środa, 30 grudnia 2015

Szymon Faryzeusz Trędowaty


Do Kafarnaum przychodzili teraz Żydzi z nadzieją na odzyskanie zdrowia nie tylko z Galilei i pobliskiej Batanei czy Dekapolu, ale i z Syrofenicji, Samarii, Perei, Judei, Idumei i jeszcze dalszych krain. Dotarł tu także, z okolic samej Jerozolimy, człowiek z wyraźnymi zmianami chorobowymi na skórze, nazywany Trędowatym, i bardzo gorąco prosił o oczyszczenie go.

Trąd w judaizmie traktowano nie tylko jako chorobę, ale i jako znak boskiego gniewu wobec danej osoby, więc sprawa była poważna. Jezus dokonał właściwych zabiegów i błogosławieństw i jak zazwyczaj osiągnął doskonały efekt – zmiany na skórze zanikły. Wprawiło to Trędowatego w euforię i zaczął bardzo gorąco dziękować, zaś Jezus powiedział mu jeszcze, aby teraz udał się do kapłanów dla potwierdzenia ustąpienia choroby. Sytuacja oczyszczenia z trądu i konieczne później obrzędy są szczegółowo opisane w III Księdze Mojżeszowej (tzw. Księdze Kapłańskiej) i polecenie Jezusa wynikało z tych właśnie przepisów.

Zdarzenie było jednym z setek podobnych w działalności uzdrowicielskiej, więc nikomu nie przychodziło do głowy, ani wówczas, ani przez kolejnych wiele wieków, że była to chwila, która wpłynęła na całe dalsze życie Jezusa.

Trędowaty nie był przeciętnym Żydem, a przeciwnie - jeszcze niedawno był powszechnie znany w Jerozolimie jako Szymon Faryzeusz. Ten bardzo bogaty człowiek, Uczony w Piśmie, były członek sanhedrynu i ważna postać w stolicy, kilka lat wcześniej zaliczał się do głównych przywódców stronnictwa faryzeuszy, ugrupowania, które stało w ostrej opozycji wobec arcykapłanów i wspierających ich saduceuszy. Gdy zapadł na jakąś dziwną chorobę skóry, arcykapłani od razu skorzystali z okazji, aby pozbyć się niewygodnego przeciwnika. Na podstawie zapisów Tory został on przez nich oficjalnie nazwany Trędowatym, pozbawiony praw i wygnany na zawsze ze stolicy.

Rozżalony Szymon wraz z trójką dzieci: córkami Martą i Marią oraz synem Łazarzem, zamieszkał w leżącej w pobliżu Jerozolimy niewielkiej miejscowości Betania. Miał wciąż ogromny majątek, ale z powodu swej sytuacji prawnej przekazał go teraz synowi Łazarzowi, który formalnie stał się bardzo bogatym młodzieńcem. Szymon Trędowaty ciężko przeżywał swój upadek spowodowany chorobą i przez kilka lat na różne sposoby szukał ratunku. Gdy dowiedział się o nadzwyczaj skutecznym uzdrowicielu Jezusie nad Genezaretem, bezzwłocznie wybrał się do niego i spotkało go wielkie szczęście. Pełen wdzięczności zaprosił Jezusa, by odwiedził go w Betanii, zapewniając, że będzie tam zawsze przyjmowany jak najwspanialszy gość.

Jezus nigdy wcześniej nie spotkał nikogo należącego do najwyższych żydowskich elit materialnych, intelektualnych czy politycznych, dlatego też osoba Trędowatego bardzo go zaintrygowała. Pożądana była przy tym odmiana od wciąż podobnych biednych galilejskich mieścin i wiosek, więc chętnie przyjął atrakcyjne zaproszenie. Już wkrótce z grupą swych uczniów wybrał się do Betanii.

Przyjęto go tam rzeczywiście bardzo gościnnie i z pełnym szacunkiem. Zwłaszcza były nim zachwycone dzieci Szymona Trędowatego, najstarsza Marta, młody Łazarz i najmłodsza, nastoletnia Maria. Wszyscy oni byli ogromnie wdzięczni Jezusowi za uzdrowienie ojca, ale nie tylko. Prorok, jego osobowość, charyzma, inteligencja, zrobiły na nich nadzwyczajne wrażenie i stali się wkrótce jego gorącymi zwolennikami.

Wizyta była niezwykle miła, ale okazało się, że jest też jedna bardzo przykra sprawa. Szymon w poufnej rozmowie z Jezusem poinformował go, że arcykapłani w ogóle nie chcą uznać faktu, że został on oczyszczony z trądu. Nie mieli ochoty przywracać praw swemu groźnemu przeciwnikowi, a ostateczne wyroki w takich kwestiach należały właśnie do nich. Stwierdzili, że niemożliwe jest, aby jakiś nieznany uzdrowiciel z marnej Galilei mógł zmieniać wyroki Najwyższego, więc odmówili rozpatrywania tej sprawy.

Trzeba powiedzieć, że taka decyzja była potężnym cisem nie tylko dla Szymona, który doskonale wiedział, że znów padł ofiarą perfidii arcykapłanów, ale poczuł się nią nadzwyczaj urażony także Jezus. Był od kilku już lat uznanym i poważanym nauczycielem, uzdrowicielem, właściwie prorokiem, dla dziesiątków tysięcy ludzi i jego popularność nadal rosła. Teraz zaś arcykapłani poniżyli go, całkowicie zdeprecjonowali jego rolę i osiągnięcia i to prawdopodobnie w ogóle nie zwracając na niego uwagi, całkowicie lekceważąc. Ambitny Jezus nie mógł tego przeboleć.

Szymon Trędowaty nie chciał nikomu ujawniać decyzji arcykapłanów, gdyż swej rodzinie, sąsiadom i innym bliskim osobom już wcześniej ogłosił radosny fakt swego uzdrowienia i chciał chociaż wobec nich nadal być już oczyszczonym Szymonem Faryzeuszem. W sensie praktycznym sprawa sprowadzała się do tego, że miał nadal zakaz wstępu do Jerozolimy i tylko do tego musiał się zastosować. Jezus również wolał zachować w tajemnicy fakt, że najwyżsi arcykapłani podważyli jego rolę duszpasterza i uzdrowiciela – przedostanie się tej wiadomości do ogółu mogło bardzo zaszkodzić jego działalności.

Szymon, który dotychczas łudził się, że ustąpienie choroby będzie oznaczało jego powrót do dawnego życia na szczytach jerozolimskich elit, teraz przekonał się, że zdrowie nie miało tu większego znaczenia. Dopóki Kajfasz i Annasz będą stali na czele świątyni, to on nie ma żadnych szans. Jezus też już wiedział, że pozostawanie tych arcykapłanów u władzy oznacza stałą groźbę, że mogą w każdej chwili zniszczyć mu ciężko wypracowaną reputację proroka, na której opierał całe swe życie.

Poufna rozmowa zakończyła się ustaleniem wspólnego stanowiska, trochę niebezpiecznego, bo zakrawającego na zdradę stanu: „Najlepiej byłoby, aby wreszcie ktoś, z boską pomocą, odebrał tym perfidnym i niebezpiecznym arcykapłanom całą władzę i przegonił ich ze świątyni”.



sobota, 26 grudnia 2015

Następca Jana Chrzciciela



Wiadomości o pojawieniu się nad jeziorem Genezaret interesującego duszpasterza, nauczyciela i kaznodziei, a w dodatku skutecznego uzdrowiciela, nie rozpowszechniły się jeszcze poza Galileą, ale większość zainteresowanych osób już o nim co nieco wiedziała. Dotyczyło to zwłaszcza ludzi potrzebujących pomocy w odzyskaniu zdrowia oraz plejady wędrownych kapłanów i pseudo-proroków, zawsze ciekawych ewentualnej konkurencji na rynku przywódców duchowych.

Wkrótce o Jezusie usłyszał także uwięziony w twierdzy Macheront Jan Chrzciciel. On jako prorok (chociaż sam temu zaprzeczał) wielokrotnie zapowiadający nadejście Mesjasza, (które miało być poprzedzone nadejściem proroka Eliasza), był szczególnie zaintrygowany nową osobą w tym światku. Nic wcześniej nie wiedział o Jezusie, nie rozmawiał z nim nad Jordanem i chociaż go chrzcił, to nie zwrócił wtedy na niego żadnej uwagi. Teraz więc wysłał kilku swych uczniów, towarzyszących mu wciąż w więzieniu, aby odszukali tego nowego proroka i dowiedzieli się, czy to nie on jest oczekiwanym Zbawicielem.

Uczniowie Jana dotarli do Jezusa i zadali mu zlecone pytania. Odpowiedź jaką uzyskali była niejednoznaczna. Jezus był zbyt inteligentny, aby potwierdzać wprost, że jest wybrańcem bożym, Mesjaszem – przecież następne zdanie z pewnością by brzmiało: To zademonstruj nam teraz swą moc. Nie chciał też stanowczo zaprzeczać, aby źle tego nie zrozumieli otaczający go ludzie, ufający jego nadzwyczajnym możliwościom. Odrzekł więc: Popatrzcie jakie dobre wyniki mam w uzdrawianiu i sami wyciągajcie wnioski. Taka odpowiedź, niczego nie przesądzająca, została zaniesiona Janowi Chrzcicielowi. Jemu zaś nie zostało dużo czasu na zastanawianie się, co Jezus w ten sposób chciał oznajmić, bowiem już wkrótce król Herod Antypas kazał ściąć mu głowę.

Wieść o tragicznej śmierci Chrzciciela była dla Jezusa szokująca. Od razu przyszła mu do głowy straszna myśl, że może Antypas rozpoczął w ten sposób wojnę z różnymi prorokami i kaznodziejami krążącymi po jego domenie, czyli po Galilei i Perei. Często wchodzili oni w rolę trybunów ludowych i wtrącali się do polityki, a zwłaszcza chętnie krytykowali władzę – tak właśnie czynił Chrzciciel. Jeżeli to prawda, to nad Jezusem, który starał się naśladować Jana, również zawisło wielkie niebezpieczeństwo. Nie można było ryzykować. Jezus zakazał swym uczniom, aby komukolwiek ujawniali gdzie on się udał, pospiesznie wsiadł do łodzi i odpłynął, aby ukryć się na jałowych i bezludnych obszarach, licznie występujących wokół Genezaretu.

Po kilku dniach do Kafarnaum dotarło więcej szczegółów o zbrodni w Tyberiadzie. Jan Chrzciciel został zamordowany dla zaspokojenia krwawej żądzy swojego śmiertelnego wroga, pamiętliwej małżonki królewskiej, Herodiady. Wykorzystała ona urodę i umiejętność tańca córki Salome i uknuła perfidną intrygę, w wyniku której król - mąż został przymuszony do ofiarowania jej głowy proroka. Sprawa więc się wyjaśniła - to nie było polowanie na kaznodziei – Jezus mógł spokojnie wrócić do domu i dalej prowadzić swą działalność.

Wielu Galilejczyków w tym czasie już słyszało, że sam wielki prorok Jan Chrzciciel był zainteresowany Jezusem i brał pod uwagę, że może on być Mesjaszem. Trudno się więc dziwić, że i zwykli ludzie zaczęli się zastanawiać kim on naprawdę jest? Niektórzy powtarzali pytanie zasugerowane przez Jana: Czy on nie jest Zbawicielem, Mesjaszem?, ale rozważano też inne możliwości: Może jest to prorok Eliasz, ewentualnie jakiś inny prorok, a może to zmartwychwstał sam Chrzciciel? Tak czy inaczej, nikt w okolicy już w nie wątpił, że Jezus jest wielkim prorokiem, co najmniej następcą Jana Chrzciciela i zaczęto uważnie mu się przyglądać, z nadzieją, że uczyni jakiś cud.

Ta sytuacja, wraz z charyzmą Jezusa spowodowały, że wśród przychodzących na spotkania z nim znaleźli się chętni, aby się do niego przyłączyć na stałe. Dla niektórych możliwość, że staną się uczniami proroka, a może nawet będą służyć samemu Mesjaszowi, była bardzo intrygująca i pociągająca. Pojawiły się również kobiety, niektóre wdzięczne za uzdrowienie, inne zafascynowane osobowością Jezusa, jego siłą charakteru, oraz tym, że był wciąż młodym, raczej atrakcyjnym mężczyzną i nadal wolnego stanu. Niektóre z nich, wcale nie biedne, były nawet zdeterminowane, aby przyłączyć się do grupy. Jezus nie zawsze, ale czasami godził się na to i stopniowo jego ekipa rozbudowywała się.

Obecność nowych uczniów wymusiła pewne zmiany w dotychczasowej organizacji funkcjonowania zespołu. Zasoby materialne nie były nadzwyczajne, ale wystarczające, aby wkrótce dla Jezusa i jego najbliższych został wybudowany w Kafarnaum nowy, duży, porządny dom. Nadal jego najbliższymi współpracownikami byli miejscowi rybacy z Szymonem na czele, ale teraz bezpośrednio z nim zamieszkali uczniowie pochodzący z innych miejscowości. Znalazły się tam również kobiety, które zgodził się przyjąć, a które zajmowały się prowadzeniem gospodarstwa, kuchnią, bieżącymi pracami.

Liczba osób utrzymujących się z pracy Jezusa znacząco powiększyła się, a dochody nie zawsze były regularne – nie wszystkie odwiedzane mieściny były dostatecznie ludne, bogate, chętne w ofiarach – więc zdarzały się okresy niedostatku. W takich sytuacjach ciężar utrzymania całej grupy brały na siebie kobiety, z których kilka było dosyć bogatych. Były to rzadkie momenty i nie możne było korzystać z tego nagminnie, ale zdarzały się.

Na co dzień zasadnicze i wystarczające dochody nadal zapewniała działalność Jezusa. Wprowadzone w niej zostały pewne innowacje. Przed każdą wyprawą Jezus zaczął rozsyłać swych uczniów, aby dokonywali rozpoznania do jakich miejscowości warto się udać, jak zasobni są tam mieszkańcy, jacy są tam znaczący chorzy, kto jest bogaty, itp. Dzięki temu sytuacja stabilizowała się i pozostało tylko nadal organizować wyprawy piesze i łodzią, aby we wsiach i miasteczkach spotykać się z tłumami ciekawych, głosić kazania, nauczać i uzdrawiać. Szczególnie uzdrawiać, bo głównie po to zaczęli docierać do Jezusa ludzie z coraz bardziej odległych stron całej Palestyny.





poniedziałek, 21 grudnia 2015

Duszpasterz i uzdrowiciel

Dla Jezusa nastał teraz 3-4 letni okres względnej stabilności i pomyślności, czas korzystania z przywilejów bycia uznanym kaznodzieją, nauczycielem (rebe), a zwłaszcza uzdrowicielem. Początkowo prowadził działalność wyłącznie na terenie Kafarnaum, w pobliżu domu Szymona Rybaka, u którego mieszkał. Tu przychodzili ludzie potrzebujący pomocy i ciekawi jego kazań. Wkrótce jednak ilość słuchaczy znacznie zmalała, gdyż dla mieszkańców Kafarnaum stracił już urok nowości - ile razy można słuchać podobnych wystąpień? Zjawisko dotyczyło również uzdrowień, bowiem kto miał być uleczony, to już został, a prawdziwie chorzy z odległych stron, z przyczyn oczywistych, nie mogli przyjść.

Jezus więc, wzorem innych kaznodziei, sam rozpoczął wyprawy do bliższych i dalszych wsi i miasteczek. Towarzyszył mu zawsze Szymon i kilku innych rybaków, którzy zaczęli występować w roli uczniów Mistrza i służyli mu wszelką pomocą w organizacji spotkań. Dobrym pomysłem okazało się wykorzystanie posiadanych przez nich łodzi, aby docierać do osad rozrzuconych na brzegach Genezaretu. Teren do rozwijania działalności był rozległy, bowiem jezioro liczyło wówczas prawie 200 km kw. powierzchni i było otoczone trzema krainami żydowskimi: Galileą, Dekapolem i Bataneą. Ich mieszkańcy, z reguły dosyć ubodzy i mało wykształceni, nie mieli zbyt wielu rozrywek, więc wizyta niezwykłej osoby, jaką w szerokiej opinii publicznej stawał się Jezus, była zawsze dużą atrakcją i ściągała licznych widzów.

Imprezy te miały z reguły podobny przebieg. Jezus stawał w dobrze widocznym miejscu, na wzgórzu lub na łodzi, aby jak najwięcej ludzi widziało go i słyszało i wygłaszał kazania. Ich tematy były analogiczne jak tych wygłoszonych w synagogach w Nazarecie i Kafarnaum: Ewangelia, wezwania do przestrzegania dekalogu, straszenie karami grzeszników, ciekawe przypowieści, itp. Następnie Jezus dokonywał uzdrowień, co wywoływało zawsze wielkie emocje i było punktem kulminacyjnym spotkań. W kolejnym etapie następowało przyjmowanie darów od zebranych, przy czym te bardziej wartościowe były wręczane osobiście Jezusowi. Przy wielkiej ilości ofiarodawców mogło dojść do zamieszania, więc pozostałe datki, w tym zwłaszcza artykuły spożywcze, były zbierane przez uczniów, którzy szli w tłum z koszami i każdy kto chciał wrzucał do nich swój dar. Jeżeli było wśród nich dużo niezbyt trwałej żywności, ryb, owoców, to na koniec organizowano wspólny posiłek z wszystkimi uczestnikami spektaklu. Zdarzało to się często, więc ubodzy ludzie przychodzili nie tylko zobaczyć Jezusa, ale również, aby się najeść.

Wyprawy z reguły przynosiły dosyć duże dochody, ale nie jakieś nadzwyczajne – Galilea była na to zbyt biedną prowincją. Pozostawały one głównie w dyspozycji Jezusa, ale korzystali z nich także uczniowie. Był to dla nich duży awans materialny, a także społeczny, w porównaniu do wcześniejszego życia ubogich rybaków, więc byli bardzo wdzięczni swemu Mistrzowi i otaczali go wielkim szacunkiem. Przy okazji ujawniły się i rozwinęły pewne szczególne cechy osobowości Szymona Rybaka; z racji „odkrycia” i goszczenia w swym domu proroka, poczuł się jego prawą ręką, bardzo ważną postacią w grupie. Jezusowi ten układ odpowiadał, więc to Szymon nadzorował podział darów oraz kierował pozostałymi uczniami i miał z tego dużą satysfakcję.

Wszyscy uczniowie i inne bliskie osoby otaczające wówczas Jezusa byli gorliwymi żydami, a wyróżniało ich jedynie to, że uznawali swego Mistrza za proroka, jednego z wielu w judaizmie. On również w tym czasie nie zaznaczał jakiejkolwiek swojej odrębności, czy niechęci wobec zasadniczego nurtu tej wiary. Zawsze podkreślał, że jest głęboko wierzącym w Jahwe Żydem, przestrzegał wszystkich reguł judaizmu i wymagał tego od innych, chociaż zdarzało się, że dokonywał uzdrowień w szabas. Bez zastrzeżeń uznawał arcykapłanów świątyni jerozolimskiej za przywódców swej religii, i jako przyzwoity jej wyznawca, uczciwie płacił coroczny podatek świątynny za siebie i swoich uczniów.

W tych pierwszych latach co najmniej raz udał się przed świętem paschy do Jerozolimy, aby dokonać tradycyjnego oczyszczenia. Szedł wspólnie z tysiącami innych Galilejczyków i jedynie pilnował się, aby podczas podróży nie spotkać się z rodzonymi braćmi z Nazaretu, z którymi był skłócony, a którzy również uczestniczyli w dorocznej wyprawie do stolicy. Jezus był podczas pielgrzymki zwykłym pątnikiem, na którego nikt nie zwracał większej uwagi. Jeszcze niedawno, w czasie pobytu nad Jordanem, obserwował Jana Chrzciciela i przyszło mu do głowy, że mógłby zostać podobnym prorokiem. Czy w czasie wizyty w Wielkiej Świątyni i na widok arcykapłanów też zaświtała mu myśl, że mógłby zająć ich miejsce, stać się władcą świątyni – trudno powiedzieć, ale nie jest to wykluczone.

Trzeba tu wyraźnie powiedzieć, że w tym pierwszym stadium Jezus był tylko lokalnym duszpasterzem i uzdrowicielem, niewiele odróżniającym się od innych wędrownych kaznodziei. Daleko mu było do sławy Jana Chrzciciela. Jego popularność wzrastała, głównie dzięki nadzwyczaj skutecznym uzdrowieniom, ale nie był to proces szybki i początkowo ograniczał się przede wszystkim do Galilei. Pewien problem był m. in. w tym, że Galilejczycy byli traktowani przez innych Żydów, zwłaszcza zamieszkałych w centrum Palestyny (Judea z Jerozolimą), jako ludzie nadzwyczaj prymitywni, prostaccy, tępi i bardzo popularne było wówczas powiedzenie: Jeszcze nigdy nic dobrego z Galilei nie przyszło.

czwartek, 17 grudnia 2015

Prorok nie ma rodziny


Pierwsze dni nauczania i uzdrawiania w Kafarnaum były nadzwyczaj podniecające i radosne. Ta uboga mieścina nigdy nie miała u siebie tak interesującej postaci, więc wszyscy mieszkańcy otoczyli Jezusa podziwem i szacunkiem. Całymi gromadami zjawiali się, aby na własne oczy zobaczyć proroka i jego uzdrowienia oraz słuchać głoszonych nauk. Jednocześnie z bliższych i dalszych wiosek zaczęli przychodzić ludzie z różnymi problemami zdrowotnymi, więc pod domem Szymona Rybaka nieustannie tłoczyło się wielu ciekawskich i potrzebujących.

Jezus, teraz już całkowicie pewny swych możliwości, okazywał się bardzo skuteczny w przywracaniu zdrowia. Chorzy i cierpiący, z reguły nadzwyczaj podekscytowani, klękali przed nim, a on nakładał na nich ręce, modlił się i w podniosły sposób błogosławił. Wspaniałe efekty były natychmiast widoczne, bo ogłaszali je radośnie sami pacjenci, a każde takie uzdrowienie dodatkowo wzmacniało wiarę patrzących w moc Jezusa i co za tym idzie jego efektywność.

W całej biednej i zacofanej Galilei nie brakowało kaznodziei i nawiedzonych proroków, jak również zawodowych uzdrawiaczy (zaklinaczy, znachorów, szeptunów, guślarzy, itp – dobrze znanych też w dzisiejszych czasach np. jako bioenergoterapeuci). Ich jedynym źródłem utrzymania były dary, jałmużny, ofiary oraz gościnności osób doceniających ich niezwykłość i mądrość albo wdzięcznych za ulgę w cierpieniu. Ludzie, którzy do nich przychodzili doskonale zdawali sobie z tego sprawę i ofiarowywanie datków było normalną praktyką. 

Jezus, chociaż wcześniej tego nie planował, w wyniku splotu okoliczności połączył funkcję kaznodziei i skutecznego uzdrawiacza i od razu pojawiły się korzyści związane z rosnącą popularnością. Wielu ludzi zaczęło przynosić mu różne dary, jedzenie, cenne przedmioty, nawet pieniądze, zapraszać na posiłki i uczty. Korzystał z tych dóbr nie tylko on, ale także Szymon z rodziną oraz inne bliskie im osoby. Ubodzy rybacy byli tym trochę zaskoczeni, ale i zachwyceni - zaopiekowanie się prorokiem okazało się bardzo opłacalną inwestycją.

Wieść o działalności Jezusa w Kafarnaum obiegła błyskawicznie całą okolicę i wkrótce dotarła też do rodzinnego Nazaretu. Tam odebrano ją z dużym zdziwieniem – jakże to, kilka dni temu za swoje pseudo-proroctwa o mało co nie stracił życia, a teraz znów próbuje, on chyba oszalał! Maria, gdy usłyszała o tym, wpadła w panikę. Niedawno cudem wybłagała rabinów i starszyznę nazaretańską, by darowali życie synowi, a on teraz znów się naraża, chce aby go zabili w innym mieście. Wezwała pozostałych czterech synów i jak najszybciej ruszyła z nimi do Kafarnaum, aby ratować Jezusa przed śmiercią; bardzo się bała, że nie zdąży, więc wytężała krok, dobywała wszystkich sił.

Po dotarciu do Kafarnaum z wielką ulgą dowiedziała się, że jej najstarszy syn jest jeszcze wśród żywych. Mało tego, okazało się, że nie tylko nic mu nie grozi, a przeciwnie, powodzi mu się wręcz doskonale. Stała więc z pozostałymi synami w tłumie zebranym przed domem Szymona Rybaka i z ogromnym zdziwieniem słuchała, że wszyscy mówią o Jezusie jako o wielkim nauczycielu, proroku, wspaniałym uzdrowicielu i nawet cudotwórcy, który potrafi wyganiać z ludzi złe duchy. Nie mogła w to uwierzyć, poprosiła aby przekazano synowi, że przyszła jego matka z braćmi i chce się z nim zobaczyć, porozmawiać.

Przebywający w domu Jezus, otoczony zachwyconymi rybakami, przeżywał wciąż chwile uniesienia i bardzo się cieszył ze spełnienia marzeń. Pamiętał jednak doskonale niedawną klęskę w Nazarecie, dzięki której zaczął pojmować skryte dla innych prawidła funkcjonowania w roli proroka - nie można być dla otoczenia zwykłym człowiekiem, pokazywać swej ludzkiej strony, ze słabościami, niedoskonałościami, defektami. Gdy obserwował Chrzciciela i uczył się od niego, wówczas tego nie dostrzegał i nie  rozumiał; musiał doświadczyć wszystkiego dopiero na własnej skórze. Obecnie był świadomy, że jest na początku drogi, i że w tym momencie wizyta matki i braci może mu tylko zaszkodzić w budowie wizerunku proroka. Jeszcze niedawno dochodziło między nimi do ostrych sprzeczek, nawet kłótni. Jak by to teraz wyglądało, gdyby matka publicznie na niego nakrzyczała, że jej nie słuchał i o mało nie zginął. Co pomyślą ludzie jeżeli matka zarzuci mu, że nie przykłada się do pracy, że zajmuje się nie wiadomo czym, nie żeni się i gdzieś się wyprawia. I gdyby jeszcze bracia się do niej przyłączyli. Taka awantura, na oczach wszystkich ufających mu jako prorokowi i uzdrowicielowi, byłaby potężnym ciosem, nie wiadomo czy do odwrócenia. Nie wolno było do tego dopuścić.

Gdy Jezusowi powiedziano, że właśnie dotarła tu jego rodzina z Nazaretu, wykazał się bystrością i refleksem, które pomogą mu też później w wielu trudnych sytuacjach. Spytał: „Któż jest moją matką i braćmi?”, wskazał na otaczających go rybaków i rzekł: „Oto są moi bracia i moja matka” i odmówił widzenia się.

Maria nie spotkała się z synem, ale o to więcej już się specjalnie nie starała. Byli nadal pokłóceni, nic tu nie uległo zmianie, a odmowa zobaczenia się z nią, nawet jeszcze ten konflikt utrwaliła, ale to było teraz nieistotne. Z punktu widzenia matki najważniejsze było, że Jezus żyje i nic mu nie grozi; mogła już całkiem spokojnie wrócić do Nazaretu z pozostałymi synami.

niedziela, 13 grudnia 2015

Rozmyślania na pustyni



Po pełnym niezwykłych zdarzeń dniu Szymon Rybak zaprosił Jezusa, by zatrzymał się w jego domu na dłużej. Goszczenie tak interesującej postaci było zaszczytem, dodawało splendoru, a Szymon czuł się swoistym „odkrywcą” tego mędrca i uzdrowiciela.

Jezus oczywiście skorzystał z zaproszenia, ale pierwsza noc w Kafarnaum okazała się trudna. Przez ostatnie dwa dni wydarzyło się tak dużo, tak różne i gwałtowne emocje przeżywał w krótkim czasie, że mimo dużego zmęczenia nie mógł zasnąć. Dzień wcześniej omal nie został zabity, wygnano go z rodzinnego miasta, znalazł się na dnie. Dzisiaj potraktowano go jak proroka, otoczono szacunkiem, proszono o jego łaskę, goszczono, zapraszano. Okazało się też, że ma zdolności uzdrawiania ludzi, czego sam się nie spodziewał. Musiał to wszystko jakoś ogarnąć, uporządkować, i zdecydować się co dalej robić. W domu Szymona wszyscy już zasnęli, ale Jezusa wciąż dręczyły dylematy. 

Nad ranem, gdy zaczęło świtać, wyszedł na zewnątrz i skierował się na kamieniste, pustynne tereny za miastem. Chciał tam w samotności pomodlić się, porozmawiać z Bogiem i wszystko jeszcze raz przemyśleć. 

Jasno uświadamiał sobie teraz jak wielki błąd popełnił w czasie swojego pierwszego wystąpienia w Nazarecie. Nie będziesz prorokiem we własnym domu – ta mądrość już na zawsze zapadła mu w pamięć. Nikt kto cię zna od dziecka, kto widział twoje psoty, błędy, kto cię karcił, uczył, napominał, kto widział cię w codziennych, prozaicznych czynnościach, nigdy nie potraktuje cię jako kogoś wyjątkowego, naznaczonego przez Boga. Było to też wskazanie na przyszłość – jeżeli chce, by go traktowano jak proroka, to nie może dopuszczać do zbyt bliskiej poufałości ludzi, którzy będą go otaczali. Lepiej niech za dużo nie widzą, nie wiedzą i nie rozumieją. 

Teraz w Kafarnaum naprawił ten swój pierwszy błąd i wiedział już, że droga do zostania prorokiem stoi przed nim otwarta, a właściwie to już na nią wstąpił. Zaczął też uświadamiać sobie, że najlepszą jego publicznością będą ludzie biedni, możliwie prości, mało wykształceni, niezbyt dociekliwi, ufni i głęboko wierzący. A więc musi wśród nich pozostać, wśród rybaków, rolników, zwykłych ludzi zamieszkujących okolice Genezaretu, a Kafarnaum jest całkiem dobrym miejscem, aby zatrzymać się w nim na stałe. 

Najtrudniejszym problemem było zrozumienie, co się stało, że znalazł w sobie jakąś siłę, aby uzdrawiać ludzi. Wiedział, że nic nie dzieje się bez woli Boga, i tylko on ma władzę uzdrawiania, ale to jednak on, Jezus, został wskazany jako jego pośrednik, został wybrany. Już wcześniej wierzył, że to interwencja Najwyższego uratowała go od bliskiej śmierci w Nazarecie, a teraz otrzymał kolejne potwierdzenie, że został obdarzony szczególną łaską boską. Więc oprócz nauczania i głoszenia Ewangelii tak jak Jan, właśnie uzdrowienia muszą stać się jedną z najważniejszych jego praktyk wśród ludu. Wywołują one wielkie wrażenie, od razu stawiają go w roli boskiego wybrańca, a zapotrzebowanie na nie nigdy nie zmaleje. Co jednak będzie gdy Jahwe odmówi przywrócenia komuś zdrowia, albo gdy przyjdą z prośbą jacyś niewierni? Jest tu wyjście: w takiej sytuacji trzeba ludziom wyraźnie mówić: Jeżeli prawdziwie wierzycie, to będziecie uzdrowieni. Łaski dostąpią jedynie ci, którzy głęboko zaufali Bogu, a jeżeli nie zaufali wystarczająco, to niech nie mają pretensji do uzdrowiciela.

Przekonanie Jezusa, że to Jahwe pomaga jemu (czy też on Jahwe) w przywracaniu zdrowia sprawiło, że w przyszłości wszystkich uzdrowień dokonywał z wielką pewnością siebie, z głębokim przeświadczeniem, że będzie skuteczny. To jego przekonanie było bardzo dobrze wyczuwana przez zgłaszających się chorych i wzmacniało uzyskiwane efekty. Były one przecież oparte właśnie na wierze w moc uzdrowiciela i wynikających z tego bardzo silnych przeżyć duchowych potrzebujących osób. 

Na ten moment przemyśleń na pustyni trzeba zwrócić duża uwagę, bowiem tu tkwi też źródło wielkiej charyzmy Jezusa. Charyzmy, która pozwoliła mu gromadzić wokół siebie wielu ludzi, być ich idolem, narzucać swą wolę, przewodzić im. Chodzi o to, iż Jezus sam autentycznie uwierzył, że jest wybrańcem bożym. Oczywiście nie jako Syn Boży, Zbawiciel czy Mesjasz – wiedział przecież, że takiej mocy nie ma - ale był jednak przekonany, że Bóg sprzyja właśnie jemu. Wpłynęło to bardzo korzystnie na jego działalność uzdrowicielską, ale nie tylko. Z tego samego powodu w przyszłości podjął się bardzo ryzykownych, niebezpiecznych przedsięwzięć politycznych – przecież Jahwe nieustannie nad nim czuwa, więc i tak nic złego nie może mu się stać. Ta wiara Jezusa znalazła swój spektakularny i tragiczny wyraz po wielu latach, gdy w chwili śmierci na krzyżu wypowiedział ostatnie słowa: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?

Teraz jednak wszystko zaczynało układać się nadspodziewanie pomyślnie i Jezus już wiedział, że jego wielkie pragnienie zostania prorokiem właśnie się spełnia.

O poranku w domu Szymona Rybaka wszyscy byli mocno zaniepokojeni. Nikt nie wiedział, gdzie w nocy zniknął ich nadzwyczajny i tajemniczy gość. Energiczny Szymon zaraz zarządził poszukiwania i po jakimś czasie, na czele innych rybaków, znalazł go na pustyni, pogrążonego w modlitwie.

Jezus miał już wszystko przemyślane i zdecydowane, dlatego był spokojny. Teraz więc z pełnym przekonaniem oznajmił im, że jest prawdziwym prorokiem i będzie wszystkim głosił Ewangelię.
 

wtorek, 8 grudnia 2015

Pierwsze uzdrowienia w Kafarnaum


Szedł spiesznie i bezustannie, aby jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznej odległości od Nazaretu. Późną nocą dotarł nad Jezioro Genezaret (Morze Tyberiadzkie lub też Galilejskie) i po krótkim odpoczynku ruszył jego brzegiem dalej, w kierunku północnym. Był skrajnie przybity. Niedawno groziła mu gwałtowna śmierć, stracił dom, majątek, rodzinę, przyjaciół i znajomych. Wielka nadzieja zostania prorokiem, zdobycia sławy, poważania, zaszczytów, skończyła się całkowitą porażką, a dobrze chociaż, że nie tragedią. I to była jedyna pociecha i nadzieja – jednak Bóg nie dopuścił do jego śmierci. 

Szedł teraz i zastanawiał się, gdzie popełnił błąd. Przecież Chrzciciela za jego kazania wszyscy wielbili, a on wystąpił i przemówił dokładnie tak samo, ale spotkało go coś całkowicie przeciwnego. Dlaczego? Jeszcze nie potrafił znaleźć na to pytanie odpowiedzi, chociaż trochę zaczynał pojmować. Na razie pilniejszym problemem było, co robić dalej? Szedł bezdomny, zmęczony, głodny, samotny, nie miał nic, ale jego uparty charakter nie potrafił pogodzić się z klęską. Zrodzona jeszcze nad Jordanem myśl, że może być prorokiem, tkwiła w nim już bardzo głęboko. Przecież to niemożliwe, żeby aż tak się pomylił. Gdzieś popełnił błąd, to fakt, ale może można go naprawić, może trzeba spróbować jeszcze raz, może jakoś trochę inaczej? Teraz właściwie nie miał już nic do stracenia.

Rankiem dotarł do Kafarnaum, nadbrzeżnego miasteczka rybaków i rolników, nie większego niż odległy o około 35 km Nazaret. Przy wyciągniętych na brzeg łodziach spotkał rybaków naprawiający sieci przed wypłynięciem na połów. Byli to bracia Szymon i Andrzej oraz ich kuzyni, również bracia Jakub i Jan. Pierwszy pozdrowił go Szymon, spytał kim jest i co go tu sprowadza. To co miał mu Jezus odpowiedzieć, czy miał się przyznać, że jest wygnanym z rodzinnego miasta banitą, bezdomnym biedakiem, czy miał zacząć żebrać?

Z wielką mocą, wręcz z desperacją powiedział, że prowadzi go Jahwe i jest posłany, aby głosić jego przykazania. Musi wszystkich wzywać, aby się opamiętali, nawrócili do Boga, zerwali z grzechem i zaczęli odprawiać pokutę, bowiem bliski jest czas nadejścia Mesjasza i czas kary. Mówił wciąż takie natchnione słowa, a prości, niewykształceni rybacy, byli coraz bardziej zaskoczeni i wystraszeni. Nigdy wcześniej kogoś podobnego nie spotkali i nie słyszeli. Nawet ze swoimi rabinami nie mieli wiele do czynienia, a ten dziwny nieznajomy wydał im się kimś znacznie większym, ważniejszym, niesamowitym. Oszołomieni nie wiedzieli co robić, aż Szymon zaproponował, aby udać się do miejscowej synagogi. Z wielkim szacunkiem poprowadzili go przez miasto, a dołączali do nich inni zaintrygowani mieszkańcy Kafarnaum.

Rabini, miejscowa starszyzna i wszyscy zebrani w synagodze, byli bardzo zaciekawieni dziwnym przybyszem, o którym już wiedziano, że jest Jezusem z Nazaretu, ale nic więcej. Pozwolono mu przemówić. Jego wystąpienie nie różniło się od tego w synagodze nazaretańskiej, tyle że tu nikogo personalnie nie atakował, bo nikogo nie znał. Wkrótce okazało się, że teraz słowa Jezusa robiły na słuchaczach całkiem inne wrażenie niż poprzedniego dnia. Zdziwienie, niepewność, później pokora i nawet strach, a wreszcie podziw dla podniosłych zdań o Bogu, Mesjaszu, czasie sądu, karaniu za grzechy itp. ogarnęły wszystkich słuchaczy – kto bowiem wie, kim naprawdę jest ten młody człowiek, mówiący tak zdecydowanie, z taką pewnością; a może on ma prawo tak mówić, może rzeczywiście jest posłany przez Boga?
 
Wśród słuchaczy był człowiek z dewiacjami psychicznymi, krzykliwy i nieopanowany, traktowany przez wszystkich jako opętany przez złe duchy. Kazanie Jezusa zrobiło na nim wielkie wrażenie, zaczął głośno wołać, że to jest Święty Boży i dalej krzyczał na cały głos niezrozumiałe słowa. Jezus kazał mu zamilknąć, a on wówczas nagle ucichł i uspokoił się. Ten moment wprowadził obecnych w jeszcze większy zachwyt. Wszyscy uznali, że stali się świadkami cudu – na ich oczach Jezus wygonił z opętanego złe duchy. Wkrótce o tym zdarzeniu opowiadano w całym miasteczku i jeszcze dalej.

Szymon Rybak dumny, że to on pierwszy rozpoznał i przyprowadził do synagogi tak niezwykłego człowieka, cudotwórcę, zabrał Jezusa do swego domu. Oprócz żony mieszkała tam jego teściowa, ale była chora i od dawna nie wstawała z łóżka. Gdy Jezus z Szymonem wszedł do domu, a razem z nimi inni rybacy i jeszcze jacyś ciekawscy znajomi, teściowa niespodziewanie wstała i zaczęła pomagać w przygotowaniu posiłku. To nadzwyczajne uzdrowienie świadkowie potraktowali jako kolejny cud uczyniony przez Jezusa i dowód, że wcześniejsze też nie było przypadkowe. Wkrótce więc wieść o nowym uzdrowieniu wzmogła pierwszą sensację i teraz już wszyscy mieszkańcy Kafarnaum wiedzieli, że w ich mieście pojawił się wielki cudotwórca.

Rozchodzące się gwałtownie informacje wywołały naturalną reakcję. Jeszcze tego samego dnia przed domem Szymona pojawiło się kilku innych chorych i potrzebujący pomocy, a każdy z wielkimi nadziejami. Jezus nie mógł ich zawieść. Wyszedł do nich, dotykał ręką, błogosławił, modlił się, a oni zachwyceni głośno obwieszczali, że wyzdrowieli, że czują się znacznie lepiej, że bóle ustały.

piątek, 4 grudnia 2015

Nieudany początek w Nazarecie



Jezus wracał znad Jordanu do Nazaretu targany poważnymi dylematami. Był już przekonany, że może być prorokiem nie gorszym niż Jan Chrzciciel, ale dotychczas nie ośmieliłby się z nim konkurować. Obecnie ten problem był już nieaktualny; Jan właśnie zniknął za murami więzienia. Czy nie jest to znak od Boga dla Jezusa, że teraz jego kolej? 
Tylko jak się wstępuje na taką drogę, jak należy zacząć? W świecie żydowskim, aby zostać prorokiem, trzeba było przede wszystkim publicznie zapewnić wszystkich, że samemu czuje się natchnienie zesłane przez Jahwe, powołanie by głosić słowo pańskie, np. przez wypowiedzenie formuły „Oto duch święty zszedł na mnie”. To jest łatwe i Jezus jest już gotów na taką deklarację, ale kiedy, gdzie i wobec kogo to oświadczyć? Rozważał różne możliwości i wreszcie doszedł do wniosku, że najwłaściwszym miejscem będzie synagoga. To tam, w obecności rabinów i możliwie dużej liczby wiernych będzie najlepsza sposobność na dokonanie wielkiego aktu ujawnienia się, zaprezentowania się jako prorok. 

Wiedział, że będzie to jednocześnie radykalne zerwanie z dotychczasowym życiem, dosyć wygodnym, ale mało ciekawym, banalnym. Wierzył, że zmiana jaka nastąpi będzie udana i korzystna, ale przecież całkowitej pewności nie miał - może coś przegapił obserwując Jana, może popełni jakiś błąd, może ludzie mu nie uwierzą -  targały nim różne obawy. Taka walka pokusy z wątpliwościami towarzyszyła Jezusowi przez całą drogę do Nazaretu i nie była wcale łatwa. Jednak myśl, że musi zostać prorokiem zaczynała zwyciężać, opanowywała go, stawała się coraz bardziej natarczywa. 

Gdy dotarł do domu, zobaczył, że nic tu się nie zmieniło. Matka nadal miała pretensje do niego, że zaniedbuje dziedzictwo ojca i zamiast ustatkować i ożenić się, to wyprawia się gdzieś nad Jordan. Również bracia nie byli zadowoleni, że sami musieli pracować, gdy on realizował swoje zamiłowania. To tylko jeszcze bardziej umocniło decyzję Jezusa. W najbliższy szabas udał się do nazaretańskiej synagogi. 

Potraktowano go tam jak zawsze dotąd. Jako szanowanemu obywatelowi Nazaretu podano mu zwoje, aby odczytał fragment Świętego Pisma. Jezus wstał, ale tym razem nie zamierzał czytać. Ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich obecnych rozpoczął podniosłą przemowę, wzorowaną całkowicie na wystąpieniach Jana Chrzciciela, chociaż tego nikt ze słuchających go raczej nie wiedział. 

Gromkie wezwania do przestrzegania przykazań, przypominanie o wielkości i mądrości Boga, powoływanie się na zapisy w świętych księgach, zapowiedź nadejścia Mesjasza, apokaliptyczne sceny karania grzeszników, wezwania do pokuty i oczyszczenia – powtarzał dosyć dokładnie wszystko to co słyszał nad Jordanem. Okazał się nawet zbyt wiernym naśladowcą i popełnił taki sam błąd jak Jan Chrzciciel. Tamten prorok ostro, bezkompromisowo krytykował swego władcę i jego rodzinę i spotykał się z aplauzem tłumów. Jezus równie zdecydowanie i otwarcie zaatakował rządzącą miastem starszyznę nazaretańską, rabinów i miejscowe elity, za grzeszne życie, występki, nieprawości. Mieszkał tu od zawsze, dobrze ich znał i dużo wiedział, więc miał co mówić, a mówił to tak, jak gdyby to on miał tu władzę. 

Wszyscy zebrani w synagodze byli początkowo całkowicie zaskoczeni. Spoglądali na siebie zdziwieni i pytali: Skąd on to ma, co się stało, że ten młody człowiek, którego dobrze znamy i który wcześniej niczym szczególnym się nie wyróżniał, teraz głosi takie kazanie? Wkrótce w synagodze zapanowało wielkie zamieszanie. Cała sytuacja i głośne, natchnione słowa początkowo szokowały i wywoływały przestrach, ale gdy Jezus zaczął krytykować miejscowych notabli, ci oprzytomnieli. Zareagowali krzykami protestu, wielkim oburzeniem, a wreszcie wściekłością. Gdy Jezus nie ustawał i zaczął im wprost grozić boskimi karami, chwycili go za ręce, wyciągnęli z synagogi i zapowiedzieli, że go zabiją.

Powtórzyła się historia z Janem Chrzcicielem - krytyka rządzących jest zawsze obarczona najwyższym ryzykiem. Tego Jezus wcześniej sobie nie uświadomił i nie przewidział, więc teraz znalazł się w strasznej dla siebie sytuacji. 

Całą gromadą prowadzili go za miasto, w stronę nieodległej góry Tabor i otaczających ją skalistych urwisk. Wołali, że za takie kłamstwa i bluźnierstwa jedyną sprawiedliwą karą jest śmierć i że Jezusa trzeba zaraz strącić ze skał. On bardzo wystraszony modlił się do Boga o łaskę, a za nimi biegła przerażona i zrozpaczona Maria, płacząc, załamując ręce i błagając o litość dla syna. Gdy dotarli na wzgórza, Nazaretańczycy trochę ochłonęli. Ostatecznie znali dobrze Marię i Jezusa, pamiętali jego szanowanego ojca Józefa, byli wśród nich znajomi, sąsiedzi, przyjaciele. Sprawę trzeba było jakoś zakończyć, może jednak niekoniecznie śmiercią. Jezusa postawiono przed urwiskiem i zapowiedziano, że teraz jeszcze mu darują i nie zepchną, a karę śmierci zamieniają mu na banicję. Zostaje wygnany z Nazaretu raz na zawsze, i jeżeli kiedykolwiek się tu pokaże, to wówczas już nie będzie litości i wtedy już go zepchną.

Jezus przerażony, ale i szczęśliwy, że zachował życie,  przekonany, że to Bóg wysłuchał jego modłów, ruszył, aby jak najszybciej i jak najdalej znaleźć się od rodzinnego miasta. Właściwym do tego kierunkiem było udanie się w stronę Jeziora Genezaret.