezus jest zwykłym człowiekiem, że cały czas zarówno ich jak i tysiące innych Żydów zwodził i oszukiwał. Nie mieli też wątpliwości, że normalny człowiek w takiej sytuacji, w obliczu okrutnej śmierci, musi paść przed nimi na kolana, przyznać się, że nie jest żadnym Mesjaszem, błagać o wybaczenie, o litość, o darowanie życia. I rzeczywiście byłby wówczas ułaskawiony, ale jako oszust, nie jako Mesjasz.

Dla arcykapłanów jeden z takich dwóch alternatywnych scenariuszy wydawał się oczywisty, ale znów się rozczarowali. Jezus z dużym spokojem przyjął wyrok śmierci i ani nie zademonstrował mocy Mesjasza, ani nie okazał słabości człowieka. Była to jednak zagadkowa postać; czyżby chciał nadal trzymać ich w niepewności, czyżby jeszcze nie nadeszła chwila? A więc trudno, ciągnijmy ten niezwykły test dalej.

Wydając wyrok śmierci sanhedryn stwierdził, iż jest to kara za to, że Jezus z Nazaretu nazywa siebie Królem Żydowskim. Jak większość wydarzeń z ostatnich dni, także to oficjalne uzasadnienie wyroku miało złożony, podwójny sens. Dla wszystkich Żydów określenie Król Żydowski było w sposób oczywisty mianem Mesjasza, więc dla nich znaczyło to, że Jezus został skazany za fałszywe podawanie się za Syna Bożego, za bluźnierstwo. Takie zbrodnie w judaizmie rzeczywiście karano śmiercią, ale było to przestępstwo religijne, wewnętrzna sprawa świata żydowskiego, i o nic tu nie trzeba byłoby pytać rzymskiego prefekta, czy prosić o jego akceptację. Zgodnie z prawem mojżeszowym wyroki śmierci wykonywano poprzez kamienowanie, więc teraz Jezus powinien zostać przez samych Żydów ukamienowany, lub ewentualnie przez nich ułaskawiony.

Problem był w tym, że arcykapłani wciąż mieli wątpliwości, kim jest ten dziwny człowiek, nazywający siebie Mesjaszem, i na wszelki wypadek nie chcieli brać na siebie odpowiedzialności za jego egzekucję. Postanowili w tej sprawie wyręczyć się rzymskimi legionistami. Po to właśnie oficjalnym powodem skazania był zwrot ”Król Żydowski”. Dla Żydów był on bluźnierstwem, ale przedstawiciele Imperium nie znali się na subtelnościach judaizmu i dla nich ktoś, kto bezprawnie nazywa siebie „królem” i sięga po władzę, jest uzurpatorem, uczestnikiem zamachu stanu. W tym ujęciu była to groźna zbrodnia polityczna, która to kategoria przestępstw na obszarze całego Imperium pozostawała w wyłącznej kompetencji przedstawicieli cesarza, a jedyną  stosowaną karą było ukrzyżowanie.

Gdy arcykapłani rozważali aktualną sytuację, Jezus na dziedzińcu pałacowym oczekiwał na dalszy ciąg wydarzeń. Wszystko przebiegało zgodnie z założeniami, więc zachowywał duży spokój. Teraz jednak spotkały go przykrości, których nie przewidywał, ale z którymi w zasadzie powinien się liczyć. Był skazańcem, więźniem ze związanymi rękoma i chociaż wciąż okrywał go  wspaniały płaszcz proroka, to wiele stracił ze swej powagi Mesjasza. Strażnicy i słudzy pałacowi próbowali w sposób znacznie bardziej prostacki niż arcykapłani, wydobyć z nie go to samo co chcieli hierarchowie, czyli zmusić do ujawnienia się. Ich wszystkich trochę już złościł ten rzekomy Mesjasz, nie mogli mu darować, że nie chce im dostarczyć rozrywki i pokazać jakiegoś cudu, więc sami zorganizowali sobie koszarową zabawę. Zakrywali mu oczy, bili po twarzy i wzywali, by prorokował, kto go uderzył, a jako, że podawał się za Króla Żydowskiego, wcisnęli mu na głowę koronę uplecioną z cierni – bardzo ich bawiły te prymitywne dowcipy. 

Wszystko to widział Szymon Piotr, również znajdujący się na pałacowym dziedzińcu, ale w żaden sposób nie odważył się cokolwiek zrobić, aby ratować swego Mistrza. Nie chodziło tylko o strach, ale i o to, że Jezus, chociaż "żarty" straży były bardzo dolegliwe, wyraźnie teraz nie życzył sobie żadnej pomocy od Szymona Piotra, czy innych uczniów. Cierpliwe znosił żołdackie zachowania i rzeczywiście potrzebował pomocy, ale od kogoś stojącego znacznie wyżej.


Wreszcie pojawili się arcykapłani, niektórzy członkowie sanhedrynu i inni urzędnicy i zrządzili, aby strażnicy poprowadzili za nimi Jezusa do sąsiadującej  bezpośrednio ze świątynią twierdzy Antonia.  Tam  stacjonowała kohorta X cesarskiego legionu "Fretensis" i tam obecnie przebywał prefekt Piłat z Pontu. 

Prefekt niezwłocznie przyjął delegację sanhedrynu i Kajfasz oficjalnie  poinformował go, że przyprowadził więźnia Jezusa z Nazaretu. Ten Galilejczyk podawał się za Króla Żydowskiego i wzywał do buntu, ale służby świątynne zdołały go schwytać. Za swe czyny został postawiony przed sanhedrynem, który, po uczciwym procesie, skazał go na karę śmierci. Z uwagi na charakter zbrodni arcykapłan przekazuje przestępcę w ręce Rzymian, dla wykonania wyroku.

Piłat doskonale wiedział o Jezusie, już wcześniej jego żona przysłała mu przypomnienie, aby pomógł tego Galilejczyka uratować, ale teraz był trochę zaskoczony - on miał tylko nie przeciwstawiać się i zgodzić się, aby sami Żydzi ułaskawili Jezusa. Przemowa arcykapłana ujmowała sprawę inaczej i wobec charakteru oskarżenia, sam prefekt musi się teraz ustosunkować do sprawy i odprawić sąd. Piłat uznał, że to będzie proste i zaraz ci przewrotni arcykapłani dostaną swego więźnia z powrotem. 

    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz