czwartek, 10 marca 2016

Dom Mesjasza


Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem. W poniedziałkowe południe, niedaleko ogrodu Getsemani, a więc dosyć już blisko Jerozolimy, Jezus zasiadł na pożyczonym ośle, okrył się swym wspaniałym niebieskim płaszczem z frędzlami, i dostojnie ruszył w stronę Złotej Bramy. Było to jedno z kilku wejść do świątyni, ale wybór właśnie tego miejsca wjazdu też nie był przypadkowy, gdyż zgodnie z tradycją żydowską, wynikającą z niektórych interpretacji Tory, to właśnie przez tę bramę powinien wkroczyć do Jerozolimy zesłany z nieba Mesjasz.

Cała droga do  Złotej Bramy była wypełniona  zdążającymi do świątyni Żydami, a teraz wśród nich pojawił się dosyć dziwny, mesjański orszak. Gdyby
ktoś z tłoczących się wokół Żydów miał jeszcze wątpliwości kogo widzi, to otaczający Jezusa ponad stuosobowy zespół jego uczniów głośno skandował: Witaj Królu Izraelski, Błogosławione królestwo które nadchodzi, Hosanna na wysokościach i podobnie, wyraźnie oznajmiając wszystkim dookoła, kim jest nadjeżdżający człowiek. Dodatkowo uczniowie machali gałęziami palmowymi, rzucali je na drogę oraz rozściełali przed Jezusem swe płaszcze – tak tradycyjnie witano wjeżdżających do stolicy jej władców. Orszak, okrzyki i całe widowisko wywoływało wielkie zainteresowanie tłumu Żydów z prowincji, więc przyłączali się do pochodu i wkrótce rzeczywiście Jezus jechał już na czele wielkiej masy pątników zmierzających do świętego miejsca.

Owszem, szły za mim tysiące ludzi, ale w ogromnej większości wcale nie podchwycili oni okrzyków uczniów, nie zaczęli rzucać swych płaszczy na ziemię, nie ogarnął ich entuzjazm dla Mesjasza, a dominowała zwykła ciekawość. Jezus jechał przed nimi, ale im nie przewodził, chociaż tak to wyglądało i sam mógł mieć takie przekonanie - te tysiące nie były jego drużyną, a jedynie tłumem kibiców. 

Im byli bliżej świątyni tym bardziej gęstwa rosła. Dużą część widzów stanowili teraz mieszkańcy Jerozolimy, więc coraz więcej ludzi nie wiedziało, kto to jedzie na ośle i co to wszystko znaczy. Zaczęły padać pytania, ale odpowiedź jaka się rozpowszechniała nie brzmiała, że oto wjeżdża Mesjasz do stolicy, ale że jest to tylko prorok z Galilei.

Przed Złotą Bramą Jezus zsiadł z osła i pieszo wkroczył na świątynny dziedziniec. Zgodnie z założeniami teraz właśnie arcykapłani, wystraszeni ogromną masą i entuzjazmem zwolenników Mesjasza, powinni wyjść na spotkanie posłańca Jahwe i paść przed nim na kolana. Jednak w precyzyjnie przygotowanej realizacji wielkiego planu pojawił pierwszy poważny zgrzyt – arcykapłani wcale nie mieli ochoty uznać przybysza z dalekiej Galilei za swego pana i po prostu się nie pojawili na dziedzińcu.

Jezus w tym momencie nie bardzo wiedział co robić dalej. Planu B nie było i musiał  teraz pilnie rozwiązać problem: jak się opanowuje świątynię, gdy jej wodzowie nie chcą się poddać, chociaż powinni. A jeszcze trzeba uwzględnić fakt, że dookoła stoi rzesza podnieconych ludzi, czekających z niecierpliwością na jakieś nadzwyczajne zdarzenia. Nie można ich było zawieść, więc zdesperowany Jezus podjął osobiście spektakularną akcję.

Przede wszystkim głośno zakrzyknął „Oto mój dom” obwieszczając wszystkim, że właśnie obejmuję świątynię w posiadanie. Następnie zaczął wyganiać z jej dziedzińca stale tam rezydujących sprzedawców 
ofiarnych ptaków oraz właścicieli kantorów, wymieniających pieniądze przybyszom z dalszych krain. Wołał przy tym, że nie pozwoli, by z jego domu robiono jaskinię zbójców, a nie dom modlitwy. Nie bardzo wiadomo czemu handlarze mieliby być zbójcami, ale chodziło i tak tylko o zademonstrowanie kto tu rządzi, nie o faktyczne zarzuty.

Jezus wywracał stoły, klatki, kantory, wyganiał kupców, nie pozwalał im wracać, ale było to wszystko dosyć rozpaczliwe, gdyż w tej akcji był całkowicie samotny. Wielu ludzi mu kibicowało i cieszyło się z widowiska, ale nikt nie ruszył go naśladować. Nawet jego uczniowie mu nie pomagali, bowiem żadnych wcześniejszych instrukcji na taką okoliczność nie mieli i jak tysiące innych tylko przyglądali się z ciekawością. A co najgorsze, nawet mimo tak desperackiej i gwałtownej akcji na dziedzińcu świątyni, arcykapłani nadal nie przychodzili ukorzyć się przed Mesjaszem.

Po godzinie, może dłużej, gdy poza awanturą Jezusa z handlarzami nic się więcej nie działo, widzowie byli już trochę znudzeni i zawiedzeni. Obecność Mesjasza obiecywała jakieś nadzwyczajne, niespotykane atrakcje, a nie tylko zwykłą przepychankę na dziedzińcu; powoli większość z nich traciła zainteresowanie dla dziwnego przybysza i wracała do swoich spraw.

Zdenerwowany i rozgoryczony Jezus nie wiedział w ogóle co czynić dalej. Pod wieczór, bez większego zainteresowania ze strony tłumów, po prostu wyszedł z uczniami przez Złotą Bramę na zewnątrz i ruszył do Betanii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz