sobota, 19 marca 2016

Moc Mesjasza


We wtorek rano głodny i zestresowany Jezus jeszcze raz wkroczył na czele swej grupy na teren jerozolimskiej świątyni. Dzisiaj była to, już w zasadzie beznadziejna, próba odwrócenia wczorajszej klęski. To miniony poniedziałek miał być dniem tryumfu, ukoronowaniem całości kilkuletnich przygotowań do zamachu stanu i na nim koncentrowały się wszystkie nadzieje spiskowców. Okazał się zaś całkowitą porażką, i Jezus wciąż nie mógł uświadomić sobie jej przyczyn.

Nie był przygotowany na klęskę, nigdy nie dopuszczał takiej możliwości, więc znalazł się w szczególnie fatalnej sytuacji, a jeszcze czuł się źle zarówno wobec wspólników, jak i wobec swych starych i nowych uczniów, którym tyle obiecywał. Dlatego przyszedł ponownie, chociaż było to już posunięcie desperackie, oparte tylko na wierze, że Jahwe jakoś odwróci przeznaczenie i mu pomoże. Nie próbował analizować sytuacji i szukać błędu do naprawienia, lecz uparcie wracał do pierwotnego scenariusza. 

Błędu który popełnił jeszcze sobie nie uzmysłowił, ale i i tak nie mógłby go już naprawić, gdyż tę podstawową, decydującą pomyłkę Jezus popełnił nie w tym ostatnim, pozornie najważniejszym okresie, ale znacznie wcześniej, już na samym początku swej mesjańskiej drogi. To wówczas gdy zgodził się uczestniczyć w „boskim” zamachu stanu i po raz pierwszy przedstawił się swym uczniom, a później wszystkim mieszkańcom Galilei jako Mesjasz, przesądził o swej przegranej.

W założeniu spiskowców podstawowym warunkiem sukcesu ich zamachu na świątynną władzę było uzyskanie jak największego poparcia Żydów, którzy uwierzą w Jezusa jako Mesjasza. Ta armia nawróconych miała pomóc mu pokonać arcykapłanów i potrzebował jej jak największej, jak najliczniejszej - im więcej tym lepiej. Dlatego tak usilnie i tak długo wszystkich nawracał, wszelkimi sposobami wzywał i namawiał do uwierzenia w niego, uzdrawiał, obiecywał nagrody, straszył karami .... Osiągnął na tym polu zaskakująco duże sukcesy, ale i przygotował jednocześnie swą klęskę.

Paradoks polegał na tym, że im bardziej wierzono w boskie pochodzenie Jezusa, tym mniejsze miał on szanse, że ktoś z wiernych mu pomoże. Przecież każdy kto uznał go za Mesjasza, jednocześnie nabierał głębokiego przekonania, że ma on daną przez Jahwe nadzwyczajną potęgę, boską siłę, moc czynienia cudów i nadzwyczajnych czynów. Z tego względu Mesjasz nigdy, w żadnym wypadku, nie może potrzebować pomocy zwykłych ludzi, zawsze sobie poradzi sam, bowiem jest właśnie Mesjaszem, Synem Bożym, z wszystkimi jego atrybutami. To właśnie zaważyło, że nikt ze zwolenników, nawet jego uczniowie, nigdy nie pomogli mu w tych dniach.

Taka pomoc była wykluczona jeszcze z jednego powodu – ci wszyscy ludzie bardzo chcieli, aby on publicznie zademonstrował swą moc, chcieli koniecznie to zobaczyć na własne oczy. Chcieli widzieć jak osobiście zmusza arcykapłanów do poddania mu się, jak jednym słowem rozwala mury świątyni, jak skinieniem ręki pokonuje straże, czy też czyni cokolwiek innego nadzwyczajnego. Oni wszyscy bardzo chcieli zobaczyć cud! Jezus zaś, gdy niegdyś w Galilei przedstawił się jako Mesjasz, właśnie pokazanie takiego cudu im obiecał.

Trudno powiedzieć, czy arcykapłani rozumieli te wszystkie uwarunkowania, ale można być pewnym, że oni też chcieli ujrzeć jak Jezus czyni cuda. W ich przypadku to była nie tylko ciekawość, ale i sprawdzian, kim naprawdę jest ten człowiek. Mesjasz, zgodnie z przepowiedniami, musi dać znak o sobie i może to być wyłącznie coś przekraczającego ludzkie możliwości – to musi być cud.

Gdy we wtorek Jezus pojawił się na dziedzińcu świątynnym, arcykapłani i inni bliscy im ludzie, uznani znawcy Pisma i przedstawiciele stołecznych elit, już czekali na niego. Pierwsze zadane mu pytanie brzmiało „Jakim prawem chcesz nami rządzić? Kto ci dał władzę, byś tego się domagał?” Chodziło im by publicznie i jednoznacznie przyznał, że jest Mesjaszem. Wówczas kolejną kwestią byłoby oczywiste żądanie, aby tego dowiódł, czyli uczynił właśnie cud, na oczach wszystkich zebranych.

Jezus rozumiał tę pułapkę i był w trudnej sytuacji, bo nie mógł wprost oświadczyć: Jestem Mesjaszem, i nie mógł też temu zaprzeczyć, bo na tym założeniu opierał się cały spisek. Sam więc postawił przed zebranymi mędrcami problem: czy uważają Jana Chrzciciela za proroka? Gdy wahali się z odpowiedzią, oświadczył, że on też im nie odpowie na ich pytanie - okazał się bystrym przeciwnikiem w tym dyskursie.

Na razie z tego wybrnął, ale problem z dowiedzeniem mocy Mesjasza nadal pozostał, a chcieli koniecznie ją ujrzeć nie tylko arcykapłani i elity, ale także, a może przede wszystkim, cały zebrany na dziedzińcu tłum. Jezus oczywiście mógłby się powoływać na cuda dokonane w Galilei, na rozmnożenie pokarmów, zamianę wody w wino, chodzenie po wodzie, ale od razu padłby argument: mogłeś wtedy, więc teraz pokaż to również nam. Z tych samych powodów nie mógł także powołać się na niedawne wskrzeszenie Łazarza; mogliby mu nawet zaraz przynieść jakiegoś trupa, by go też wskrzesił.

Jak zazwyczaj w trudnych sytuacjach Jezus jednak nie wycofywał się, a przeciwnie, uparcie szedł do przodu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz