niedziela, 29 marca 2015

Jak długo należy czekać na cud


Tłum na dziedzińcu świątynnym był bardzo z siebie zadowolony - już wkrótce wyjaśni się, jak to z tym prorokiem z Galilei jest naprawdę. Tymczasem Jezusa poddano chłoście, co było przewidzianym prawem wstępem do kary zasadniczej i miało na celu osłabienie skazańca. Następnie przytroczono mu belkę, do której zostanie wkrótce przybity i poprowadzono na Golgotę, wzgórze Czaszki. Ponieważ upadał pod ciężarem, zatrzymano po drodze przechodzącego rolnika, Szymona z Cyreny, i zmuszono, by pomógł nieść belkę. Na miejscu kaźni podano Jezusowi wino zmieszane z mirrą – dopuszczalny prawem środek częściowo łagodzący męczarnię – ale nie chciał go pić. Ukrzyżowano go jeszcze przed południem. Obok niego zawisło dwóch złoczyńców, schwytanych przez służby rzymskie i przez to niepodlegających prawu ułaskawienia.

Wszystko odbywało się jak trzeba, zgodnie z rzymskimi regułami, i tylko wielki tłum na Golgocie był niecodzienny. Masa ludzi przyszła zobaczyć nadzwyczajne widowisko, ale nie było nim wcale ukrzyżowanie. Tłum oczekiwał przede wszystkim, że Jezus w cudowny sposób sam zejdzie z krzyża. W miarę upływu czasu, gdy na nic takiego się nie  zanosiło, ludzie zaczynali być niecierpliwi i agresywni.

 Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc: „Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw sam siebie”. Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili: „Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli”. Lżyli Go także ci, którzy byli z Nim ukrzyżowani  Mk 15, 29-32.

Zwykli Żydzi złościli się, gdyż uznali, że ich oszukiwał, a oni o mało mu nie uwierzyli. Szczególnie nie mogli mu wybaczyć tej świątyni w trzy dni odbudowywanej. Arcykapłani i faryzeusze "uczeni w piśmie" wiedzieli więcej: król żydowski, król Izraela – to był prawdziwy powód wyroku. Przestępstwo polityczne, zamach stanu, a nie jakieś bluźnierstwo.

Proszę jednak zwrócić szczególną uwagę nie na słowa (chociaż też są ważne), ale na fakt, że na Golgocie wciąż znajdują się arcykapłani! Tak, przez wiele godzin kaźni, okrutnego, ale bardzo statycznego widowiska, oni wciąż przyglądają się wiszącym skazańcom. Nie mam tu dostatecznej wiedzy, ale nie wydaje się, by kiedykolwiek jeszcze najwyżsi hierarchowie świątynni spędzili całe popołudnie w taki sposób. Więc trzeba powiedzieć to co już wcześniej zaznaczałem, a co okaże się jeszcze bardzo ważne; arcykapłani też nie byli pewni, czy jest to  prawdziwy Mesjasz czy nie i czy nie zejdzie on zaraz z krzyża. Kto bowiem wie czym się kieruje prawdziwy Mesjasz i czy przypadkiem nie sprawdza teraz ich cierpliwości? Woleli poczekać. Jednak wszyscy obecni dobrze wiedzieli, że skazańcy na krzyżu potrafili konać trzy, a nawet więcej dni, więc wkrótce zaczął narastać dylemat: jak długo powinna trwać taka próba, jak długo należy czekać na cud? 


Wszystkich Czytelników bloga przepraszam za kilkudniową przerwę jaka nastąpi w moim pisaniu, z przyczyn niezależnych. Na następny wpis zapraszam 6 kwietnia.    

piątek, 27 marca 2015

Kto odrzuca srebrniki?


Piłata przestało to wszystko obchodzić, ale zebrany tłum teraz właśnie oczekiwał ujrzenia cudów, nadzwyczajnych czynów, jakiegoś niesamowitego widowiska. Nawet apostołowie i pozostali uczniowie Jezusa byli nie tylko przestraszeni, ale i zaciekawieni; też mieli nadzieję, że może zobaczą zaraz znak od niego, że to się wszystko zaczęło. Arcykapłani, nie tak naiwni jak jerozolimskie pospólstwo, czy rybacy z nad Genezaretu, kalkulowali wszystko na zimno i dobrze wiedzieli, że właśnie pokonali niebezpiecznego konkurenta i uchronili kraj przed  zamieszkami i rozbiciem. Jednak wielokrotne, złożone nawet przed sądem,oświadczania Jezusa, że jest Mesjaszem, sprawiały, że i oni musieli być wciąż przygotowani na jakieś niespodzianki z jego strony. Jezus był jedynym, który w pełni wiedział co się naprawdę wydarzyło, i żadne słowa nie oddadzą tego co przeżywał. Jeszcze niedawno był pełen nadziei, że ta chwila będzie momentem jego wielkiego tryumfu, dowodem, że jest wybrańcem Boga, że jest Mesjaszem, teraz czekał już tylko na okrutną mękę. Był jednak jeszcze ktoś, kto rozumiał prawdziwe znaczenie zaistniałych wydarzeń. 

Judasz, najbardziej zaufany i  wprowadzony  najgłębiej w sens i realia konspiracji Jezusa, świadomy celu całej wyprawy po władzę i wszystkich podejmowanych przedsięwzięć, również znalazł się w strasznej dla siebie sytuacji. Ryzykowne przedsięwzięcie nie udało się, i obecnie wygląda na to, że to przede wszystkim on, najwierniejszy i najbardziej zaufany uczeń Mistrza, doprowadził do jego śmierci. Robił tylko to, co mu zlecił Jezus, wręcz doskonale wypełnił postawione zadanie, ale końcowy efekt okazał się tragiczny. Teraz w oczach wszystkich jest zdrajcą, a wkrótce nie będzie Jezusa, jedynego człowieka, który mógłby go oczyścić z zarzutów. Co zrobił w takiej chwili Judasz, opisuje jedynie Ewangelista  Mateusz, ale są to bardzo ważne słowa.

Wtedy Judasz, który Go wydał, widząc, że Go skazano, opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: „Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną”. Lecz oni odparli: „Co nas to obchodzi? To twoja sprawa”. Rzuciwszy srebrniki ku przybytkowi, oddalił się, potem poszedł i powiesił się.
Mt 27, 3-5

Do ostatniej chwili próbował ratować Jezusa, poszedł tam, gdzie był jakikolwiek cień szansy, czyli do arcykapłanów, i walczył o swego Mistrza. Żaden z apostołów, uznanych później za świętych, nic w tej sprawie nie uczynił, tylko on. Rzucił nawet srebrniki, by ktoś zrozumiał, że to nie tak, że nie chodziło o żadne pieniądze. W grze o władzę nie ma jednak sentymentów ani litości, więc oczywiście przegrał. W końcu nie wytrzymał, był zbyt uczciwy. Jedyny, który nie potrafił znieść klęski i śmierci Jezusa, który był mu wierny do samego końca i odszedł razem z nim, został na zawsze symbolem i synonimem obłudy oraz najbardziej podłej zdrady. Cóż za niewiarygodnie okrutna ironia losu.

Co prawda, nie była to wina losu, ale konkretnych ludzi, więc może ta wielka niesprawiedliwość nie musi być "na zawsze"?

środa, 25 marca 2015

Dlaczego umywa się ręce?



Z formalnego punktu widzenia sprawa była jednoznaczna i Piłat nie miał już innego wyjścia.

spytał ich Piłat: „Którego chcecie, żebym wam uwolnił, Barabasza czy Jezusa, zwanego Mesjaszem?”  Mt 27, 17

Trzeba więc powiedzieć, że gdy przed tłumem zebranym na dziedzińcu postawiono to  pytanie, Jezus nie miał już szans. Można sobie tylko wyobrazić jak kilkunastu, może kilkudziesięciu jego uczniów, z całych sił krzyczało: „Uwolnić Mesjasza!”, i z przerażeniem uświadamiało sobie, że ich głosy całkowicie zniknęły we wrzasku kilkunastu, a może kilkudziesięciu tysięcy gardeł skandujących: „Barabasz!, Barabasz”.

Znów zadziałał mechanizm, o którym już pisałem, a którego Jezus nie uwzględnił też we wcześniejszych przedsięwzięciach.  Żydzi, faryzeusze, kapłani, wielokrotnie przychodzili do niego i pytali, prosili, żądali: daj nam znak, uczyń na naszych oczach cud, udowodnij, że jesteś prawdziwym Mesjaszem, a on zawsze wymigiwał się, unikał odpowiedzi, zmieniał temat. Teraz wreszcie mają go w pułapce, już się nie wykręci; w obliczu śmierci, strasznej śmierci na krzyżu, będzie musiał pokazać, czy jest prawdziwym Synem Bożym. Oni wcale nie są niesprawiedliwi ani okrutni, jeżeli jest prawdziwym Mesjaszem, to przecież sobie poradzi, a oni będą zaraz świadkami cudów, ale jeżeli ich oszukiwał, to zasłużył na śmierć. Uwolnić Barabasza.

Piłat był bardzo rozczarowany. Powiedziano mu przecież, że za tym prorokiem opowiadają się wielotysięczne rzesze Żydów i że ma on dziesiątki czy nawet setki uczniów, gotowych umrzeć za niego. Był przekonany, że na placu całe gromady będą się teraz spierały, kłóciły, może nawet walczyły ze sobą. Gdyby powstał chociaż niewielki tumult, gdyby zaznaczyła się jakakolwiek różnica zdań w tłumie, to wówczas oczywiście Jezus byłby wolny i żaden arcykapłan nie mówiłby mu, jakie decyzje ma podejmować rzymski namiestnik. Niestety,  okazało się, że oszukano go,  wprowadzono w wielki błąd, bo nikt Jezusa  nie popiera, a gniew całej  zebranej tłuszczy zaraz może obrócić się przeciwko niemu i legionom. Oczywiście poradziłby sobie, ale za cenę bardzo krwawych zamieszek, sprowokowanych całkiem bez sensu dla uratowania jakiegoś mało znaczącego kaznodziei z prowincji. Takich wydarzeń, po których nienawiść do imperium tylko by wzrosła, Rzym na pewno by nie pochwalił.

Ponieważ udzielono mu fałszywych informacji, nie czuje się w obowiązku dotrzymywać danego słowa i umywa ręce. Niech stanie się zgodnie z wolą żydowskiego motłochu.

To nie Judasz zawiódł, tylko Piłat. Główny atut Jezusa okazał się fałszywą kartą, a arcykapłani, którzy całe życie spędzali na intrygach i rozgrywkach pałacowych, pokazali, że są dużo sprytniejsi od bardzo inteligentnego, ale  niedoświadczonego proroka z Galilei.

wtorek, 24 marca 2015

Złe sny Piłatowej




O przesłuchaniu przez Piłata pisałem już wcześniej, gdy analizowałem dlaczego Jezus zaryzykował wykorzystanie zwyczaju ułaskawiania więźnia, aby się uratować. Argumentem który przeważył jego decyzję, było zapewnienie uzyskane od Piłata przez jego utajnionych zwolenników, Józefa z Arymatei i Nikodema, że ten najważniejszy człowiek w Jerozolimie pomoże Jezusowi w newralgicznym momencie. Stojąc więc przed rzymskim namiestnikiem Jezus umiejętnie nawiązał do innych rozmówców , aby przypomnieć o zobowiązaniu. Piłat o wszystkim pamiętał i chciał dotrzymać obietnicy. Zwłaszcza, że były na niego naciski z jeszcze jednej strony.

A gdy on [Piłat] odbywał przewód sądowy, żona jego przysłała mu ostrzeżenie: „Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu” Mt 27, 19

Oczywiście, można przyjąć nawet, że małżonka Piłata miała prorocze sny i dlatego interweniowała. Realnie jednak patrząc trzeba powiedzieć, że Józef z Arymatei i Nikodem, lub inni możni poplecznicy Jezusa np. bogaty Szymon Trędowaty, mieli jakiś dostęp do żony prefekta i nie dali spokoju Piłatowej, aż obiecała, że wstawi się za Jezusem u męża. Było to dodatkowe zabezpieczenie w najważniejszym punkcie procesu. Piłat nawet jeżeli nie specjalnie przejmowałby się zobowiązaniami wobec Żydów, to nie odmówiłby takiej  uprzejmości żonie. Robił też wiele, by spała spokojnie, ale sytuacja rozwinęła się nie po jego myśli.

Wszystkie ewangelie potwierdzają, że Piłat kilkakrotnie oświadczał wobec przedstawicieli Sanhedrynu: Ja nie widzę w nim winy i proponował nawet, że wymierzy Jezusowi karę chłosty i puści go żywego – może to zadowoli hierarchów. Jednak arcykapłani doskonale wiedzieli, jakie intencje kierują rzymskim gubernatorem – dalsza walka o władzę w Świątyni, wewnętrzne konflikty, rozłam wśród Żydów  - to byłoby bardzo korzystne dla panowania Rzymu nad Izraelem, ale nadzwyczaj groźne dla nich.  Nie zgodzili się na żadne takie rozwiązanie, przecież wydali oficjalny wyrok śmierci.  Wobec tego prefekt sam zaproponował, że z okazji Paschy ułaskawi właśnie Jezusa.

I dopiero teraz okazało się jak straszliwą  niespodziankę przygotowali arcykapłani Jezusowi. Oświadczyli, że mają jeszcze jednego więźnia, niejakiego Barabasza. Powstał problem, bowiem zwyczaj wyraźnie określał, że Piłat miał prawo ułaskawić na święto jednego więźnia arcykapłanów, ale tylko tego, którego wskazali mu zebrani Żydzi.
Barabaszowi warto poświęcić trochę uwagi, chociaż jest jedynie biernym uczestnikiem wydarzeń. Oto co o nim wiemy:

Trzymano zaś wtedy znacznego więźnia, imieniem Barabasz.  Mt 27, 16

 A był tam jeden, zwany Barabaszem, uwięziony z buntownikami, którzy w rozruchu popełnili zabójstwo.  Mk 15, 7

 Był on wtrącony do więzienia za jakiś rozruch powstały w mieście i za zabójstwo.  Łk 23, 19

 A Barabasz był zbrodniarzem.  J 18, 40

Gdy się dobrze zastanowić nad tymi wpisami, to okazuje się, że winy Barabasza są dosyć niejasne – nie buntownik, lecz tylko uwięziony z buntownikami,  i to za jakiś rozruch. Natomiast określenie znaczny więzień może się odnosić nie do jego znaczenia jako przestępcy, lecz do statusu społecznego. Znaczyłoby to, że pochodził z wyższych warstw żydowskich, bliskich sanhedrynowi. Trzeba więc dodać, że istotną informację posuwa tu jego imię.  Słowo Barabasz wywodzi się od zwrotu bar rabbi, czyli syn rabbiego, a syn rabbiego nie był na pewno osobą z gminu. Staje się więc jasne, że na życzenie arcykapłanów, po obiecaniu mu całkowitego bezpieczeństwa,  Barabasz dobrowolnie przyznał się do jakichś  kontaktów (niekoniecznie prawdziwych)  z przestępcami i został aresztowany. Stało to się bardzo niedawno, pewnie już po zatrzymaniu Jezusa,  który cały czas był przekonany, że jest jedynym kandydatem do łaski.

Jezusowi ułaskawienie obiecał Piłat, Barabaszowi obiecali to samo arcykapłani, a kto naprawdę będzie tym szczęśliwcem miały zadecydować zebrane na dziedzińcu świątynnym wielotysięczne tłumy Żydów.

Ukrzyżować czy ukamieniowć?



Zebrani u Kajfasza najważniejsi Żydzi w Jerozolimie, cała Wysoka Rada, próbowali zachowywać pozory sądu. Pozory, bowiem arcykapłani woleli głośno nie mówić , że chcą usunąć konkurenta do sprawowanej przez siebie władzy. W sanhedrynie,  jak w każdym zbiorowym organie o charakterze parlamentarnym,  mieli oczywiście  poważną opozycję i wcale nie chcieli, by się zaczęła dyskusja, kto ma większe prawo do władzy, oni czy uzurpator nazywający siebie Mesjaszem. Treścią przewodnią procesu stało się więc ustalanie właśnie tego, czy Jezus jest prawdziwym Mesjaszem, problem wciąż nurtujący wszystkich Żydów. Sam Jezus w zasadzie nie wykazywał żadnej aktywności, dyskusja nie miała sensu, i on wolałby już stanąć na dziedzińcu przed Poncjuszem Piłatem i zostać ułaskawionym w obliczu tłumów. Wreszcie, przymuszony pytaniami, potwierdził, że jest Synem Bożym, ale znów oczywiście nie zademonstrował na potwierdzenie tego żadnego dowodu, cudu. Natomiast o innych sprawach, w tym na temat swoich uczniów i nauki, w ogóle nie chciał mówić. Sanhedryn starał się więc formułować ogólne zarzuty, znaleźli się też jacyś mało istotni świadkowie, chętni do złożenia obciążających zeznań. Warto zauważyć, że wśród nich nie pojawił się Judasz, który przecież powinien być jednym z głównych argumentów oskarżenia.

Wreszcie niepoparte dowodami oświadczenie Jezusa, że jest Mesjaszem, uznano za bluźnierstwo i skazano go na śmierć. W wyniku tego wyroku stał się on formalnie więźniem arcykapłanów i teraz oficjalnie podlegał procedurze ułaskawiania.

Wyrok musiała jednak zatwierdzić wyższa władza, czyli rzymski prefekt, Poncjusz Piłat. Przed odprowadzeniem Jezusa do Piłata słudzy i strażnicy świątynni zaczęli drwić ze skazańca, a nawet bić go, wciąż domagając się jednego i tego samego  – niech pokaże jakiś cud, niech prorokuje, niech udowodni, że jest prawdziwym Mesjaszem.

Wersja, że sanhedryn skazał Jezusa na śmierć za  bluźnierstwo obowiązuje do dziś. W tej sytuacji pojawia się jednak poważny problem. Bluźnierstwo jest przestępstwem wobec wiary, a rzymscy okupanci starali się nigdy nie wtrącać do zagadnień religijnych podbitych narodów. Sprawa bluźnierstwa Jezusa byłaby w tej sytuacji wyłącznie wewnętrznym problemem Żydów, więc oni sami powinni wykonać egzekucję, i to w ściśle określony w swej religii sposób, czyli poprzez ukamieniowanie.  Jednak wkrótce wyrok na Jezusie wykonają nie Żydzi, ale ukrzyżują go rzymscy legioniści! Jest to kolejny dowód, że dla wszystkich wówczas było oczywiste, że Jezus jest zbrodniarzem politycznym, a nie bluźniercą. Jeżeli bowiem chodzi o politykę, to jedynym hegemonem jest wówczas Rzym i stanowczo zagwarantował on sobie  na zawsze i we wszystkich prowincjach, całkowity monopol na wykonywanie kar za takie  przestępstwa.  Imperium stosowało w takich sytuacjach tylko jeden rodzaj egzekucji – ukrzyżowanie.  Kolejnym dowodem za co faktycznie został skazany Jezus, jest tabliczka umieszczona na jego krzyżu. Napis taki obowiązkowo i precyzyjnie  informował o powodach wyroku i w wypadku Jezusa napisano ”Król Żydowski”. To nie było szyderstwo, jak się próbuje interpretować w kościele, ale dokładne określenie zbrodni – ukarany za ogłoszenie się królem żydowskim, za zamach stanu.

Na razie jednak Jezus jeszcze żyje i jest pełen nadziei, że zaraz będzie ułaskawiony. Wydawało mu się,  że największe niebezpieczeństwo groziło mu podczas aresztowania, ale dalece nie docenił arcykapłanów.   

poniedziałek, 23 marca 2015

Którzy za miecz chwytają, od miecza giną



Pierwsza i najgroźniejsza przeszkoda została pokonana - Jezus stanie żywy przed arcykapłanami. Czynione wcześniej zabezpieczenia, czyli miecze i budzenie uczniów, okazały się zbędne, a nawet mogły spowodować kłopoty. Okazało się bowiem, że najbardziej ambitny z apostołów Szymon Piotr dobrze pamiętał, że Mistrz pytał ich o miecze i nie wiedząc o co tu naprawdę chodzi  „wyrwał się przed szereg” - zaatakował strażników i jednego ranił. Jezusowi żadna awantura teraz nie jest potrzebna, a nawet może być niebezpieczna dla przyjętego planu, więc  natychmiast woła „Schowaj swój miecz do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną”, oraz „Przestańcie, dosyć i jeszcze pomaga zranionemu strażnikowi. Może już spokojnie pójść do siedziby arcykapłanów, całkowicie ufając potężnemu protektoratowi Piłata, a apostołowie wiedzą co im polecił i co mają robić.

Uczniowie zgodnie z wcześniejszymi słowami Jezusa „rozproszyli się” i różnymi drogami podążyli do miasta. Z powodu tego rozproszenia znamy szczegóły  jak to się udało jedynie co do dwóch z nich.

Ten moment w ewangeliach jest bardzo ważny, gdyż dzięki wspomnianym szczegółom możemy wreszcie  ustalić, kto był podstawowy źródłem informacji dla autorów ewangelii synoptycznych oraz dla Ewangelii Jana i skąd się wzięły poważne rozbieżności między nimi. Problem ten nurtuje chyba wszystkich badaczy biblijnych i poświęcono mu grube tomy. Można go bardzo przekonująco wyjaśnić, ale wymaga to jednak obszernego i dosyć złożonego wywodu i co najmniej kilku wpisów na blogu. Odłożę więc to na później, aby nie rozbijać  opisu nadchodzących, bardzo dramatycznych wydarzeń, chociaż bardziej zainteresowani mogą oczywiście sięgnąć do mojej książki.  

Jednym z tych dwóch uczniów był Szymon Piotr, który tylko dzięki pomocy drugiego ucznia (Łazarza!) dotarł aż na dziedziniec pałacu arcykapłana i usiadł przy ognisku, przy którym grzali się strażnicy i służba. Różne osoby kilkakrotnie pytały go, czy nie jest z grupy Jezusa i czy nie jest Galilejczykiem. Liczba pytających o to samo nie mogła być przypadkowa. Jak widać, dyspozycje arcykapłanów dla służby świątynnej i podwładnych, by kontrolować napływ uczniów Jezusa, były bardzo wyraźne. Szymon Piotr musiał zaprzeczać zgodnie z poleceniem Mistrza. Ciężko to przeżył, gdyż bardzo chciał być najwierniejszym uczniem, tymczasem musiał publicznie wypierać się swego pana. Sytuacja wymagała elastyczności, której ten bardzo ambitny, ale i prosty rybak z Galilei nie posiadał. Uważna analiza tej sceny wyraźnie pokazuje, że słowa Jezusa o trzykrotnym zaparciu się nie były wcale  proroctwem, ale wyraźnym poleceniem wydanym uczniom.

W tym czasie zbierał się już sanhedryn, aby osądzić Jezusa. Warto zauważyć, że jest tu pewna niekonsekwencja, bowiem przecież już raz odbyło się posiedzenie Wysokiej Rady na którym został on skazany na śmierć. Trzeba więc powiedzieć, że pierwszy wyrok wydano zaocznie i w zamyśle arcykapłanów miał on być bardzo ostrym ostrzeżeniem dla Jezusa, a nawet próbą wystraszenia go, by dalej się nie posuwał. Odwlekano jego wykonanie nie tylko  z powodu możliwości wzburzenia między ludem, ale i dając mu czas, aby uciekł do swojej Galilei. Ani Kajfasz z Annaszem, ani inni starsi z ludu,  nie zdawali sobie sprawy, że Jezusowi bardzo się nie chciało wracać nad Genezaret, że tam znalazłby się w okropnej dla siebie sytuacji wobec tych wszystkich, którzy w niego uwierzyli i którym on tyle obiecał. Dlatego sytuacja, że mimo zagrożenia śmiercią nie odszedł, że kolejny raz uparcie próbował ich pokonać, powodowała, że nawet arcykapłani nie byli do końca pewni kim naprawdę jest Jezus. Gdzieś w tle ich dalszych działań wciąż dostrzegalne są wątpliwości – a może to prawdziwy Mesjasz?



niedziela, 22 marca 2015

I prowadźcie ostrożnie

Była głęboka noc gdy dotarli do ogrodu Getsemani, leżącego u podnóża Góry Oliwnej.

... rzekł Jezus do swoich uczniów: „Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem będę się modlił”. Wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i począł drżeć, i odczuwać trwogę. Mk 14, 32-33

Bardzo bał się nadchodzącego momentu i jego trwoga jest tu całkowicie zrozumiała. Chciał by już przyszli go aresztować i ogarniał go strach, że przyjdą by go zabić. Jeżeli tak miałoby być, to uczniowie i dwa miecze stawały się nadzwyczaj potrzebne.

Potem wrócił i zastał ich śpiących. Rzekł do Piotra:„Szymonie, śpisz? Jednej godziny nie mogłeś czuwać? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”. Odszedł znowu i modlił się, powtarzając te same słowa. Gdy wrócił, zastał ich śpiących, gdyż oczy ich były snem zmorzone, i nie wiedzieli, co Mu odpowiedzieć. Gdy przyszedł po raz trzeci, rzekł do nich: „Śpicie dalej i poczywacie? Dosyć” Mk 14, 37-41

Zmęczeni apostołowie w ogóle nie zdawali sobie sprawy co się wkrótce wydarzy, a on nie mógł im nic wyjaśnić, więc tylko pilnował by nie spali i byli gotowi.  I wreszcie usłyszał odgłos zbliżającego się zbrojnego oddziału i zobaczył blask niesionych pochodni. Jeszcze raz zbudził apostołów.

Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca. I zaraz, gdy On jeszcze mówił, zjawił się Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim zgraja z mieczami i kijami wysłana przez arcykapłanów, uczonych w Piśmie i starszych. A zdrajca dał im taki znak: „Ten, którego pocałuję, to On; chwyćcie Go i prowadźcie ostrożnie”. Skoro tylko przyszedł, przystąpił do Jezusa i rzekł: „Rabbi” i pocałował Go. Tamci zaś rzucili się na Niego i pochwycili Go. A jeden z tych, którzy tam stali, dobył miecza, uderzył sługę najwyższego kapłana i odciął mu ucho Mk 14, 41-47.

Ewangelista Mateusz podaje w swej wersji, że Jezus na widok wyciągniętych mieczy powiedział:
Schowaj swój miecz do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną. U Łukasza słowa, którymi Jezus powstrzymuje starcie, brzmią: Przestańcie, dosyć,  i w dodatku uzdrawia w cudowny sposób zranionego sługę.

A więc Judasz zrealizował zadanie. Udało mu się przekonać arcykapłanów, że jest prawdziwym zdrajcą; zażądał pieniędzy, a wszyscy zawsze dobrze rozumieją taki motyw postępowania. Zadeklarował, że wskaże gdzie można znaleźć Jezusa i przekonał, że koniecznie trzeba go aresztować natychmiast, już teraz, w nocy z czwartku na piątek. W swej książce "Jak zostaje się Bogiem" przedstawiłem wersję, że pewnie powiedział im, że wkrótce Jezus ucieknie do Galilei i dlatego trzeba się spieszyć. Muszę tu przyznać, że równie możliwe, a może nawet bardziej prawdopodobne, było powiedzenie przez Judasza arcykapłanom czegoś wręcz przeciwnego, że Jezus planuje w piątek z rana przyjść do Świątyni i ponownie zaatakować hierarchów i będzie wzywał do tego tłum:; na taką groźbę musieli zareagować. Tak czy inaczej, arcykapłani zgodzili się na wszystko, dali mu pieniądze, a następnie wezwali oddział strażników i kazali im iść z Judaszem, aresztować Jezusa i przyprowadzić do nich.

Dziwny sposób wskazania pocałunkiem kogo należy aresztować, od wieków intryguje wszystkich badaczy biblijnych. Strażnicy świątynni widzieli wielokrotnie Jezusa na dziedzińcu i dawanie im jakiegoś dziwnego znaku kogo mają pochwycić, nie było im wcale potrzebne. Próbowano więc tworzyć przeróżne teorie wyjaśniające to nielogiczne zachowanie, ale z reguły bardzo wątpliwe. W świadomości wiernych pozostała tylko niewiarygodna obłuda, jaką ten pocałunek reprezentuje. Natomiast prawda jest dosyć prosta i bardzo logiczna. Wcześniej Jezus bał się, drżał, odczuwał trwogę, bo nie wiedział jaki rozkaz będzie miała straż: aresztować czy zabić. I teraz, w najważniejszym momencie podszedł do niego Judasz, powiedział "Rabbi", objął go i szepnął do ucha: " Mistrzu, dostali rozkaz, by aresztować cię i  żywego doprowadzić przed oblicze arcykapłanów i sanhedrynu".

Otóż to, nie tylko sama "zdrada" była zadaniem Judasza, ale też zdobycie oraz przekazanie Jezusowi tej szalenie ważnej informacji.  Najwierniejszy i najinteligentniejszy z uczniów znalazł sposób, by na oczach wielu świadków, nie ujawniając się, poinformować go o wszystkim co trzeba. I teraz Jezus wreszcie wiedział czy zawołać "użyjcie dwóch mieczy, bronimy się" czy wręcz przeciwnie.

Niezbyt bystrzy świadkowie tej sceny zapamiętali tylko haniebny pocałunek, a nikt chyba nie zwrócił uwagi, że Judasz jednak niechcący ujawnił wówczas swą prawdziwą rolę gdy rzekł "chwyćcie Go i prowadźcie ostrożnie ". Tak, to co powiedział do strażników - i prowadźcie ostrożnie - to nie były przypadkowe słowa.

piątek, 20 marca 2015

Dwa miecze wystarczą

Jezus jeszcze podczas wieczerzy miał chwile wahania, ale w końcu podjął ostateczną decyzję. W tym momencie całą nadzieję pokładał w Judaszu i wierzył, że ten jego najwierniejszy uczeń poradzi sobie z nadzwyczaj niewdzięcznym i trudnym zadaniem.

Jezus zaś rzekł do niego: „Co chcesz czynić, czyń prędzej”. (...)  A on po spożyciu kawałka [chleba]    zaraz wyszedł. A była noc (J 13, 27-28).

Wahanie Jezusa wynikało z faktu, że wciąż zastanawiał się, czy arcykapłani okażą się na tyle naiwni i uczciwi zarazem, by zachować się dokładnie tak, jak on to sobie zaplanował. Czy przypadkiem czegoś nie wymyślą by pokrzyżować jego scenariusz, czy nie mogą zrobić jakichś zaskakujących posunięć? Był przekonany, że jeżeli znajdzie się żywy w Jerozolimie i tam będzie rozstrzygał się jego los, to wszystko powinno być dobrze - Poncjusz Piłat, władza przewyższająca nawet arcykapłanów, jednoznacznie mu to obiecał.  Doszedł więc do wniosku, że największa groźba wiąże się z samym momentem aresztowania. Przecież wyrok śmierci na niego jest już wydany, a więc istnieje wielkie niebezpieczeństwo, że ci którzy przyjdą po niego, wcale nie będą chcieli go doprowadzić przed sąd, ale będą mieli rozkaz wykonania wyroku na miejscu, czyli przyjdą go od razu zabić. To zagrożenie zdominowało najbliższe godziny Jezusa. Zwrócił się do swoich uczniów:

„Lecz teraz – mówił dalej – kto ma trzos, niech go weźmie; tak samo torbę; a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz”. (…) Oni odrzekli: „Panie, tu są dwa miecze”. Odpowiedział im: "Wystarczy” (Łk 22, 36-38).

Jeżeli strażnicy świątynni od razu ruszą do ataku, trzeba dać im zbrojny odpór, nawet krótki, i mieć czas na wycofanie - do tego dwa miecze wystarczą. Wówczas Jezus i apostołowie ukryją się w ciemnościach nocy na zboczach góry, którą dobrze znają, a później uciekną do Galilei - to teraz padają słowa, które już przytaczałem wcześniej:  "Uderzę pasterza, a rozproszą się owce. Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei” Mk 14, 28. Ta sprawa została więc załatwiona, ale trzeba było też udzielić instrukcji apostołom na wypadek, jeżeli wszystko będzie przebiegało zgodnie z planem.

Tu Jezus nie tyle przewidywał, co dobrze wiedział od Józefa z Arymatei i Nikodema, że arcykapłani ostatnio wydali rozkazy wszystkim swym sługom i strażnikom, aby pilnie śledzili i pilnowali  zwolenników Jezusa, jakich przyprowadził ze sobą z Galilei. Mają oni być pod kontrolą, a najlepiej już ich w ogóle nie wpuszczać na teren Jerozolimy i Świątyni. Jest to problem, bowiem Jezus chciałby koniecznie, aby jutro z rana apostołowie byli na dziedzińcu świątynnym. Są mu tam potrzebni.

Na to rzekł Mu Piotr: „Choćby wszyscy zwątpili, ale ja nie”. Odpowiedział mu Jezus: „Zaprawdę, powiadam ci: dzisiaj, tej nocy, zanim kogut dwa razy zapieje,  ty trzy razy się Mnie wyprzesz”. Lecz on tym bardziej zapewniał: „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie”. I wszyscy tak samo mówili (Mk 14, 29-31

Zgodnie z powszechną interpretacją, ten cytat jest kolejnym wielkim proroctwem Jezusa, które  wkrótce się spełni. Jednak podobnie jak ze wskazaniem "zdrajcy" to nie jest proroctwo, ale polecenie wydane uczniom. Apostołowie po aresztowaniu mają się rozproszyć i jak najszybciej udać do Jerozolimy, na dziedziniec Świątyni. Muszą się tam wszyscy dostać, stać od rana w tłumie i głośno krzyczeć imię Jezusa, gdy będzie się decydowała kwestia ułaskawienia skazańca, czyli los ich Mistrza. Później dołączą do niego i będą wykonywali jego polecenia. Strażnicy przy bramach i na ulicach mogą ich nie wpuszczać, utrudniać  im poruszanie się, zatrzymywać ich. W tej sytuacji niech nie przyznają się, że są jego wyznawcami. Jeżeli trzeba, niech się trzy razy zapierają, ale muszą tam się dostać. Już wkrótce Szymon Piotr - Rybak, sam nie bardzo wiedząc jaki jest powód takiego polecenia Jezusa, dokładnie zastosuje się do niego.

Wszystko wydawało się przewidziane i każdy wariant uwzględniony. Po wieczerzy ruszył więc wraz z uczniami w stronę Góry Oliwnej - tam się umówił z Judaszem i to właśnie od niego teraz wszystko zależało.

Jeden z was Mnie zdradzi

Wizja zostania ułaskawionym na oczach tysięcznych tłumów była bardzo kusząca. Piłat zadeklarował wobec jego wysłanników, że go poprze. Józef z Arymatei i Nikodem zapewnili, że wiedzą z całą pewnością, że aktualnie w rękach arcykapłanów nie ma ani jednego więźnia i była to prawda. Byli dwaj zbójcy złapani przez Rzymian, ale to nie byli więźniowie arcykapłanów, więc nie wchodzili w grę. Wszystko wydawało się sprzyjać Jezusowi.

Trzeba tu jeszcze dodać, że te rozmowy Jezusa z jego utajnionymi zwolennikami w Wysokiej Radzie, miały miejsce niewątpliwie w domu Szymona Trędowatego w Betanii - nie dalej niż trzy kilometry od granic Jerozolimy, a więc dosyć blisko. Odbywały się one z zachowaniem najdalej posuniętej konspiracji, a już z pewnością nic nie wiedzieli o nich apostołowie. Dla większości z nich bardzo dużo z tego co się wydarzy w najbliższej przyszłości będzie wielką zagadką.

Najlepszym terminem na znalezienie się w rękach arcykapłanów była noc z czwartku na piątek - najkrótszy możliwy termin pozostawania w rękach arcykapłanów, ale wystarczająco długi, by być kandydatem do ułaskawienia, i to jedynym kandydatem. Jezus oczywiście nie mógł sam pójść do straży świątynnej, by go aresztowali, sprawę trzeba było rozegrać dużo umiejętniej. Potrzebny był "zdrajca", który będzie musiał nie tylko zdradzić i doprowadzić do aresztowania w odpowiednim terminie, ale i wykonać dodatkowe zadanie.

W czwartek wieczorem Jezus zarządził zorganizowanie uroczystej kolacji ze swoimi najbliższymi uczniami. Wiedział, że stawia wszystko na jedną kartę i że jutro musi nastąpić ostateczne rozstrzygnięcie. Mocno to   wpływało na jego podniosły nastrój i zachowanie tego wieczoru. Apostołowie niewiele z tego rozumieli i nawet podczas tej Ostatniej Wieczerzy zachowywali się jak zawsze: Powstał również spór między nimi o to, który z nich zdaje się być największy.  Łk 22,24 . Tak, oni wciąż zawzięcie rywalizowali między sobą, nawet w takiej chwili.

Jezus musiał jednak wybrać kogoś do wykonania nadzwyczaj trudnego zadania.

A gdy jedli, rzekł: "Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi". Bardzo tym zasmuceni zaczęli pytać jeden przez drugiego:"Chyba nie ja Panie?". (...) Wtedy Judasz, który Go miał zdradzić rzekł: "Czy nie ja, Rabbi?". Odpowiedział mu: "Tak jest, ty". Mt 26, 21-25

W Ewangelii Marka rzecz jest opisana podobnie, ale u niego pytanie apostołów do Jezusa jest sformułowane trochę inaczej: "Czyżbym ja?"

Jeżeli się przyjmuje oficjalną, kościelną interpretację tej sytuacji, że to proroctwo Jezusa, to każdego powinna zastanowić oczywista nielogiczność w zachowaniu uczniów. Przecież na słowa Mistrza, że wśród nich jest zdrajca wszyscy powinni się zerwać i zacząć krzyczeć: Panie, powiedz nam który, a my zaraz zrobimy z nim porządek. Niemożliwa jest inna reakcja, a oni pytają : Czyżbym ja? Oczywiście, że wiedzą, że Jezus zleca wykonanie specjalnego zadania, a nie proroczo wskazuje zdrajcę, i każdy deklaruje gotowość jego wykonania. Jezus wybiera Judasza, najwierniejszego, najbardziej pewnego i najbardziej inteligentnego spośród apostołów.To on był jego prawą ręką i pełnił też rolę skarbnika grupy - Jezus powierzył mu nawet wspólne pieniądze. Obraz Judasza zdrajcy przekazał nam przede wszystkim apostoł Szymon Rybak, zwany Piotrem, główne źródło wiedzy dla autorów trzech ewangelii synoptycznych. Trzeba więc powiedzieć, że Szymon Rybak zawzięcie, a  z czasem chyba z nienawiścią, rywalizował z Judaszem o miano głównego ucznia Jezusa i to jego oczami do dzisiaj patrzymy na Apostoła Judasza.


czwartek, 19 marca 2015

Czy to mówisz od siebie?

Nie ma wątpliwości, że cała koncepcja wykorzystania zwyczaju uwalniania więźnia przed świętem była ryzykowna i Jezus był świadom tego ryzyka. Przecież musiał sam oddać się w ręce ludzi, których kilka dni temu chciał obalić i którzy skazali go na śmierć. Oczywiście, gdyby był jedynym więźniem arcykapłanów i gdyby Piłat zgodził się go ułaskawić, sprawa stawała się prawie przesądzona. Prawie, bowiem były w tym zamyśle także elementy niepewne (głównie sama chwila oddania się w ręce wrogów - będę jeszcze szczegółowo analizował ten nadzwyczaj interesujący moment).  Na podjęcie przez Jezusa ostatecznej decyzji wpłynął jednak jeszcze jeden, dodatkowy argument.

Wyroki śmierci w świecie starożytnym były codziennością. Zestaw kar jakie miała do dyspozycji ówczesna sprawiedliwość był bardzo ograniczony i jego podstawowym działem była śmierć, bardziej lub mniej okrutna, co też miało znaczenie. Dwadzieścia kilka lat wcześniej przed omawianymi zdarzeniami Rzymianie ukrzyżowali na terenie Palestyny, w jednym tylko roku, ponad 3000 skazańców. W takiej sytuacji widok śmierci, egzekucje, skazańcy, to wszystko było ciekawe, ale  nikogo specjalnie nie ekscytowało. Jednak starożytność nie była wyłącznie okrutna, znała także pojęcie łaski. I to właśnie ułaskawienia były czymś nadzwyczajnym, wyjątkowym i wywoływały dużo większe emocje niż prozaiczna śmierć skazańca. Człowiek ułaskawiony, jeden na tysiące ofiar, ocierający się przed chwilą o z reguły okrutną śmierć, stawał się w oczach ludu wybrańcem Boga czy bogów i uzyskiwał święty status nietykalnego. Nawet wszechwładni cesarze Rzymu nie odważali się wyrządzać krzywdy ludziom ułaskawionym w czasie igrzysk przez lud rzymski.

Teraz przed Jezusem pojawiła się właśnie szansa, że to on może zostać takim ułaskawionym. W piątek z rana będzie stał przed wielotysięcznym tłumem na dziedzińcu świątynnym i sami arcykapłani, oraz osobiście namiestnik Rzymu, Piłat, ogłoszą wszystkim zebranym, że to on, Jezus z Nazaretu jest ułaskawiony, czyli wskazany do życia, wybrany przez Boga do pozostania na ziemi, namaszczony. W gruncie rzeczy to oni sami ogłoszą, że Jezus jest Mesjaszem! Tak, to będzie właśnie to czego od niego żądają żydzi, to będzie cud ułaskawienia  i dowód że jest prawdziwym Mesjaszem. Groźba wyroku śmierci zniknie, a  może też jeszcze nie wszystko stracone w podjętej wojnie z arcykapłanami, może lud się obudzi i w piątek wieczorem Jezus będzie jadł kolację sederową już w ich pałacu? Ta wizja przeważyła. Zwłaszcza, że i wcześniej określone warunki wyglądały dobrze.

Piłat przyjął na rozmowie dwóch członków Wysokiej Rady, Józefa z Arymatei i Nikodema. Wyjaśnili oni namiestnikowi, że do Jerozolimy przyszedł z Galilei wielki prorok, uzdrowiciel i cudotwórca Jezus, którego tysiące  żydów uważa za Mesjasza i Króla Żydowskiego. Prorok Jezus bardzo skrytykował arcykapłanów i uważa, że powinni oni ustąpić ze Świątyni. Arcykapłani z zemsty skazali go na śmierć. Prorok Jezus w żadnym razie nie jest wrogiem Rzymu i sam głośno mówił do tłumów, by oddać cesarzowi to co cesarski. Teraz jest prośba i pytanie- czy prefekt Piłat ułaskawi Jezusa, gdy żydzi zgodnie ze zwyczajem przedstawią kwestię uwolnienia jednego skazańca. Piłat bardzo ucieszył się z przedstawionego problemu. Kłótliwi i buntowniczy Żydzi byli zawsze wielkim problemem cesarstwa. Teraz pojawia się szansa, że zaczną na poważnie rywalizować między sobą Jezus i jego zwolennicy oraz arcykapłani. Im dłużej tym lepiej, każda taka sytuacja osłabia Żydów, a wzmacnia Rzym - divide et impera. Oczywiście, że Piłat ułaskawi Jezusa, proszę się nie obawiać i przekazać to Jezusowi, że Piłat stoi po jego stronie.

Nie wiemy czy dokładnie takich słów używano, ale taka właśnie rozmowa się odbyła i jej sens był taki. . Dowodzi tego pewna wypowiedź Jezusa:

Wtedy powtórnie wszedł Piłat do pretorium, a przywoławszy Jezusa , rzekł do Niego:"Czy Ty jesteś Królem Żydowskim?". Jezus odpowiedział: "Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?".  J.18, 33-34

Czy nie jest to dziwna odpowiedź na jednoznaczne pytanie? Dziwna, ale po prostu w ten sposób Jezus przypomina Piłatowi, że inni rozmawiali właśnie o nim i że Piłat wówczas coś obiecał.  Piłat dobrze pamiętał i następnie długo i uparcie starał się ocalić życie Jezusa. W końcu zrezygnował, ale to wyjaśnię później. Jedynymi "innymi" którzy w imieniu Jezusa mogli wcześnie rozmawiać z najwyższym namiestnikiem Rzymu w Jerozolimie byli Józef z Arymatei i Nikodem (możliwe, że  na rozmowie był tylko jeden z nich, ale nie jest to istotne).

Więc sprawa zapewnienia ułaskawienia i pomocy ze strony  Piłata została załatwiona pozytywnie. Pozostawało pytanie, czy Jezus w newralgicznym dniu będzie jedynym więźniem arcykapłanów - to wydawało się bardziej prostym problemem.







środa, 18 marca 2015

Czy da się wykorzystać zwyczaj?

Jezus był w strasznej sytuacji i jego nastrój doskonale widać w naukach i przemowach, jakie wygłaszał w tym czasie wobec uczniów. Oto tytuły niektórych z tych wypowiedzi zapisane w ewangeliach: Początek boleści, Prześladowanie uczniów,  Potrzeba czujności,  Znaki zapowiadające zburzenie Jerozolimy,  Czas przyjścia niepewny,  Sąd ostateczny - wcześniej nigdy takich treści nie głosił, ale też nigdy nie był nieodwołalnie skazany na śmierć. Krytycy mojej analizy mogą tu zarzucić, że przecież w ewangeliach  są też przytaczane wcześniejsze słowa Jezusa, znane jako jego kilkukrotne zapowiedzi męki, śmierci i zmartwychwstania. Problem ten szczegółowo wyjaśniam w swojej książce Jak zostaje się Bogiem i tu podam tylko, że w świecie żydowskim osobę, która odchodzi od judaizmu, symbolicznie traktuje się jako zmarłą, zaś osobę, która wraca do prawdziwej wiary, nazywa się zmartwychwstałą. Sprawa ma trochę szerszy wymiar, więc proszę tylko uwzględnić, że Jezus w "zapowiedziach"  mówi dokładnie to, że gdy dotrze do Jerozolimy, to po wielu trudach symbolicznie umrze biedny prorok z prowincji, a zmartwychwstanie (odżyje) jako król Izraela.

Oczywiście, Jezus nie pogrążył się tylko w katastroficznych nastrojach, ale poszukiwał też sposobu uratowania się. Wciąż mógł umknąć do Galilei, ale tego nie chciał. Mówiąc bardziej precyzyjnie, Jezus brał pod uwagę, że gdy nie będzie innego wyjścia, to ucieknie wraz z uczniami nad jezioro Genezaret. Niewiele  później mówił do nich: Jest bowiem napisane: Uderzę w pasterza, a rozproszą się owce. Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei .Mk 14, 28.  To polecenie wydane apostołom na wypadek, gdyby nastąpiło rzeczywieście niebezpieczne uderzenie w niego, "pasterza", i  jest chyba oczywiste.

Teraz jednak Jezus zaczął rozważać pewną interesującą szansę ratunku.

A był zwyczaj, że na każde święto namiestnik uwalniał jednego więźnia, którego chcieli. Mt 27,15

Czy wiedział sam o tym zwyczaju, czy przypomnieli lub podpowiedzieli mu to członkowie sanhedrynu Józef z Arymatei i Nikodem, trudno powiedzieć. Jest natomiast pewne, że to właśnie z nimi Jezus dokładnie przanalizował  szansę jego wykorzystania. Okazało się, że jest to możliwe pod pewnymi warunkami.
Po pierwsze: którego swojego więźnia będą chcieli żydzi wskazać, jako zasługującego na ułaskawienie? Sprawa może być niebezpieczna, ale jeżeli arcykapłani nie mają obecnie żadnych, ale to żadnych więźniów, a Jezus zostanie ich więźniem w ostatnich chwilach przed świętem, to przecież będzie jedynym kandydatem do ułaskawienia i będą MUSIELI wskazać właśnie jego.
Po drugie: czy namiestnik na pewno uwolni wskazanego mu więźnia?  Namiestnik, rzymski gubernator, aktualnie Piłat z Pontu, jest dosyć despotyczny i okrutny i nigdy nie można mieć pewności jaką decyzję podejmie. A więc trzeba po prostu spytać go czy uwolni Jezusa, gdy zostanie on przedstawiony przez żydów jako kandydat do łaski. I członkowie sanhedrynu Józef z Arymatei i Nikodem podejmują się tego, że pójdą do Piłata i wszystko z nim uzgodnią.
Może wydawać się, że moje powyższe uwagi są zbyt daleko idące, bowiem w ewangeliach nic na ten temat nie ma. Otóż jest i tylko trzeba bardzo dokładnie i wnikliwie czytać to, co tam powiedziano. 






poniedziałek, 16 marca 2015

By nie było wzburzenia między ludem


Jezus przegrał swą walkę o najwyższą możliwą godność w świecie żydowskim i nie bardzo wiedział, co dalej robić. Do Galilei wracać nie chciał, bo mógłby tam się spotkać z szyderstwem i pytaniami, co z tym jego wielokroć zapowiadanym królestwem? Także swym najbliższym uczniom trzeba było jakoś wytłumaczyć sytuację. Oni co prawda niewiele z tego wszystkiego rozumieli, ale dobrze pamiętali o obiecywanych im zaszczytach i bogactwach. Padają więc teraz ważne słowa:

 Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. (…) Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec (Mk 13, 30-32).

W gruncie rzeczy cytat powyższy jest  po prostu otwartym przyznaniem się do porażki. Oczywiście Jezus, przywódca grupy, musi podtrzymywać swych ludzi na duchu. Jeszcze raz daje im nadzieję, że w przyszłości on, a więc i oni, jeszcze wygrają, ale teraz obiecane królestwo oddala się w dosyć odległą perspektywę jednego pokolenia. Wcześniej bardzo często ogłaszał tłumom słuchających: Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie (Mt 4, 17), także apostołom mówił: Nie zdążycie obejść miast Izraela, nim przyjdzie Syn Człowieczy. (Mt 10, 27), więc teraz próbuje jakoś z tego wybrnąć. W cytacie są jednak jeszcze inne istotne treści. Okazało się, że wyroki Boga Ojca są jednak niezbadane, a Syn nie jest równy Ojcu (a więc nie jest współistotny - uwaga, dla dobrze znających katolickie wyznanie wiary). Te słowa Jezusa, traktowane teologicznie, były jednym z głównych argumentów dla powstania szeregu herezji, w tym zwłaszcza arianizmu. Jak się okazuje, mieszczą się one doskonale w całkowicie ludzkiej historii Jezusa z Nazaretu opowiedzianej w ewangeliach.

Jezus był w trudnej sytuacji, ale i arcykapłani mieli wielki problem. Już pierwszego dnia dobrze zrozumieli, jaki cel miał Jezus jadąc na osiołku do Świątyni, wołając, że to "mój dom" i wyganiając z niego kupców. Gdyby po tym przegranym dniu odszedł z powrotem do swojej Galilei, pewnie by dali mu (i sobie) spokój. On jednak nie zrezygnował, przyszedł ponownie i zaczął wołać do zebranych "zburzcie tę świątynię". Żydzi na dziedzińcu nie poszli za jego wezwaniem, ale jeżeli znów przyjdzie, jeżeli wymyśli coś nowego, jakieś nowe hasła i tym razem lud go posłucha? W Jerozolimie były w tym czasie wielkie rzesze  żydów z prowincji, w tym tysiące ludzi, którzy deklarowali wiarę w Jezusa jako Mesjasza - i kto da teraz gwarancję, jak następnym razem zachowa się ten tłum.

Niebezpieczeństwo było wielkie i nie można było go lekceważyć. Arcykapłani i "starsi z ludu" zwołali wieczorem Wysoką Radę, czyli sanhedryn, naradzili się i postanowili, że Jezusa należy skazać na śmierć. Zadecydowali o tym arcykapłani  i chociaż formalnie powody były niejasne - mówiono o bluźnierstwie, narażeniu ludu na gniew Rzymu, o jakimś niebezpieczeństwie, to jednak faktyczny powód wyroku był chyba zrozumiały dla wszystkich - zamach na władzę karze się śmiercią.

Teraz trzeba sobie przypomnieć, że wśród członków sanhedrynu było co najmniej dwóch cichych, a raczej utajnionych zwolenników Jezusa, czyli Józef z Arymatei i Nikodem. Pomińmy na razie kwestię, czy byli oni tylko biernymi wyznawcami Mesjasza z Galilei, czy wręcz inspiratorami i mentorami całej jego akcji zamachu na władzę arcykapłanów. Byli obecni przy podjęciu decyzji o skazaniu Jezusa na śmierć i jest pewne, że dzięki nim jeszcze tej samej nocy Jezus dowiedział się o wyroku na siebie. Ani apostołowie, ani nikt inny z jego otoczenia nie zdawał sobie sprawy ze strasznego niebezpieczeństwa jakie właśnie zawisło nad ich Mistrzem, i tylko on już wiedział, że nieodwołalnie skazano go na śmierć. I można sobie wyobrazić, jakie to na nim uczyniło wrażenie. Wiedział jednak jeszcze trochę więcej:

Za dwa dni była Pascha i Święto Przaśników. Arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jak by Jezusa podstępnie ująć i zabić. Lecz mówili: „Tylko nie w czasie święta, by nie było wzburzenia między ludem” (Mk 14, 1-2)

Jezusowi przekazano także tę ważną informację, że arcykapłani boją się zamieszek i  na razie odkładają wykonanie wyroku. Wiedział więc, że ma jeszcze kilka dni, niewiele, ale jednak -  może uda się w tym czasie  znaleźć jakiś ratunek?
      

Chciałem ... a nie chcieliście.


Drugiego dnia rankiem, po trudnej nocy spędzonej we wsi Betania, Jezus wyruszył, aby ponownie spróbować zawładnąć Świątynią. Jeszcze przedwczoraj był przekonany, że ten dzień będzie już dniem królowania, splendoru i dostatku, że będzie już korzystał z komnat i jadł posiłki przeznaczone dla arcykapłanów - nie był przygotowany na klęskę. Teraz więc szedł po prostu głodny!- po drodze próbował znaleźć owoce na drzewie figowym, ale nie było ich, więc w złości przeklął to drzewo.

Na dziedzińcu świątynnym wciąż były tłumy, więc Jezus przez cały dzień przemawiał do nich, dyskutował, przytaczał przypowieści. Wciąż dawał do zrozumienia, że jest Mesjaszem, powoływał się na Jana Chrzciciela, ale większość jego wypowiedzi to były ataki, teraz już wcale nie zakamuflowane, na arcykapłanów i jerozolimskie elity. O to przykładowe fragmenty:

Ostrzeżenie przed uczonymi w piśmie.  Strzeżcie się uczonych w Piśmie, którzy z upodobaniem chodzą w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają oni domy wdów i dla pozoru długo się modlą (Łk 20, 46-47)

Biada obłudnikom Uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. (…) Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła  w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie ich nazywali Rabbi (Mt 23, 3-7).

Podobny sens ma Przypowieść o przewrotnych rolnikach. Kończy ją zdanie:

W tej samej godzinie uczeni w Piśmie i arcykapłani chcieli koniecznie dostać Go w swoje ręce, lecz bali się ludu. Zrozumieli bowiem, że przeciwko nim skierował tę przypowieść.(Łk 20, 19-29)

Oczywiście, arcykapłani doskonale orientują się, że przeciwko nim przemawia, a wiedzą też dużo więcej - wiedzą już nawet dlaczego to robi, i do czego dąży. Jednak nie mają najmniejszego zamiaru oddawać mu władzy - no chyba, że jest prawdziwym Mesjaszem. Zadają mu pytanie wprost: kto ci dał władzę (że tak chcesz rządzić), czyli udowodnij, że jesteś posłany od Boga, daj znak, uczyń cud. Jezus unika odpowiedzi i sprytnie kieruje temat na Jana Chrzciciela, ale zebrani ludzie nie są aż tak naiwni, dobrze widzą ten wykręt. Arcykapłani zadają kolejne chytre pytanie: czy należy płacić podatek cesarzowi? Jeżeli powie "tak", to słuchający go tłum będzie wściekły, jeżeli powie "nie", to okaże się wrogiem Rzymu. Jezus teraz już bardzo dobrze sobie radzi z pułapką, ale do celu to go nie przybliża.

Wreszcie  podejmuje ostateczną próbę. Głośno woła do zebranych na dziedzińcu ludzi:

Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo (J 2, 19). 

Tu nie ma nic symbolicznego, to jest wezwanie wprost do ataku na Świątynię. I do oddania następnie władzy Jezusowi. Nic to jednak nie pomoże, bo bez zobaczenia cudu nikt Jezusa nie poprze. Z drugiej strony, to gdyby miał moc czynienia cudów, to sam by zburzył tę Świątynię,  nie potrzebowałby do tego tłumów - więc koło się zamyka. Co gorsze, ludzie zaczynają już odwracać się od Jezusa, bo wciąż mówi, że jest Mesjaszem, a cudu im nie chce pokazać - on chyba to robi im na złość.

Teraz klęska jest już ostateczna. Jezus nie ma już żadnych innych argumentów i atutów, by łudzić się, że jeszcze mu się uda dokonać przewrotu. Wieczorem znów musi wyjść poza miasto i mówi znaczące słowa.

Jezus odwraca się od miasta.
Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamieniujesz tych, którzy do ciebie są posłani! Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto wasz dom zostanie wam pusty. Albowiem powiadam wam: Nie ujrzycie Mnie odtąd, aż powiecie: Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie (Mt 23, 37-39).

Jezus nie przyszedł do Jerozolimy, by umrzeć. Chciał zgromadzić wszystkich jej mieszkańców wokół siebie; próbował to zrobić już kilka razy. Nie poszli za nim. Ten cytat jest najbardziej lapidarnym streszczeniem wszystkiego, co wydarzyło się wciągu ostatnich dwóch dni w Jerozolimie

niedziela, 15 marca 2015

Daj nam znak

Kompletna porażka jaka poniósł Jezus przy swojej pierwszej i najważniejszej próbie zajęcia  Świątyni Jerozolimskiej i pozbawienia władzy arcykapłanów, w sposób oczywisty wpłynęła na jego stan psychiczny. Tego dnia po południu, lub wieczorem, gdy opuszczał dziedziniec, przeklinał tę wielka budowlę, mówiąc, że przyjdzie moment, gdy nawet kamień na kamieniu z niej nie zostanie. Odczytano to po latach jako proroczą zapowiedź zniszczenia Świątyni Jerozolimskiej przez Rzymian w 70 roku n.e., ale jest to po prostu dowód jego wielkiego stresu. Przegrany, przygnębiony Jezus wyszedł z miasta i udał się z towarzyszącymi mu apostołami na pobliską Górę Oliwną.

A gdy siedział na Górze Oliwnej, naprzeciw świątyni, pytali Go na osobności Piotr, Jakub, Jan i Andrzej:„Powiedz nam, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy to wszystko zacznie się spełniać” (Mk 13, 3-4).

Jest to w rzeczywistości bardzo tragiczna scena. Jezus patrzy z daleka na świątynię, której nie zdołał opanować, i jest załamany. I w takiej chwili jego najbardziej zaufani uczniowie, którzy nic z siebie nie dali, i wcale mu nie pomogli w decydujących momentach, pytają, kiedy wreszcie da on sobie – i im jednocześnie – po wielokroć zapowiadane królestwo. Nie dostrzegli żadnych znaków, nic nie zrozumieli i tak jak rzesze innych, obcych, ciągle czekają, aż on uczyni cud.

Proszę na to zwrócić szczególną uwagę. Wszyscy występujący w ewangeliach bohaterowie wydarzeń tego pierwszego dnia (w następnych dniach będzie podobnie), mają jedno oczekiwanie. Zarówno tłumy wypełniające Świątynię, faryzeusze uczeni w piśmie, starsi z ludu, arcykapłani, a także towarzyszący Jezusowi uczniowie, a nawet najbliżsi apostołowie, wszyscy żądają od niego, aby uczynił na ich oczach cud. Ogłosił się przecież Mesjaszem (Chrystusem), Zbawicielem, Synem Bożym, więc chyba ma nieziemską moc i niech teraz to pokaże. Tłum oczekuje nadzwyczajnego widowiska - kto by nie chciał zobaczyć cudu na własne oczy; arcykapłani i faryzeusze oczekują nieziemskiego znaku, jako dowodu, że jest prawdziwym Mesjaszem; uczniowie czkają, aż w cudowny sposób staną się bogaczami i rządcami w zapowiadanym wielokroć królestwie. A to wszystko ma uczynić Jezus.

 Jeszce raz to podkreślę, bowiem jest to podstawowy klucz do zrozumienia najważniejszych zdarzeń jakie wkrótce nastąpią; oni wszyscy oczekiwali cudu  - i wtedy gdy go skazali na śmierć, i gdy nie pozwolili ułaskawić, a także gdy przybili do krzyża, i gdy umierał, a nawet wtedy gdy już nie żył ! - tak, wtedy również czekali na cud.

Jezus miał sam ogromne oczekiwania, był też wielką nadzieją bliskich ludzi, i to wszystko naraz załamało się. Jednak nadzieje były zbyt wielkie, by od razu miały umrzeć.Wiedział, że stoi na  straconej pozycji, ale poddawanie się nie było w jego naturze. Sprawy zaszły już zbyt daleko, więc musiał podjąć kolejną próbę - kim byłby, gdyby taki przegrany wrócił teraz do Galilei? Poprzednio wiele razy wychodził obronną ręką z różnych opresji, więc może i teraz Bóg będzie łaskawy. Jezus zdecydował się; następnego dnia ruszył  ponownie do Świątyni Jerozolimskiej. Obraz Mesjasza na osiołku i jego władcze czyny z poprzedniego dnia nie poskutkowały, więc tym razem postanowił użyć innej broni, czyli zdolności przemawiania i porywania za sobą tłumów.

sobota, 14 marca 2015

Czy Mesjasz potrzebuje pomocy?

Gdy zna się cel jaki przyświecał Jezusowi we wszystkich wcześniejszych działaniach, łatwo też  zrozumieć jego postawę i zachowanie, w momencie gdy wjeżdżał do Jerozolimy. Towarzyszyło mu wówczas około stu najbliższych zwolenników, tj. dwunastu apostołów, 72 niedawno zwerbowanych nowych uczniów oraz niewielka ilość kobiet. Jezus był ubrany w piękny płaszcz, obszyty długimi frędzlami, a jechał na ośle (wcześniej pożyczonym), aby wypełnić starotestamentową przepowiednię proroka Zachariasza:

 Wesel się bardzo córko syjońska! Wykrzykuj, córko jeruzalemska! Oto twój król przychodzi do ciebie, sprawiedliwy on i zwycięski, łagodny i jedzie na ośle, na oślęciu, źrebięciu oślicy (Za 9, 9) 

Chodziło oczywiście o to, by mieszkańcom Jerozolimy, nie znającym wcześniej Jezusa jako Mesjasza, uświadomić, że właśnie wkracza do stolicy zapowiedziany przez proroków król. Gdyby ktoś się w tym nie zorientował, to gromada uczniów, niewątpliwie odpowiednio poinstruowana, krzyczała  głośno:

Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach!”. Tak przybył do Jerozolimy i wszedł  do świątyni (Mk 11, 7-11).

I wołali głośno: „Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie” (Łk 19, 37-38).

Ten sam cel miało, wspomniane przeze mnie w poprzednich wpisach, machanie gałązkami palmowymi i rozścielanie na drodze płaszczy przez uczniów - tak się wita wjeżdżającego władcę.

Dalsze wydarzenia też są oczywiste. Gdy Jezus wszedł na dziedziniec świątynny, pierwsze co zrobił to ogłosił wszystkim:

Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów, lecz wy uczyniliście z niego jaskinię
zbójców”
(Mk 11, 15-16).

Najważniejszy w tym cytacie jest zwrot "Mój dom" - właśnie to mówiąc, Jezus ogłosił wszystkim zebranym, a były to wielkie tłumy, że od tej chwili to on, Mesjasz, jest pełnoprawnym panem Świątyni. W cytacie atakuje też bezpośrednio arcykapłanów, dotychczasowych włodarzy przybytku, których nazywa po prostu zbójcami. Ta nazwa wcale nie odnosi się do kupców sprzedających zwierzęta ofiarne, jak to powszechnie komentują badacze biblijni, ale właśnie do arcykapłanów! Owszem, Jezus następnie zaczął wyganiać kupców i nie pozwalał nikomu przechodzić przez dziedziniec, ale to jest tylko próba pokazania wszystkim, kto teraz rządzi w Świątyni. Ta demonstracja panowania nie trwała pewnie zbyt długo, bowiem samotne miotanie się Jezusa po świątynnym dziedzińcu, wkrótce zostało zlekceważone przez wszystkich zebranych.

Prawdę powiedziawszy, to po kilku latach działalności, po tylu przygotowaniach, po zgromadzeniu znacznej grupy uczniów i pozyskaniu tysięcy zwolenników, po starannym wyreżyserowaniu królewskiego wjazdu, była to klęska totalna.

Trzeba więc sobie odpowiedzieć dlaczego Jezus tak fatalnie przegrał, a zwłaszcza dlaczego nikt mu nie pomógł w jego samotnej walce o Świątynię, gdy wciąż towarzyszyli mu uczniowie, a w tłumie były tysiące, które wierzyły, że jest Mesjaszem. Problem zawiera się właśnie w słowach: oni w niego wierzyli! W tym właśnie objawiło się to, co było największym błędem, jaki popełnił Jezus, błędem podstawowym, który zdecyduje także o tragicznym przebiegu wydarzeń w kolejnych dniach. Błąd ten został popełniony już na samym początku jego mesjańskiej drogi. To wtedy, w Nazarecie, w Kafarnaum, gdy zaczął prezentować się jako prawdziwy Mesjasz, zapewnił wszystkich żydów, że jest wyposażony w nadludzkie możliwości, moc boską i zdolność czynienia cudów. Przez lata starał się ze wszystkich sił, by w to uwierzyli. Obecnie okazało się, że i apostołowie, i inni ludzie zrozumieli jego przesłanie dokładnie tak, jak chciał; teraz oczekiwali, że on, Mesjasz, zademonstruje im, jak za pomocą sił nadprzyrodzonych obejmuje rządy i ustanawia królestwo niebieskie. To on miał dokonać nadzwyczajnych czynów, nie musieli pomagać mu pokonać hierarchię świątynną; prawdziwy Mesjasz nie potrzebuje niczyjej pomocy.







piątek, 13 marca 2015

Wielki tłum, który przybył na święto.

 Potrzeba gromadzenia jak największej ilości zwolenników jest głównym motywem działalności Jezusa przez praktycznie cały okres jego funkcjonowania w Galilei i okolicach. Wszystkie mowy, kazania, obietnice stworzenia przyszłego wspaniałego królestwa, grożenie okropnymi mękami wobec wątpiących, wyprawy do różnych miejscowości, polecenia wydawane uczniom, dokonywane uzdrowienia, wszystko co czyni, jest przepojone troską, aby jak najwięcej ludzi uwierzyło, że on jest Mesjaszem. Przy każdej też okazji daje do zrozumienia i przypomina, że Mesjaszowi należy się tron. Mówi to wyraźnie, ale nigdy wprost i najczęściej dodaje w takich momentach słowa:  "Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha" - czyli zastanówcie się co wam przekazuję naprawdę, a nie zwracajcie uwagi na pozory. Ten sam cel przyświeca wykorzystaniu przez niego kilku naturalnych, ale niezbyt zrozumiałych dla obserwatorów zdarzeń,  zwanych później cudami Jezusa (ich faktyczny przebieg wyjaśnię w kolejnych wpisach).
        Była o tym już mowa, ale warto wciąż zadawać to pytanie: po co są potrzebne  Jezusowi Mesjaszowi (Chrystusowi) jak największe ilości wierzących w niego ludzi? Czy prawdziwemu Bogu, jeżeli istnieje, rzeczywiście zależy, aby ludzie w niego wierzyli?  Do czego potrzebuje tych klęczących przed ołtarzami rzesz wiernych, którzy ciężko wystraszeni codziennie deklarują, że go kochają? Po co mu są ofiary, umartwianie, cierpienia, różańce, koronki? Czy naprawdę jest tak prymitywnym Bogiem jak to sugerują zachowania wierzących w niego ludzi? Przepraszam, odbiegam od tematu, ale pytanie dlaczego Jezus stara się pozyskać jak najwięcej wiernych, jest ważne także aby zrozumieć ewangelie.
        Cały ten problem jest kolejnym potwierdzeniem prawdziwego celu Jezusa, czyli zamiaru zdobycia władzy. Tysiące w niego wierzących ludzi, zwolenników, pomocników, wspólników są mu bardzo potrzebne jako najważniejszy argument w walce z arcykapłanami. Wydaje to się może trochę dziwne, bo przecież jednocześnie skrywa, a raczej kamufluje swe prawdziwe zamiary także przed tłumami. Oczywiście  "kto ma uszy do słuchania" to powinien zrozumieć, ale niestety nie można było absolutnie liczyć na powszechne uświadomienie ludu, na dotarcie do tłumów myśli, że trzeba pójść za Jezusem do Jerozolimy i poprzeć go, by mógł objąć tron. I rzeczywiście Jezus był zbyt rozsądny, by tego nie wiedzieć.
        Na co dzień miał do swej dyspozycji zaledwie dwunastu uczniów - apostołów i niewielką gromadkę innych towarzyszących mu osób, w tym kilka kobiet. Przed samym wyruszeniem do Jerozolimy rozesłał swych uczniów, aby zwerbowali jak najwięcej nowych towarzyszy tej wyprawy (Rozesłanie dwunastu), i udało im się namówić do tego jeszcze dokładnie 72 osoby (w ewangelii Łukasza są na ten temat precyzyjne dane, ale lekko zagmatwane). Łącznie więc bezpośrednich uczestników wyprawy po tytuł królewski dla Jezusa było zaledwie około stu osób - stanowczo za mało, by realnie przeprowadzić skuteczną rebelię. Dlatego też Jezus wybrał do przeprowadzenia zamachu bardzo precyzyjny termin. Był to czas poprzedzający Paschę, dni gdy do Świątyni Jerozolimskiej przychodziło wiele dziesiątków tysięcy ludzi z prowincji, aby dokonać rytualnego oczyszczenia przed przystąpieniem do kolacji sederowej (pamiątką tego jest w kościele obowiązek przystąpienia każdego wiernego do spowiedzi przed Wielkanocą). To na te tysiące ludzi z prowincji, które właśnie przyszły do Jerozolimy, liczył Jezus. Wiedział, że nie ma szans, by tak liczne tłumy poszły za nim, na jego wezwanie, więc wykorzystał moment gdy i tak całe gromady wierzących w niego ludzi zjawiły się w stolicy, i to on poszedł za nimi.
 
Nazajutrz wielki tłum, który przybył na święto, usłyszawszy, że Jezus przybywa do Jerozolimy, wziął gałązki palmowe i wybiegł Mu naprzeciw. Wołali: Hosanna! Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie oraz „Król izraelski”
(J 12, 12-13).

Jezus bardzo przeliczył się w swych oczekiwaniach wobec postawy zwolenników, ale to musi być przeanalizowane odrębnie.    


czwartek, 12 marca 2015

Szymon Trędowaty

          Nawet dobrzy znawcy Nowego Testamentu nie przywiązują do osoby Szymona Trędowatego specjalnego znaczenia. Wydaje się, że jest to postać mało istotna, gdyż występuje w ewangeliach  jedynie jako gospodarz domu w Betanii, w którym odbyła się ostatnia uczta Jezusa, przed jego decydującym udaniem się do Jerozolimy.  Stosunkowo często komentowana jest dyskusja jaką toczy Jezus z Szymonem o "kobiecie sprzedajnej", ale na samego Szymona nikt nie zwraca uwagi. Ostatecznie Jezus wielokrotnie był goszczony w różnych domach, i osób zapraszających na uczty jego i uczniów jest znacznie więcej. Jednak gdy uważnie się analizuje ewangelie, okazuje się, że informacji o Szymonie Trędowatym można znaleźć w ewangeliach dużo więcej, chociaż  wiele z nich jest przemieszanych i zagmatwanych. Trzeba tylko uświadomić sobie, że Szymon Trędowaty oraz bogaty Szymon Faryzeusz, a także "trędowaty", którego uleczył Jezus (co jako szczególne wydarzenie opisują wszystkie ewangelie synoptyczne tyle, że nie podają imienia uzdrowionego), to jest ta sama osoba.
        Na początku mesjańskiej drogi Jezusa do Jerozolimy nie stał jego pobyt u Jana Chrzciciela nad Jordanem, ani nawet jego pierwsze wystąpienie jako proroka w Nazarecie. Najważniejszym momentem w tej drodze po tron było uzdrowienie Szymona Trędowatego, bardzo bogatego faryzeusza, wcześniej mieszkańca Jerozolimy i znajomego arcykapłanów, później z powodu ciężkiej choroby skóry zmuszonego do opuszczenia stolicy i zamieszkania w pobliskiej wsi Betania. Szymon Trędowaty jest również ojcem Łazarza oraz Marty i Marii, młodych, ale nadzwyczaj znaczących osób w historii Jezusa. Jest on także bliskim znajomym kolejnych dwóch ważnych ludzi (określanych w ewangeliach jako utajnieni uczniowie Jezusa) Józefa z Arymatei i Nikodema, bogatych Jerozolimczyków, członków Sanhedrynu. Można jeszcze dodać, że nie tylko na "wysokiej górze" (jak to wyjaśniałem wcześniej), ale też i  w domu Szymona w Betanii odbywają się rozmowy konspiratorów planujących obalenie aktualnych arcykapłanów.
       To osoba Szymona Trędowatego łączy szereg pozornie odległych wątków w życiu Jezusa i pozwala wydedukować, jaki był przebieg i sens dalszych wydarzeń. Lokalny i niewiele jeszcze znaczący uzdrowiciel zdołał wyleczyć z trądu człowieka ze szczytów żydowskich elit - fakt, który musiał odbić się głośnym echem wśród ludzi i dotrzeć też do stolicy. Można tu dodać, że była to raczej inna choroba skóry niż trąd; może np. łuszczyca, której objawy są mocno uzależnione od psychiki chorego. Tak czy inaczej, nadzwyczajne uzdrowienie Szymona Trędowatego zaowocowało ogromną wdzięcznością zarówno jego jak i jego dzieci wobec Jezusa i od tej pory znalazł on w ich domu w Betanii stałe miejsce, gdzie  był pewien życzliwego przyjęcia, gościny i wszelkiej pomocy. Można też z dużym prawdopodobieństwem założyć, że to wśród bogatych jerozolimskich znajomych Szymona Trędowatego zrodziła się myśl, że prorok Jezus z Galilei, którego wielu ludzi nazywa Mesjaszem, jeżeli zgromadziłby i przekonał do siebie jeszcze większe rzesze ludzi, mógłby przegonić arcykapłanów ze Świątyni i zająć ich miejsce.

