wtorek, 15 marca 2016

Bezpłodne drzewo

Powrót Jezusa do Betanii, po nieudanej próbie opanowania świątyni, nie był przyjemny. Przecież tę noc miał już spędzać  w świątyni, czy też w arcykapłańskich pałacach, miał wraz z uczniami celebrować swój tryumf, miał odbierać hołdy arcykapłanów, kapłanów, saduceuszy, faryzeuszy, esseńczyków i innych. On, Mesjasz, Król Izraela, Zbawiciel, Syn Boży, miał dominować nad całym narodem żydowskim i korzystać z rozkoszy władzy. Teraz zaś wrócił zmęczony i głodny, z około setką swych uczniów, do domu Szymona Trędowatego i jego córek, gdzie nikt go dzisiaj nie oczekiwał i gdzie nie było nawet wystarczająco dużo jedzenia, aby nakarmić taką gromadę.

W dodatku nie spotkał się wcale ze współczuciem i zrozumieniem Szymona Faryzeusza, również przygnębionego nieudanym zamachem stanu, ale obwiniającego za niepowodzenie głównie Jezusa. To Jezus przecież zapewniał jego oraz Józefa z Arymatei i Nikodema, że ma poparcie dziesiątków tysięcy Żydów, którzy dzisiaj przyszli do Jerozolimy, i przekonywał, że ci ludzie wierzą mu bezgranicznie, że może im rozkazywać i poprowadzić gdzie zechce. To on gwarantował, że na jego wezwanie opanują całą świątynię i zmuszą arcykapłanów do ukorzenia się przed nim. A teraz co?

Jezus też nie mógł uwierzyć, że tak dobrze obmyślony plan, setki wypraw, wędrówek, wielkie przemowy i kazania, uczniowie, spotkania, strój, cuda, wskrzeszenia, uzdrowienia, tłumy nawróconych, podziwiających i  wiwatujących na jego cześć, prawie trzy lata ciężkiej pracy – to wszystko miało przynieść tak mizerny efekt, tak totalną klęskę? To wręcz nieprawdopodobne! Przecież  Jahwe pozwolił mu na tak wiele, sprzyjał w różnych trudnych momentach, dał nawet moc uzdrawiania, a teraz miałby się odwrócić - nie, nie, nie, to niemożliwe. Jezus zapewnił Szymona, że to jeszcze nie koniec, że jutro przyjdzie więcej ludzi z Galilei, że wierzący w niego wreszcie się przebudzą i wtedy na ich czele pokona arcykapłanów. Jutro zwycięży.

Następnego ranka, bez śniadania, bo nie było co jeść, Jezus poprowadził całą gromadę swych uczniów ponownie do świątyni. Osła już nie było, więc szedł pieszo, nadal okryty swym mesjańskim płaszczem. Był głodny, więc próbował znaleźć jakieś owoce na rosnącym w pobliżu figowcu, ale wiosną ich tam nie było, więc w złości przeklął to bezpłodne drzewo; był w fatalnym humorze.

W tym czasie arcykapłani, Józef Kajfasz i jego teść
Annasz ben Seti, znali już wszelkie relacje swych zaufanych agentów inwigilujących ich ważnego przeciwnika, Szymona Faryzeusza Trędowatego, a teraz śledzących także jego gościa z Galilei, Jezusa zwanego Mesjaszem oraz towarzyszących mu uczniów. Przekazano im dokładny opis uroczystego wjazdu przez Złotą Bramę, przebieg zajść na dziedzińcu, słowa Jezusa, reakcję tłumów, a pamiętali też dobrze wcześniejsze doniesienie z Betanii o inscenizacji wskrzeszenia Łazarza.

Doświadczeni politycy dobrze już zrozumieli, iż celem Jezusa, wspieranego przez Szymona Faryzeusza i kilku ich przeciwników z Sanhedrynu, było opanowanie świątyni oraz przejęcie władzy arcykapłańskiej i uprawnień archonta. Wiedzieli też, że rzymski gubernator Judei, Piłat z Pontu, wcale by się nie zmartwił ich klęską, a już z pewnością nie udzieli im pomocy w tej rywalizacji.
Takich przeciwników nie można nie doceniać, jednak przyprowadzenie przez Jezusa w tym celu zaledwie około stuosobowego oddziału, ocenili jako mało poważne. Uświadomili też sobie, że Jezus pokładał nadzieje przede wszystkim w zebranych na dziedzińcu tłumach, ale jeżeli miał je zmobilizować tylko zainscenizowanym na oczach niewielkiej grupki mieszkańców Jerozolimy wskrzeszeniem Łazarza, jazdą na ośle, mesjańskim płaszczem i awanturą z kupcami, to cały ten zamach stanu był dziwnie nieudolny.

Arcykapłani w tym czasie nie  zdawali sobie w pełni sprawy, że Jezus liczył nie tylko na te momenty, ale przede wszystkim na swą wcześniejszą, kilkuletnią mesjańską pracę w odległych od stolicy krainach. Tam budował podwaliny przyszłego sukcesu w świątyni, tam przygotowywał armię wiernych, która miała dać mu tron; to że popełnił przy tym zasadniczy błąd, to inna kwestia. Tak czy inaczej arcykapłani uznali, że ten Mesjasz z Galilei nie jest zbyt niebezpiecznym przeciwnikiem i wcale nie muszą się obawiać konfrontacji z nim twarzą w twarz i podjęcia dyskusji; akurat w tym mają wielkie doświadczenie.

Paradoksalnie, pewien niepokój wzbudzał w nich fakt, że cała próba odebrania im władzy była tak absurdalna, i że Jezus tak odważnie i jednoznacznie przedstawiał się jako Mesjasz. Na coś takiego mógł się poważyć tylko szaleniec, albo człowiek niezwykły. Tu arcykapłani też nie uświadamiali sobie, że na taką postawę Jezusa wpłynęły jego wcześniejsze nadzwyczajne sukcesy jako Syna Bożego wśród prostych, wręcz prymitywnych, ale bardzo gorliwych, fanatycznych mieszkańców Galilei i sąsiednich krain. Tam Jezus nabrał ogromnej pewności siebie i przekonania, aby w żadnym wypadku się nie cofać; Jahwe stoi przecież po jego stronie.

Widząc więc teraz taką zuchwałość tego Galilejczyka zwanego Mesjaszem, nawet Annasz i Kajfasz zastanawiali się, czy może jednak realizuje on jakiś boski plan; mało to prawdopodobne, ale trzeba brać pod uwagę i taką możliwość. Prawdę mówiąc to najlepiej, aby on już sobie poszedł z powrotem do tej swojej Galilei i nie robił więcej zamieszania. Jeżeli jednak znów przyjdzie do świątyni z jakimiś dziwnymi pomysłami, to trzeba koniecznie sprawdzić, kim ten człowiek jest naprawdę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz