Jest przy tym oczywiste,
że Paweł doskonale uzmysławiał sobie wielkość idei, jaka go
olśniła; po prostu takiego Boga i taką religię warto było
propagować wśród wszystkich ludów na ziemi. Więc tak jak
dotychczas fanatycznie zwalczał sektę Piotra, tak teraz z takim
samym fanatyzmem zaczął głosić wiarę w Jezusa Chrystusa i jego
posłannictwo na ziemi.
W zasadzie Pawła
nie interesował faktyczny życiorys Jezusa z Nazaretu, ani on jako
człowiek, ważna była wyłącznie powodowana miłością jego boska ofiara życia i
zmartwychwstanie. Jego Jezus Chrystus był ideą,
a oparta na nim wiara, poza imieniem Mesjasza,
miała niewiele wspólnego z przekonaniami prawdziwych apostołów.
Toteż początkowo byli oni mocno zaskoczeni koncepcjami Pawła i
dochodziło między nimi do gwałtownych sporów. Był nawet moment
podczas jego pobytu w Jerozolimie, że tzw. helleniści, nowi, bardzo
gorliwi członkowie sekty judeochrześcijan, chcieli go zabić -
widać jeszcze nie zauważyli, że Paweł wyznaje taką samą wiarę
jak oni. Bo też i nie była to wcale taka sama wiara.
Do wielkiej, rozstrzygającej dyskusji Pawła i jego zwolenników z
przywódcami i starszymi sekty judeochrześcijan, doszło podczas tzw
soboru jerozolimskiego w 49 r. Jednak w tym czasie genialna idea
Pawła zaczynała już żyć własnym życiem. Miała wielką
siłę oddziaływania i zdobywała coraz więcej nowych
zwolenników, chociaż raczej nie wśród żydów, a głównie wśród
pogan. Wkrótce także Szymon Piotr dostrzegł i docenił jej
wielkość - jemu też lepiej było być uczniem Syna Bożego, który
złożył ofiarę ze swego życia, niż uczestnikiem nieudanego
zamachu stanu w Świątyni Jerozolimskiej. Dlatego podczas
wspomnianego soboru przeszedł na stronę Pawła, a za nim pozostali
apostołowie. Zgodzili się na to, gdyż koncepcja Pawła podsunęła
im całkiem niespodziewane, za to bardzo natchnione, wyjaśnienie
wielu spraw, których za życia Jezusa w ogóle nie rozumieli i mieli
wątpliwości. Trzeba dodać, że oni wcale nie musieli w pełni zdawać sobie sprawy, że
wyjaśnienie to jest po prostu nieprawdziwe i mogli w nie uwierzyć
całkiem szczerze. Upłynęło już kilkanaście lat od śmierci
Jezusa i wspomnienia o nim z jednej strony zacierały się, a z
drugiej idealizowały. Wkrótce też zaczęły przybierać kształt coraz lepiej pasujący
do idei Szawła Pawła. To w tym właśnie kształcie zostały zapisane w ewangeliach.
Byli jednak nieliczni,
którzy pamiętali prawdziwą osobę i pozostali wierni realnie
żyjącemu w I połowie I wieku n. e. uzdrowicielowi, kaznodziei i
przywódcy sekty, Jezusowi z Nazaretu. Zrobiła na nich szczególne
wrażenie część haseł, które odnosiły się do swoistej "rewolucji socjalnej", jakie można odnaleźć w przemowach Jezusa –
polecam przypomnienie wpisów Ostatni będą pierwszymi, Czy bogacz
przejdzie przez ucho igielne, Ubodzy duchem. Ci prawdziwie wierni
uczniowie, jako coraz bardziej malejąca sekta judeochrześcijan,
przetrwali tylko kilka pokoleń, a wywodząca się bezpośrednio z
nich sekta ebionitów, szczególnie ceniąca świadome ubóstwo,
istniała jeszcze w V wieku n. e.