środa, 11 marca 2015

Wiara czyni cuda

Jak dotychczas uparcie krążę wokół tematu zamachu na władzę arcykapłanów, jaki przygotował i przeprowadził prorok Jezus z Nazaretu, zwany Mesjaszem, w 33 roku n. e., w tygodniu poprzedzającym Paschę. Powracam do tego, bowiem uświadomienie sobie tej prawdy, bardzo mocno rozjaśnia, porządkuje i pozwala stosunkowo łatwo zrozumieć wszelkie zachowania, wypowiedzi i zagadki wypełniające ewangelie. Oczywiste więc jest, że będę jeszcze wielokrotnie nawiązywał do tego podstawowego motywu, ale trzeba teraz odpowiedzieć sobie na ważne pytanie: jak to się stało, że człowiek z głębokiej prowincji, jaką była wówczas pogardzana przez Jerozolimczyków Galilea, urodzony w małej mieścinie Nazaret, w dosyć zamożnej, ale przeciętnej rodzinie, i niczym szczególnym w młodości się nie wyróżniający, nagle postanowił zagarnąć najwyższy wówczas urząd w Jerozolimie, zostać arcykapłanem i archontem, królem Izraela.
          Cały proces dojrzewania do tej decyzji można dostrzec w ewangeliach, ale nie jest to łatwe. Zwłaszcza, że nie był to wyłącznie pomysł Jezusa, lecz byli ludzie którzy go do tego namówili i później pomagali, sami głęboko ukryci. Wspomniałem już wcześniej o spotkaniu na „wysokiej górze”, które było spotkaniem Jezusa z tymi ludźmi, ale opowieść trzeba zacząć wcześniej.
          U podłoża całego ciągu zdarzeń legła pewna specyficzna właściwość Jezusa, czyli jego zdolność uzdrawiania ludzi. Ewangelie zawierają mnóstwo opisów sytuacji, gdy pomógł niewidomym, trędowatym, opętanym, umierającym oraz wielu innym potrzebującym, a nawet umarłym. Nie można wątpić, iż jego dotknięcia, ślina, słowa, nakładanie rąk i inne gesty wywoływały wielokrotnie zbawienne skutki.
          W każdym kraju i każdej epoce byli i są sławni lub tylko osławieni uzdrowiciele. Niekiedy uznawani za szarlatanów, a czasami za specjalistów w dziedzinie medycyny niekonwencjonalnej, zawsze mieli mniejsze lub większe grono zwolenników, którzy gotowi byli świadczyć i przysięgać w kwestii ich nadzwyczajnych, nieziemskich mocy i zdolności. Wymienianie tu, nawet pobieżne, rzesz znachorów, świętych uzdrawiaczy, zamawiaczy, hipnotyzerów, bab, mesmerystów, magów leczących modlitwą, słowem, spojrzeniem, dotykiem, ludzi nazywanych dzisiaj bioenergoterapeutami czy healerami, jest bezsensowne. I to nawet jeżeli poruszalibyśmy się tylko w kręgu zachodniej cywilizacji i nie podejmowali tematu szamanów, czarowników plemiennych, hinduskiej prany, chińskiej siły ki i wielu podobnych. W tysiącach publikacji możemy znaleźć opisy niesamowitych przypadków pokonania nieuleczalnych chorób, a nawet wskrzeszeń. W Ameryce dostępne są kanały telewizyjne, które na żywo relacjonują, jak obdarzeni charyzmą kaznodzieje powodują, iż przez lata niesprawni ludzie odrzucają kule i w ekstazie tańczą na oczach milionów widzów.
          Analizowanie tych zjawisk, badanie, jakie przyczyny leżą u ich podłoża nie mieści się w tematyce tego blogu. Ograniczę się więc do wskazania jednego, ale jak się wydaje, podstawowego medykamentu, czyli wiary. Albowiem każda z wyżej wskazanych metod może być skuteczna, pod warunkiem że wierzy się w jej skuteczność. Naukowcy od dawna mają tego świadomość. Szereg mechanizmów, np. efekt placebo czy siła autosugestii, zostało wielokrotnie opisanych, chociaż nie do końca zbadanych.
          Jest mało prawdopodobne, by Jezus zdawał sobie w pełni sprawę z tego, jakie zjawiska psychologiczne umożliwiają mu dokonywanie uzdrowień. Mimo to właśnie on określił je wyjątkowo trafnie i praktycznie w każdym przypadku kierował do swoich „pacjentów” te same słowa: Twoja wiara cię uleczyła. Stwierdzenie to było przez niego używane w czasie, gdy świadomie bardzo starał się zgromadzić wokół siebie jak najliczniejszych zwolenników, którzy uwierzyli, że jest Mesjaszem, więc powinni go też poprzeć w walce o tron. Jednak sformułowanie Twoja wiara cię uzdrowiła miało jeszcze jeden, może nawet ważniejszy walor. Gdy tylko uzdrowienie nie powiodło się, można było powiedzieć: „Widocznie miałeś za słabą wiarę, dlatego pozostałeś chory. Nie szukaj winy uzdrowiciela”. W tamtych w czasach (współcześnie też) udane przypadki odzyskania zdrowia niewątpliwie obrastały legendami i napędzały lawinowo kolejne takie cudowne przypadki. Można więc być pewnym, że Jezus osiągał wybitne rezultaty jako uzdrowiciel.

wtorek, 10 marca 2015

Po co się wchodzi na wysoka górę?

 Gdyby ktoś sam chciał przeanalizować cały Nowy Testament, musi mieć świadomość, że właściwe jego zrozumienie wymaga co najmniej dobrej znajomości historii dawnego Izraela. Niezbędny okres obejmuje minimum trzy wieki i sięga od powstania Machabeuszów, do powstania Szymona bar Kochba. Nie mogę tutaj omawiać tej historii, gdyż jest ona zbyt obszerna, a blog nie temu ma służyć. W swej książce „Jak zostaje się Bogiem” zamieściłem streszczenie najważniejszych elementów ówczesnej sytuacji Izraela, rzutującej na dzieje Jezusa, więc chętni mogą sięgnąć właśnie tam. Ważny jest cały kontekst historyczny, ale czasami wielkie znaczenie mają wydawałoby się mało istotne szczegóły. Podam tu przykłady, dlaczego taka wiedza historyczna jest bardzo przydatna.

Najważniejszy punkt w podjętej przez Jezusa próbie zdobycia władzy nad Świątynią Jerozolimską, to moment jego wjazdu do miasta jako Mesjasza, króla Izraela, zapowiedzianego przez starotestamentowych proroków. Zgodnie z tymi zapowiedziami wjeżdża na osiołku (wcześniej pożyczonym), a ubrany jest we wspaniałą szatę, obszytą długimi frędzlami. Jego uczniowie krzyczą wówczas „Król Izraelski” i „Błogosławione królestwo, które przychodzi”. Uczniowie ścielą mu też płaszcze na drodze oraz machają gałązkami palmowymi. Otóż trzeba wiedzieć, że prawie dwieście lat wcześniej, dokładnie tak samo mieszkańcy Jerozolimy witali triumfalnie wjeżdżającego do miasta Judę Machabeusza, przywódcę zwycięskiego powstania. Juda Machabeusz przybył do Jerozolimy, aby objąć godność arcykapłana i jednocześnie przejąć władzę nad całym Izraelem. Jezus swoim wjazdem, zaplanowanym i zrealizowanym dokładnie tak samo jak wjazd zwycięskiego wodza, oraz połączonym z wypełnieniem dawnych proroctw, chciał osiągnąć dokładnie to samo - chciał przepędzić aktualnego arcykapłana (Kajfasza) i przejąć jego rolę oraz uprawnienia archonta.

Innym interesującym przykładem użyteczności wiedzy historycznej jest problem konspiracyjnych spotkań Jezusa z osobami pomagającymi mu przygotować zamach stanu. W ewangeliach jest kilka wzmianek o tajnych czy też nocnych rozmowach i spotkaniach, ale warto zwrócić uwagę na dwa szczególne momenty. Jeden to sytuacja, gdy Jezus odsyła swych uczniów na jezioro w łodzi, a sam idzie pomodlić się na wysoką górę. Nigdzie nie spotkałem, by ktoś z analityków biblijnych zwrócił szczególną uwagę na powyższe wydarzenie, bo i wydaje się ono mało znaczące. Drugi moment to tzw. Przemienienie Jezusa, gdy wraz z trzema uczniami udał się na wysoka górę i spotkał się tam z dwoma prorokami - wysłannikami niebios(?). To spotkanie jest bardzo ważne i jeszcze do niego wrócę, ale teraz chce zwrócić tylko uwagę, że w jednym i drugim przypadku występuje podobne miejsce, czyli „wysoka góra”. Otóż charakterystyczne jest to, że w starożytności wierzchołki gór były traktowane jako dogodne miejsce odbywania tajnych, bezpiecznych przed inwigilacją spotkań spiskowców. Między innymi przyszły cesarz Rzymu Wespazjan i jego zwolennicy, gdy organizowali w 69 r. na terenie wschodnich prowincji imperium konspiracyjne działania dla przejęcia władzy w Imperium, aby bezpiecznie porozmawiać, spotkali się potajemnie właśnie na szczycie góry (jednym z wierzchołków góry Karmel).

Spotkania Jezusa na „wysokiej górze” miały ten sam cel – były rozmowami konspiratorów o przejęciu władzy w Jerozolimie.




poniedziałek, 9 marca 2015

Tajemnica królestwa Bożego


Wszystkie ewangelie zawierają bardzo wiele przypowieści Jezusa. To głównie w nich badacze doszukują się tego, co nazywamy „naukami Chrystusa”. Z reguły są one alegoryczną opowieścią, która ma podsuwać słuchaczom jakieś ważne mądrości, prawdy, wskazówki jak postępować. Wydawałby się, że wszystko jest tu dosyć jasne, ale proszę uważnie przeczytać poniższe cytaty:

W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli ją zrozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom (Mk 4, 33-34),

Wtedy pytali Go Jego uczniowie, co oznacza ta przypowieść. On rzekł: „Wam dano poznać tajemnice królestwa Bożego, innym zaś w przypowieściach, aby patrząc nie widzieli i słuchając nie rozumieli” (Łk 8, 9-10).

Przyjmując za wiarygodny oficjalny, kościelny wizerunek Jezusa, stajemy przed kolejną zagadką. Dlaczego Mistrz nie głosił swych nauk w sposób jasny, prosty, zrozumiały dla wszystkich? Co miałby do ukrycia, głosząc miłość Bożą, wzywając do przestrzegania przykazań (dekalogu), obiecując zbawienie? Używanie przez nauczyciela metod uniemożliwiających zrozumienie sensu przekazu jest nielogiczne. Jeżeli nawet apostołowie nie byli w stanie ogarnąć nauk Jezusa, to jakże mogli je pojąć zwykli słuchacze? O dziwo, jak wynika z wyżej przytoczonych cytatów, takie właśnie było nauczanie poprzez przypowieści, a co jeszcze dziwniejsze, Jezus - Mesjasz stosował taki sposób całkowicie świadomie.

Myślę, że wcześniejsze wpisy pozwalają to już dosyć łatwo wyjaśnić. Oczywiste jest, że Jezus nie mógł wprost ogłosić swych aspiracji do objęcia władzy, zajęcia stanowiska arcykapłana i jednocześnie archonta w Jerozolimie. Ujawnienie tej tajemnicy królestwa Bożego spowodowałoby natychmiastowe i ostre przeciwdziałanie ze strony hierarchii świątynnej; wówczas jego plan nie miałby szans na powodzenie. Również gdyby jednoznacznie przyznał się przed swymi słuchaczami, że jego głównym celem jest rządzenie, uzyskanie poparcia mas ludowych lub innych znaczących sił żydowskich byłoby mało prawdopodobne. Jedyną sensowną możliwością było budowanie swej pozycji jako przywódcy duchowego, proroka, a konkretnie Mesjasza-Chrystusa, przy jednoczesnym stałym podsuwaniu słuchaczom, zwolennikom i wszystkim innym oczywistej myśli, że to właśnie obecnie przebywający na ziemi Mesjasz powinien przecież rządzić Świątynią i całym Izraelem.