Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem. W poniedziałkowe południe, niedaleko ogrodu Getsemani, a więc dosyć już blisko Jerozolimy, Jezus zasiadł na pożyczonym ośle, okrył się swym wspaniałym niebieskim płaszczem z frędzlami, i dostojnie ruszył w stronę Złotej Bramy. Było to jedno z kilku wejść do świątyni, ale wybór właśnie tego miejsca wjazdu też nie był przypadkowy, gdyż zgodnie z tradycją żydowską, wynikającą z niektórych interpretacji Tory, to właśnie przez tę bramę powinien wkroczyć do Jerozolimy zesłany z nieba Mesjasz.
Cała droga do Złotej Bramy była wypełniona zdążającymi do świątyni Żydami, a teraz wśród nich pojawił się dosyć dziwny, mesjański orszak. Gdyby ktoś z tłoczących się wokół Żydów miał jeszcze wątpliwości kogo widzi, to otaczający Jezusa ponad stuosobowy zespół jego uczniów głośno skandował: Witaj Królu Izraelski, Błogosławione królestwo które nadchodzi, Hosanna na wysokościach i podobnie, wyraźnie oznajmiając wszystkim dookoła, kim jest nadjeżdżający człowiek. Dodatkowo uczniowie machali gałęziami palmowymi, rzucali je na drogę oraz rozściełali przed Jezusem swe płaszcze – tak tradycyjnie witano wjeżdżających do stolicy jej władców. Orszak, okrzyki i całe widowisko wywoływało wielkie zainteresowanie tłumu Żydów z prowincji, więc przyłączali się do pochodu i wkrótce rzeczywiście Jezus jechał już na czele wielkiej masy pątników zmierzających do świętego miejsca.
Owszem, szły za mim tysiące ludzi, ale w ogromnej większości wcale nie podchwycili oni okrzyków uczniów, nie zaczęli rzucać swych płaszczy na ziemię, nie ogarnął ich entuzjazm dla Mesjasza, a dominowała zwykła ciekawość. Jezus jechał przed nimi, ale im nie przewodził, chociaż tak to wyglądało i sam mógł mieć takie przekonanie - te tysiące nie były jego drużyną, a jedynie tłumem kibiców.
Im byli bliżej świątyni
tym bardziej gęstwa rosła. Dużą część widzów
stanowili teraz mieszkańcy Jerozolimy, więc coraz więcej ludzi nie
wiedziało, kto to jedzie na ośle i co to wszystko
znaczy. Zaczęły padać pytania, ale odpowiedź jaka się rozpowszechniała nie brzmiała, że oto wjeżdża Mesjasz do stolicy, ale że jest to tylko prorok z
Galilei.
Przed Złotą Bramą
Jezus zsiadł z osła i pieszo wkroczył na świątynny dziedziniec. Zgodnie
z założeniami teraz właśnie arcykapłani, wystraszeni ogromną
masą i entuzjazmem zwolenników Mesjasza, powinni wyjść na spotkanie posłańca Jahwe i paść przed nim na kolana. Jednak w precyzyjnie przygotowanej realizacji wielkiego planu pojawił pierwszy poważny zgrzyt –
arcykapłani wcale nie mieli ochoty uznać przybysza z dalekiej
Galilei za swego pana i po prostu się nie pojawili na dziedzińcu.
Jezus w tym momencie nie bardzo wiedział co robić dalej. Planu B
nie było i musiał teraz pilnie rozwiązać problem: jak się
opanowuje świątynię, gdy jej wodzowie nie chcą się poddać,
chociaż powinni. A jeszcze trzeba uwzględnić fakt, że dookoła
stoi rzesza podnieconych ludzi, czekających z
niecierpliwością na jakieś nadzwyczajne zdarzenia. Nie można ich
było zawieść, więc zdesperowany Jezus podjął osobiście spektakularną
akcję.
Przede wszystkim głośno
zakrzyknął „Oto mój dom” obwieszczając wszystkim, że właśnie
obejmuję świątynię w posiadanie. Następnie zaczął wyganiać z jej dziedzińca stale tam rezydujących sprzedawców
ofiarnych ptaków oraz właścicieli kantorów, wymieniających pieniądze przybyszom z dalszych krain. Wołał przy tym, że nie pozwoli, by z jego domu robiono jaskinię zbójców, a nie dom modlitwy. Nie bardzo wiadomo czemu handlarze mieliby być zbójcami, ale chodziło i tak tylko o zademonstrowanie kto tu rządzi, nie o faktyczne zarzuty.
ofiarnych ptaków oraz właścicieli kantorów, wymieniających pieniądze przybyszom z dalszych krain. Wołał przy tym, że nie pozwoli, by z jego domu robiono jaskinię zbójców, a nie dom modlitwy. Nie bardzo wiadomo czemu handlarze mieliby być zbójcami, ale chodziło i tak tylko o zademonstrowanie kto tu rządzi, nie o faktyczne zarzuty.
Jezus wywracał stoły,
klatki, kantory, wyganiał kupców, nie pozwalał im wracać, ale było to
wszystko dosyć rozpaczliwe, gdyż w tej akcji był całkowicie
samotny. Wielu ludzi mu kibicowało i cieszyło się z widowiska, ale nikt nie ruszył go naśladować. Nawet jego uczniowie mu nie pomagali, bowiem żadnych
wcześniejszych instrukcji na taką okoliczność nie mieli i jak
tysiące innych tylko przyglądali się z ciekawością. A co
najgorsze, nawet mimo tak desperackiej i gwałtownej akcji na dziedzińcu
świątyni, arcykapłani nadal nie przychodzili ukorzyć się przed Mesjaszem.
Po godzinie, może dłużej, gdy poza awanturą Jezusa z handlarzami nic się więcej nie działo, widzowie byli już trochę znudzeni i zawiedzeni. Obecność Mesjasza obiecywała jakieś nadzwyczajne, niespotykane atrakcje, a nie tylko zwykłą przepychankę na dziedzińcu; powoli większość z nich traciła zainteresowanie dla dziwnego przybysza i wracała do swoich spraw.
Zdenerwowany i
rozgoryczony Jezus nie wiedział w ogóle co czynić dalej. Pod
wieczór, bez większego zainteresowania ze strony tłumów, po
prostu wyszedł z uczniami przez Złotą Bramę na zewnątrz i ruszył
do Betanii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz