We
wtorkowe przedpołudnie, po pierwszym, remisowym starciu z
arcykapłanami, Jezus zaczął wygłaszać podniosłe mowy bezpośrednio do
zebranych na świątynnym dziedzińcu wielotysięcznych tłumów. Już wczoraj wywołał duże wrażenie swym niecodziennym zachowaniem i konfliktem z kupcami, więc obecnie jego przemówienia również woływały wielkie zainteresowanie.
Były to głównie ciekawe, barwne i wieloznaczne przypowieści, których właściwy sens łatwo można było rozszyfrować. Na różne sposoby oznajmiał w nich, że już czas zmienić władzę i przekazać ją prawowitemu panu. Bardzo dobitnie dowodził, że włości ojca przeznaczone są zawsze synowi, dziedzicowi, i jednoznacznie wskazywał, że Świątynię Jahwe należy oddać we władanie jego Synowi. Ostrzegał, że każdego kto temu się sprzeciwi, Jahwe będzie bezwzględnie i okrutnie karał, Jednocześnie cały czas, różnymi zwrotami i swym zachowaniem, wyraźnie dawał do zrozumienia, że to właśnie on jest tym Synem Bożym.
Były to głównie ciekawe, barwne i wieloznaczne przypowieści, których właściwy sens łatwo można było rozszyfrować. Na różne sposoby oznajmiał w nich, że już czas zmienić władzę i przekazać ją prawowitemu panu. Bardzo dobitnie dowodził, że włości ojca przeznaczone są zawsze synowi, dziedzicowi, i jednoznacznie wskazywał, że Świątynię Jahwe należy oddać we władanie jego Synowi. Ostrzegał, że każdego kto temu się sprzeciwi, Jahwe będzie bezwzględnie i okrutnie karał, Jednocześnie cały czas, różnymi zwrotami i swym zachowaniem, wyraźnie dawał do zrozumienia, że to właśnie on jest tym Synem Bożym.
W trakcie tych przemów jeden z ludzi nasłanych przez arcykapłanów wyraził głośno wątpliwość, że on
przecież wcale nie pochodzi z rodu Dawida, a taki rodowód musi mieć prawdziwy Mesjasz. Widać, że arcykapłani docenili już zagrożenie i zebrali niezbędne informacje o tym Galilejczyku. Jezus na ten zarzut odpowiedział cytatami z Tory, którymi dosyć pokrętnie, ale jednak wykazał, że takie pochodzenie nie jest wcale konieczne, aby być
Mesjaszem. Uciął w ten sposób dyskusję na niewygodny dla siebie temat.
Wzywał
nadal do uwierzenia w niego i zaczął też powoływać się na Jana Chrzciciela,
któremu wcześniej w Jerozolimie także nie ufano, a który był przecież
wielkim prorokiem. Takie i podobne przypowieści, kazania i sentencjei, wywoływały wciąż duże
zainteresowanie słuchaczy, a często też uznanie i podziw dla jego
mądrości, ale wcale nie doprowadzały ludzi do euforii, czy też wybuchu zbiorowego entuzjazmu pod
hasłem: Jesteś Mesjaszem, rządź nami!
A jeszcze wciąź podchodzili do niego inni wysłannicy Kajfasza i Annasza, aby przy pomocy kolejnych podchwytliwych pytań przyłapać go na
błędach, niewiedzy, jakimś zaplataniu się. Usilnie, chociaż z różnym skutkiem próbowali deprecjonować go w oczach tłoczących się ludzi i osłabić wrażenie jakie starał się wywierać. Temu służyły pytania o problemy żywych
po zmartwychwstaniu, o najważniejsze przykazania, a zwłaszcza o
konieczność płacenia podatków znienawidzonym Rzymianom. Jezus
wybrnął i z tego, ogłaszając, że należy oddać Bogu co
boskie, a cesarzowi co cesarskie. Całkiem dobrze dawał sobie radę, tyle
że nie zmieniało to sytuacji i był nadal tylko niezwykłym kaznodzieją na
świątynnym dziedzińcu.
W
dalszej więc kolejności, coraz bardziej zdeterminowany Jezus,
zaczął wprost, bez zbędnych metafor, atakować uczonych w piśmie,
arcykapłanów, faryzeuszy, saduceuszy. Oskarżał ich że są
fałszywymi prorokami, że bogacą się kosztem biedaków, że
ciężary spychają na najsłabszych, że ich oszukują i
wykorzystują – bardzo inteligentnie próbował wywołać gniew
ludu wobec bogatych i rządzących, ale przedświąteczny okres wcale
nie sprzyjał rewolucyjnym nastrojom. A co najważniejsze, wciąż pozostawał
problem podstawowy; jeżeli zarzucasz takie rzeczy jerozolimskiej
elicie, a ty jesteś Mesjaszem, to ich przegoń, pokonaj, zniszcz, a my będziemy ci klaskali i wielbili.
Po
wielu godzinach przemów i dyskusji, gdy na dziedzińcu wciąż pojawiały się żądania, by wreszcie dał on "znak Mesjasza", zdesperowany Jezus
sięgnął po ostatni argument, ostatnią swoją nadzieję. Zaczął
wołać „Zburzcie tę świątynię, a ja w trzy dni ja odbuduję”.
Było to oficjalne oświadczenie, że może uczynić cud, chociaż jeszcze nie teraz, ale jednocześnie, a w zasadzie przede wszystkim, było to publiczne wezwanie do zbrojnej
rebelii, do ataku na święty przybytek. Kierował te słowa do wszystkich swoich zwolenników i do całego zgromadzenia i nie były one wcale symboliczne, to był akt zamachu na władzę, wcale już nie kamuflowany żadnymi metaforami. Jednak nawet tak dramatyczne wezwanie nie zmieniło postawy słuchaczy, w tym również jego uczniów – Mesjaszu, przecież możesz sam to zrobić, użyj swych mocy i najpierw zburz te mury, a później
odbuduj, a my chętnie na to popatrzymy.
Wobec
takiego stanowiska praktycznie wszystkich Żydów, nie było już nadziei. Jezus zrozumiał, że poniósł kolejną dotkliwą porażkę, i że nie ma co już
dalej robić na terenie świątyni. Zdruzgotany
wyszedł przez Złotą Bramę na zewnątrz. To wycofanie się wcale nie poprawiło nastawienia do niego całego kłębiącego się na dziedzińcu tłumu - wszyscy byli rozczarowani i uznano teraz, że ten przybysz z Galilei, mieniący się Mesjaszem, zlekceważył ich i złośliwie nie zechciał zaprezentować im jakiegoś niezwykłego, nadprzyrodzonego widowiska. Pozbawił ich wspaniałej rozrywki, na którą od tylu godzin czekali. Ten negatywny stosunek mieszkańców Jerozolimy do Jezusa, jaki się wówczas zrodził, znajdzie swój wyraz także w kolejnych dniach.
W ślad za Jezusem opuściła przybytek gromada jego uczniów. Wszyscy oni nadal podziwiali swego Mistrza, że tak wspaniale sobie radził w dysputach ze stołecznymi mędrcami i z ich trudnymi pytaniami, ale nadal niewiele rozumieli z tego co się działo i wczoraj i dzisiaj. Któryś z nich wyraził nawet zachwyt dla tak wspaniale zbudowanej i ozdobionej, ogromnej świątyni. Przybity i pełen gniewu Jezus zapowiedział wówczas, że przyjdzie czas, gdy nie zostanie z tej budowli nawet kamień na kamieniu. Przy okazji przeklął też miasto Jeruzalem, że to że nie chce uznawać proroków. Był maksymalnie zestresowany.
W ślad za Jezusem opuściła przybytek gromada jego uczniów. Wszyscy oni nadal podziwiali swego Mistrza, że tak wspaniale sobie radził w dysputach ze stołecznymi mędrcami i z ich trudnymi pytaniami, ale nadal niewiele rozumieli z tego co się działo i wczoraj i dzisiaj. Któryś z nich wyraził nawet zachwyt dla tak wspaniale zbudowanej i ozdobionej, ogromnej świątyni. Przybity i pełen gniewu Jezus zapowiedział wówczas, że przyjdzie czas, gdy nie zostanie z tej budowli nawet kamień na kamieniu. Przy okazji przeklął też miasto Jeruzalem, że to że nie chce uznawać proroków. Był maksymalnie zestresowany.
Nie
wiedział w ogóle co jeszcze mógłby zrobić. Do Betanii, w której ostatnio
nawet ich nie nakarmiono, nie było już po co iść.
Zwłaszcza, że musiałby znów tłumaczyć się Szymonowi
Faryzeuszowi z poniesionej klęski. Skierował więc swój oddział
na pobliską Górę Oliwną, by tam przenocować, odpocząć, i
zastanowić się co dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz