środa, 30 września 2015

Judeochrześcijanie - to było na początku.


Gdy po śmierci  Mistrza grupa apostołów i nowych uczniów zdecydowała się pozostać razem, trzeba było jakoś zdecydować i ustalić zasady wspólnego funkcjonowania. Na czele zgromadzenia, które w tym momencie było po prostu  nową sektą w łonie judaizmu, stanął najbardziej ambitny i energiczny z apostołów, Szymon Piotr. Wreszcie, po śmierci Jezusa i Judasza, osiągnął to o co zawzięcie konkurował i walczył przez lata z innymi apostołami - został uznany z najważniejszego z nich. Ten sukces nie sprawił jednak, by zapomniał o swym głównym dotychczas konkurencie do tego miana, znienawidzonym Judaszu. Już w pierwszym zanotowanym wystąpieniu dał wyraz swej głębokiej, zapiekłej wrogości do tego najwierniejszego z uczniów Jezusa i mówił o nim:

Za pieniądze, niegodziwie zdobyte, nabył ziemię i spadłszy głową na dół, pękł na pół i wypłynęły wszystkie jego wnętrzności (Dz 1, 18).

Nakreślił makabryczny obraz, a przecież i on i inni apostołowie dobrze wiedzieli, że nie było żadnej zdrady i wszystko odbyło się na polecenie Jezusa. Moment ten rzuca wyraźne światło na osobowość Szymona Piotra i jest cenną wskazówką, dlaczego różne wydarzenia opisane w ewangeliach maja taki, a nie inny obraz. Przecież to właśnie Szymon Piotr jest pierwotnym źródłem informacji dla aż trzech z czterech ewangelii (tzw. synoptycznych) i nie da się ich zrozumieć bez wiedzy o tak drastycznych cechach jego charakteru. Dla większości nowych uczniów, członków powstającego zgromadzenia, nie znających szczegółów wydarzeń z okresu Wielkiego Tygodnia, tak zdecydowane, ociekające jadem słowa aktualnego lidera Szymona Piotra stały się obowiązujące i tak pozostało do dzisiaj.

Trzeba dodać, że wiedza, iż Judasz nie był zdrajcą, była oczywista nie tylko dla apostołów, ale i dla nielicznych innych środowisk pierwszych chrześcijan. Widocznie niektórzy z apostołów coś na ten temat szeptali, ale tylko bardzo po cichu, z obawy przed dominującym i dosyć brutalnym Szymonem Piotrem. Wiedza ta legła u podstaw pochodzącej z III w. n. e., apokryficznej Ewangelii według Judasza, odnalezionej i odczytanej w początkach XXI w. Wiara w Jezusa Chrystusa jest w niej połączona z przekonaniem, że Judasz był niezbędnym trybem boskiego planu i świadomie, z miłości do Mistrza, wypełnił swą trudną rolę. Takie stanowisko jest znacznie bliższe prawdy niż obowiązująca obecnie wersja kościelna, ale jak wykazałem, właściwa analiza wszystkich aspektów ewangelicznych opowieści pozwala znacznie pełniej zrozumieć okoliczności i sens rzekomej zdrady.

Zgromadzenie tworzyło ścisłą wspólnotę majątkową i jedną z jej reguł było, że nowi członkowie musieli przekazywać wszystkie swe dobra materialne na rzecz całego zgromadzenia, a dokładniej, jak można łatwo wywnioskować, do dyspozycji jego kierownictwa. Nieprzestrzeganie tej zasady było karane nawet śmiercią! - o takim przypadku wyraźnie informują Dzieje Apostolskie w rozdziale Ananiasz i Safira (Dz. 5, 1-11) i to też świadczy o wspomnianej brutalności Szymona Piotra.


Poglądy członków organizującej się grupy najlepiej określić jako judeochrześcijańskie, gdyż nie zaprzeczali oni w żadnym razie swemu judaizmowi i przestrzegali wszystkich jego reguł, a jedynie dodawali do tego swą wiarę w Jezusa jako Mesjasza. Teraz właśnie należy przypomnieć i uzmysłowić sobie błędne przekonania, jakie zaczęły upowszechniać się w tej grupie, a które przedstawiłem szerzej we wpisie Apostołowie i ich dylematy:
- Jezus oddał za nas życie.
- Jezus dobrowolnie poszedł na śmierć.
- Jezus był Mesjaszem, człowiekiem wysłanym przez Boga
   na ziemię.
- Jezus nakazywał miłość i obowiązek przebaczanie innym.

- Każdy kto wierzy w Jezusa wejdzie do jego Królestwa.
- Jezus zmartwychwstał i ci którzy w niego wierzą też

  zmartwychwstaną i będą żyć wiecznie w królestwie
  Niebieskim.

Odmienność mesjańskiej idei, dającej nadzieję przynajmniej pośmiertnego pocieszenia za ziemskie cierpienia i trudy, oraz surowość obowiązujących reguł, zaczęły zapewniać rozgłos grupie. Ważnym elementem sprzyjającym jej przetrwaniu i rozwojowi był fakt, że apostołom zaczęły się w tym czasie udawać nadzwyczajne uzdrowienia chorych, z czym mieli duże problemy za życia Mistrza. Reguła, że wiara czyni cuda, znów się sprawdziła. Pojawili się więc nowi chętni do wstąpienia w szeregi sekty. Byli wśród nich ludzie o różnych temperamentach, w tym także gorliwi i fanatyczni. 


środa, 23 września 2015

Dylematy apostołów c.d.


Pewna niecierpliwość w rozszyfrowywaniu i wskazywaniu najistotniejszych momentów i przekłamań, które złożyły się na podwaliny religii chrześcijańskiej sprawiła, że w poprzednim wpisie przedstawiłem już przekonania jakie zrodziły się wśród apostołów na temat Jezusa po jego śmierci. Konieczne jest natomiast przynajmniej krótkie omówienie losu samych apostołów w pierwszym okresie po rzekomym zmartwychwstaniu ich Mistrza.

Wspomniałem już, że przez kilka pierwszych dni siedzieli przerażeni w zamkniętym wieczerniku, jedynym znanym im budynku w Jerozolimie. Wkrótce okazało się, że nikt ich nie ściga i nie szuka i nic im w gruncie rzeczy nie grozi. Teraz wiemy nawet, że arcykapłani, główni sprawcy zniknięcia ciała Jezusa z grobowca, najbardziej chcieli, by ci wszyscy apostołowie poszli sobie już do swojej Galilei i nie robili zamieszania w stolicy. Jednak plan arcykapłanów, który realizował w tym zakresie "anioł w białej szacie" przy pustym grobowcu, nie w pełni się udał.

Trzeba zaznaczyć, że praktycznie wszystkie ewangelie znacząco się różnią w opisach kolejnych wydarzeń. W Ewangelii Marka, najbardziej wiarygodnej od strony faktograficznej, końcowy jej fragment jest dopisany znacznie później przez nieznanego autora, na pewno nie Marka. Jest to w gruncie rzeczy fałszerstwo, więc wyciąganie z niego wniosków co do przebiegu zdarzeń jest bezsensowne. Jedyna uprawniona uwaga to taka, że komuś ta stosunkowo najbardziej realistyczna praca wydała się zbyt mało "cudowna" czy też "boska" i dlatego dopisano uduchowiające ją fragmenty.

Mateusz w swojej Ewangelii twierdzi jednoznacznie, że po śmierci i zniknięciu ciała Jezusa apostołowie postąpili zgodnie z poleceniem przekazanym przez "anioła" w pustym grobowcu, czyli udali się do Galilei i tam spotkali się i rozmawiali z Jezusem. O powrocie uczniów do Galilei mówi też Jan, ale u niego wcześniej już spotykają i rozmawiają ze zmartwychwstałym Jezusem w Jerozolimie, w wieczerniku. Łukasz w swej pracy i w prawdopodobnie napisanych też przez niego Dziejach Apostolskich przedstawia sprawę inaczej, gdyż twierdzi, że wskazówek co do dalszego postępowania uczniów udzielił im sam zmartwychwstały Jezus.

A podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca (Dz 1, 4).
 

Można więc powiedzieć, że albo "anioł" coś poplątał, albo "zmartwychwstały Jezus" zmienił zdanie.

W tym miejscu spróbujmy znów wniknąć trochę głębiej w sytuację w jakiej znaleźli się apostołowie, a także - nie zapominajmy o nich - grupa około stu innych osób jakie towarzyszyły Jezusowi w ostatniej podróży do Jerozolimy. Przede wszystkim należy zrozumieć, że oni nie mieli wcale ochoty wracać w rodzinne strony. Przecież w ten sposób przyznawaliby się do porażki, do tego, że postawili na fałszywego Mesjasza, że dali się oszukać, że ich wielkie pragnienie zasiadania na tronach i sądzenia plemion izraelskich było głupie i naiwne. Tam przecież musieliby się tłumaczyć przed wieloma innymi, równie rozczarowanymi i zawiedzionymi zwolennikami Jezusa, dlaczego obiecywane po tylekroć królestwo Boże nie nadeszło. Możliwe, że niektórzy z nich nawet udali się nad Jezioro Tyberiadzkie, ale można być pewnym, że wkrótce pretensje oraz śmiech i drwiny sąsiadów, znajomych i innych mieszkańców, stały się bardzo nieprzyjemne.

Najlepszym wyjściem okazało się trzymanie się nadal razem. Obecnie oni wszyscy, starzy i nowi uczniowie Jezusa Mesjasza znajdowali się w jednakowej sytuacji i nie zagrażali sobie, a przeciwnie, mogli się wspierać. Co więcej teraz mogli nawet wzajemnie przekonywać się, że Jezus wcale nie był fałszywym Mesjaszem, że przecież zmartwychwstał, że niektórzy go widzieli już po śmierci, że rozmawiali z nim.... W dodatku wspólnota, jaką przez kilka lat dotychczas tworzyli, była pod wieloma względami wygodniejsza i ciekawsza od ich wcześniejszego życia, a to też nie było bez znaczenia. Gdy po kilku tygodniach okazało się, że prawie wszyscy nadal chcą być razem, postanowili ustalić nowe reguły tego związku.

Jak to zostało odnotowane w Dziejach Apostolskich, cała grupa liczyła wówczas sto dwadzieścia osób. Jest to liczba bardzo zbliżona do ustalonej przeze mnie wcześniej drogą dedukcji liczby uczniów i innych osób towarzyszących Jezusowi w jego ostatniej drodze do Jerozolimy i traktuję to jako jedno z potwierdzeń słuszności moich wniosków.


Kilka dalszych, istotnych uwag o wspólnocie apostołów, w następnym wpisie.

środa, 16 września 2015

Apostołowie i ich dylematy


Jak to już nadmieniłem wcześniej, podstawowym, najważniejszym czynnikiem, który sprawił, że na świecie pojawiło się chrześcijaństwo, była osoba Szawła z Tarsu, znanego później jako Święty Paweł lub Paweł Apostoł. Tylko też dzięki niemu Jezus z Nazaretu, zwany za życia Mesjaszem (Chrystusem), został uznany za Boga. Nim jednak zajmiemy się bliżej Pawłem trzeba wrócić do grupy najbliższych współpracowników Jezusa, apostołów, i sytuacji w jakiej znaleźli się po jego śmierci.

Przede wszystkim trzeba przypomnieć, że oprócz tragicznej postaci Judasza, najbardziej zaufanego i najwierniejszego z uczniów, żaden z pozostałych apostołów nie uczynił nic, by pomóc Jezusowi, by go ratować. Wynikało to z jednej, zasadniczej przyczyny - ci prości, niewykształceni ludzie z prowincjonalnej Galilei szczerze wierzyli w nadzwyczajne możliwości i posłannictwo swego Mistrza. Uzdrowienia widzieli na własne oczy, a wielu innych zdarzeń, uznanych później za cuda, po prostu nie potrafili zrozumieć. Praktycznie nic nie wiedzieli o utajnionych spiskowcach z Jerozolimy (Józefie z Arymatei, Nikodemie) i dlatego niektóre fakty (szacunek, a nawet uwielbienie jakim otaczano Jezusa w rodzie Szymona Trędowatego, uczty jakimi przyjmowano go w Betanii, "cud" wskrzeszenia Łazarza, namaszczenie bardzo drogim olejkiem nardowym, itp.) tylko podnosiły ich podziw i wiarę w moc Jezusa. W ich przekonaniu to on, ich Mistrz miał im dać udział we władaniu nadchodzącym Królestwem i sądzeniu dwunastu plemion Izraela, a nie oni mieli pomagać mu z pokonaniu arcykapłanów i opanowaniu Świątyni. Czekali, jak tysiące innych zwykłych widzów i kibiców, aż uczyni cud pokonania arcykapłanów i przejęcia władzy. Jego klęska i śmierć absolutnie ich zaskoczyły i wystraszyły. Nie byli nawet na Golgocie podczas kaźni, a tylko bardzo przerażeni ukryli się w wieczerniku, jedynym budynku jaki znali w Jerozolimie i drżeli o swoje życie. Wkrótce jednak okazało się, że nikt ich nie ścigał, nie szukał, niczym nie groził, a faktycznym pragnieniem arcykapłanów było jedynie, by sobie poszli jak najszybciej do swojej Galilei i więcej nie wracali. Proszę teraz, uwzględniając wyżej sformułowaną analizę, wniknąć trochę głębiej w ich sytuację. 

- Oni przecież zdawali sobie sprawę, że Jezus przyszedł do Jerozolimy po władzę; sami krzyczeli przy jego wjeździe na osiołku do stolicy "Witaj Królu", i "Oto królestwo, które nadchodzi". Teraz, po wyroku i ukrzyżowaniu, dużo lepiej uświadomili sobie, że w gruncie rzeczy byli współuczestnikami działań, za które groził wyrok śmierci. Wiedzieli, że podczas rozprawy przed Sanhedrynem Jezus był pytany także o nich, o swoich uczniów, ale nie wymienił imienia żadnego; wziął całą odpowiedzialność na siebie. Jeżeli ich nie ścigano i nie ukarano, to mogli z pełnym przekonaniem mówić sobie: JEZUS ODDAŁ ZA NAS ŻYCIE.

- Apostołowie byli przekonani, że Jezus dobrowolnie przyjął męczeńską śmierć – świadczyło o tym świadome wysłanie Judasza do arcykapłanów i zachowanie Jezusa podczas aresztowania go przez straż świątynną. W rzeczywistości dobrowolne było tylko oddanie się w ręce arcykapłanów i wcale nie było to równoznaczne ze zgodą na mękę i śmierć. Nawet przeciwnie, miało to prowadzić do ułaskawienia i potwierdzenia nadzwyczajnej roli Jezusa jako wybrańca Boga. Tego jednak uczniowie nie wiedzieli i nie zrozumieli całej sytuacji. Ze względu na tragiczny finał tych wydarzeń utrwalało się w nich przekonanie o świadomym męczeństwie - JEZUS DOBROWOLNIE POSZEDŁ NA ŚMIERĆ.

- JEZUS BYŁ MESJASZEM, CZŁOWIEKIEM WYSŁANYM PRZEZ BOGA NA ZIEMIĘ. Cała działalność Jezusa, gdy rozpoczął przygotowania do zamachu stanu, skupiała się wokół tego hasła jako podstawowego argumentu uzasadniającego jego aspiracje do rządzenia Izraelem. Usilnie i wszystkimi sposobami starał się wszystkich do tego przekonać i prości apostołowie,  jak to wykazywałem już powyżej, całkowicie wierzyli, że nie jest to zwyczajny człowiek. Ulegali jego dominacji, urokowi i sile woli, analogicznie jak i dzisiaj dzieje się w wielu sektach kierowanych przez charyzmatycznych przywódców.

- JEZUS NAKAZYWAŁ MIŁOŚĆ I OBOWIĄZEK PRZEBACZANIA INNYM. Apostołowie wielokrotnie słyszeli takie słowa swego Mistrza, skierowane przede wszystkim do nich, gdy zawzięcie kłócili się i rywalizowali miedzy sobą o przyszłe zaszczyty. Stały się później dla nich świadectwem dobroci Jezusa i jego pokojowego nastawienia do ludzi.

- Jezus wielokrotnie zapowiadał, że tylko nawróceni, czyli tylko jego zwolennicy, zostaną nagrodzeni w królestwie niebieskim, które rozpocznie się, gdy on zostanie królem Izraela. Stanowiło to ważny argument, dzięki któremu werbował swych zwolenników, więc można tę myśl znaleźć w bardzo wielu jego naukach i przypowieściach. Dla apostołów stało się jasne, że wystarczy wierzyć, że Jezus jest Mesjaszem, by dostąpić łask i otrzymać wspaniałe nagrody w przyszłym królestwie.  KTO WIERZY W JEZUSA WEJDZIE DO JEGO KRÓLESTWA.

- JEZUS ZMARTWYCHWSTAŁ I CI KTÓRZY W NIEGO UWIERZĄ TEŻ ZMARTWYCHWSTANĄ. Słowa o zmartwychwstaniu były często stosowaną przez Jezusa przenośnią, wcale nie rzadką w kulturze judaistycznej, że w pewnym momencie "umrze jako biedny prorok", a "zmartwychwstanie jako Król Izraela, władca Świątyni Jerozolimskiej". "Zmartwychwstanie", inaczej mówiąc gwałtowny awans społeczny i materialny, miały też być udziałem wszystkich, którzy uwierzą w Jezusa jako Mesjasza, czyli poprą jego walkę o tron. Te symboliczne zapowiedzi o zmartwychwstaniu zbiegły się z niespodziewanym faktem zniknięcia trzeciego dnia po śmierci jego ciała z grobowca, oraz z ustnym potwierdzeniem faktu zmartwychwstania Jezusa przez jednego ze sług arcykapłanów, prawdziwych sprawców skrytego zabrania ciała.  Powyższe fakty stały się dla apostołów wskazaniem, że słowa Jezusa o zmartwychwstaniu trzeba rozumieć dosłownie, a nie symbolicznie. Wiara w prawdziwość i realność tego faktu niosła za sobą dalsze konsekwencje - jeżeli jest zmartwychwstanie, to nie ma śmierci – KAŻDY KTO WIERZY W JEZUSA BĘDZIE ŻYŁ WIECZNIE W KRÓLESTWIE NIEBIESKIM.

Wszystkie powyżej wskazane przekonania i sądy apostołów wynikały z nieporozumień oraz niezrozumienia przez nich faktycznych przyczyn i celu działalności ich Mistrza i były po prostu nieprawdziwe. Jednak już wkrótce to właśnie na tych fałszywych przesłankach Szaweł z Tarsu rozpoczął tworzenie chrześcijaństwa, nowej, wspaniałej religii.

 

wtorek, 8 września 2015

Jezus i historia


Starożytna Palestyna, a szerzej wszystkie środowiska żydowskie, rozlokowane także w wielu innych częściach imperium rzymskiego, były bardzo aktywne religijnie. Arcykapłani, kapłani, faryzeusze Uczeni w Piśmie, saduceusze, esseńczycy, nazyrejczycy, starotestamentowe proroctwa, ascetyczni pustelnicy, wyczekiwanie Mesjasza i Eliasza, zeloci, powszechny fanatyzm, wiara w cuda, w magię, żądania znaków, przekonanie o bezpośrednim wpływie Jahwe na życie ludzkie, gotowość do męczeństwa i oddania życia za wiarę – to była codzienność Izraela w początkach nowej ery. Oczywiste jest, że w takich warunkach pojawiało się lub było obwoływanych wielu proroków odpowiadających powszechnemu zapotrzebowaniu tłumów. Każdy z nich, każdy nowy ruch religijny, nowy odłam judaizmu mogły wówczas liczyć na znalezienie mniej lub bardziej licznych gorliwych zwolenników; ludzi szukających własnej, lepszej i pewniejszej drogi do Boga.

Liczba "proroków" podejmujących działalność na terenie Palestyny w I wieku ne. i w początkach II, była bardzo duża, ale historia odnotowała bezpośrednio zaledwie kilku takich żydowskich przywódców religijnych. Do tej grupy trzeba zaliczyć:
- powszechnie znanego Jana Chrzciciela,
- Teudasa, który przyprowadził swych około 400 zwolenników nad  Jordan i zapowiadał rozstąpienie   jego wód - cała grupa została następnie rozbita i rozpędzona przez legionistów,
- Judasza Galilejczyka, z niewielkim zastępem zwolenników nad jeziorem Tyberiadzkim, łatwo pokonanych i zgładzonych przez Rzymian,
- Żyda Egipcjanina z rzeszą pewnie około 1000 wyznawców na Górze Oliwnej, którym obiecywał, że na jego rozkaz rozpadną się mury Jerozolimy -  prokurator Judei Feliks nie czekał na spełnienie zapowiedzi proroka i rzymska jazda zaatakowała zgromadzonych, 400 z nich zabiła, a 200 wzięła do niewoli,
- oszusta nieznanego z imienia, który wyprowadził rzesze zwolenników na pustynię, gdzie zginęli,
- Szymona Maga zwanego też Mesjaszem z Samarii (znanego przeciwnika św. Piotra),
- trochę późniejszego Szymona Bar-Kohba (Syna Gwiazdy) którego działalność skończyła się tragicznie nie tylko dla niego i zwolenników, ale także dla całego Izraela. 

O wymienionych powyżej pozostały jedynie szczątkowe informacje, a wiemy, że było jeszcze wielu innych, całkowicie nie odnotowanych przez historię. 

W tej grupie proroków mógłby znaleźć się także Jezus z Nazaretu, zwany Mesjaszem. Jego lokalna działalność na terenie Galilei jako uzdrowiciela i nauczyciela, późniejsze występowanie w roli proroka, a następnie wprost Mesjasza, nie wywierały większego wpływu na życie ówczesnych ludzi. Grupa niewielu ponad stu osób które poprowadził do Jerozolimy przed świętem Paschy w 33 r, wystąpienie przed zebranymi tłumami jako zapowiedziany Król Izraela i próba siłowego opanowania Świątyni, wobec praktycznie żadnych efektów tych działań, zostały całkowicie zlekceważone przez świadków tych wydarzeń. Także jego śmierć, wynikła głównie z kontynuowania przez niego desperackich prób odwrócenia poniesionej klęski, była wówczas nieznaczącym epizodem wobec np. setek trupów w innych tego typu rebeliach.

Powyższe stwierdzenia dobrze wyjaśniają fakt, że osoba Jezusa z Nazaretu oraz jego działalność i śmierć nie zostały praktycznie w ogóle odnotowane przez współczesnych mu, lub piszących wkrótce po nim historyków. Chodzi tu przede wszystkim o bardzo solidnego i rzetelnego historyka jakim był Józef Flawiusz, opisujący dosyć szczegółowo także ten newralgiczny dla chrześcijaństwa okres. Jednozdaniowa wzmianka Józefa w Dawnych dziejach Izraela "o bracie Jakuba, Jezusie zwanym Mesjaszem " i zamieszczony tam tekst Testimonium Flavianum, niewątpliwie sfałszowany, wcale sprawie nie pomagają. Podobnie ma się z dziełami innego historyka żydowskiego z I wieku ne., Justusa z Tyberiady, którego prace niestety całkowicie zaginęły, ale wiadomo, że on również nic w nich nie nawet nie wspomniał o Jezusie z Nazaretu. Odnotowali to późniejsi pisarze chrześcijańscy, bardzo zdziwieni tym faktem, i można być pewnym, że prace Justusa nie przetrwały właśnie z tego powodu.     

Na to, że Jezus przetrwał nie tylko w historii, ale stał się też główną postacią, Bogiem nowej religii, wpłynęły różne czynniki, ale najważniejszymi były:
- fakt, że na jego pośmiertnej drodze stanął młody Żyd, Szaweł z Tarsu.
- prostota i naiwność uczniów Jezusa, niewiele rozumiejących z sensu niecodziennych wydarzeń, których byli świadkami.
- powszechne wówczas zapotrzebowanie na nową religię, niosącą nadzieję tysiącom i milionom poniżanych, cierpiących, przestraszonych ludzi. 

środa, 2 września 2015

Jezus i władza

Witam po wakacyjnej przerwie stałych Czytelników, jak i bardziej lub mniej przypadkowych Gości mego bloga. Mam nadzieję, że dalszymi wpisami nie rozczaruję Was, aczkolwiek nie gwarantuję dotychczasowej regularności zamieszczania postów. Mogę obiecać co najmniej jeden tygodniowo, co wynika nie tylko z różnych obowiązków rodzinnych i zawodowych, ale też z faktu, że sam muszę coraz częściej sięgać do wcześniejszych wpisów, aby nie powtarzać już omówionych wątków.

Z drugiej strony, gdy przeglądam poruszone już poprzednio zagadnienia, uzmysławiam sobie, że są one przeze mnie maksymalnie uproszczone, wręcz lapidarne, wobec tysięcy opracowań jakie w historii poświęcono każdemu z tematów związanych z Jezusem. W swej książce  "Jak zostaje się Bogiem" wszystkie te wątki starałem się omówić znacznie bardziej systematycznie i dokładnie, ale także wobec niej mam świadomość, że praktycznie każdy z jej rozdziałów można poszerzyć do wielkości odrębnego tomu i też nie wyczerpując w pełni materii.

Sądzę, że w tym momencie, po przerwie, warto przypomnieć i jeszcze raz wyraźnie sformułować samo sedno informacji o Jezusie z Nazaretu zwanym Mesjaszem, pozwalające racjonalnie zrozumieć, uświadomić sobie, jaki był rzeczywisty sens prawdziwych(!) wydarzeń, które są opisane w Nowym Testamencie.

Około 2 tysiące lat temu w Jerozolimie doszło do próby siłowego przejęcia władzy z rąk administrujących Palestyną arcykapłanów Świątyni Jerozolimskiej. Uzurpatorem był Jezus z Nazaretu, charyzmatyczny przywódca niewielkiej sekty religijnej w łonie judaizmu, człowiek obdarzony zdolnościami uzdrowicielskimi i przez to zdobywający znaczną popularność wśród ludu. Głównym argumentem uzasadniającym aspiracje Jezusa były jego oficjalne stwierdzenia, że jest Mesjaszem, Królem Izraela, Synem Bożym zesłanym na ziemię i przez to uprawnionym do władania Świątynią. W zainspirowaniu go do przeprowadzenia tego zamachu stanu, i w jego przygotowaniu, uczestniczyło kilku utajnionych stołecznych polityków. Przewrót nie udał się, gdyż samozwańca nie poparły zebrane w Jerozolimie tłumy, co było podstawowym warunkiem powodzenia. W efekcie Jezus został przez arcykapłanów skazany na śmieć, i gdy podjęte próby ratowania się okazały się nieskuteczne, wyrok wykonano.

Tak sformułowana informacja o wydarzeniach sprzed 2000 lat może nasuwać dwa całkowicie zasadne pytania: jak zwykłemu mieszkańcowi Galilei mógł przyjść do głowy pomysł, by zacząć prezentować się ludziom jako Syn Boży?, oraz drugie: jak to możliwe, że przeciętny człowiek z odległej prowincji odważył się sięgnąć po najwyższą władzę w stolicy? Czy samo to nie jest dowodem, że był to ktoś nadzwyczajny, ktoś obdarzony boską misją? By właściwie odpowiedzieć na te pytania, trzeba uświadomić sobie w jakich czasach miały miejsce wydarzenia i jak wyglądał ówczesny świat.

Czy rzeczywiście trzeba było tak dużej wyobraźni i odwagi, by zacząć prezentować się jako Syn Boży? Trzeba więc powiedzieć, że boskość miała wówczas całkiem inny wymiar niż dzisiaj. W tamtych czasach wszyscy faraonowie egipscy byli formalnie bogami dla swych poddanych, wiele rodów greckich i miast wywodziło swe korzenie bezpośrednio od bogów lub herosów, Juliusz Cezar oficjalnie głosił, że jego ród pochodzi od bogini Wenus, a po swej śmierci został prawnie uznany przez senat za boga (jak i wielu późniejszych cesarzy), matka Aleksandra Macedońskiego, demoniczna Olimpias, publicznie oznajmiła, że ojcem jej syna jest Zeus, który pod postacią węża wślizgnął się do jej łoża - czyż trzeba bardziej wiarygodnego świadka boskości syna. Takie przykłady można przytaczać bardzo długo. Bogowie i ludzie w świecie starożytnym byli sobie znacznie bliżsi niż to jest w dzisiejszych czasach; ich obecność na ziemi nikogo nie dziwiła i wcale nie była tak zaskakująca jak moglibyśmy sądzić. Jezus z Nazaretu wcale nie musiał mieć nadzwyczajnej fantazji by wpaść na ten pomysł i zacząć prezentować się jako Mesjasz - to mieściło się w regułach tamtego świata i wcale nie było czymś niewiarygodnym dla współczesnych mu ludzi (Nie rozwijam tu tematu jak zostałby dzisiaj potraktowany człowiek, który zacząłby publicznie głosić, że jest Mesjaszem, Synem Bożym, ale warto się zastanowić).

Czy człowiek z przeciętnej rodziny żydowskiej w dawnej Galilei mógł odważyć się sięgnąć po najwyższą władzę, zarezerwowaną dla królów i cesarzy? To też wydaje się dzisiaj czymś niezwykłym, aktem prawie nadludzkim. Jednak znów trzeba się odwołać do specyfiki tamtego świata.
My żyjemy w czasach gdy w powszechnym mniemaniu do noszenia korony uprawnia wyłącznie "błękitna krew", dziedziczona po bardzo wielu pokoleniach namaszczonych, szlachetnych, herbowych przodków. Takie są wyobrażenia ukształtowane głównie w epoce średniowiecza, gdy utrwalały się stosunki zwierzchności i podległości suwerenów i wasali. Starożytność nie znała tak pojętego zjawiska "błękitnej krwi" i była pod tym względem znacznie bardziej liberalna. Starano się w jakimś stopniu przestrzegać reguł pochodzenia, ale wynikało to głownie z faktu że ówcześni władcy w sposób naturalny starali się zostawiać tron w spadku swemu potomstwu, bo i komu innemu? Jednak nikogo nie dziwiło, że królami i cesarzami zostawali synowie kupców, chłopów, żołnierze, a nawet potomkowie niewolników i wcale nie było to przeszkodą w sprawowaniu władzy. Właśnie taka swoista dezynwoltura w traktowaniu praw do tronu sprawiała, że historia starożytnego Rzymu jest wręcz przesycona samozwańcami i uzurpatorami. Swe aspiracje do tronu uzasadniali oni bardzo dowolnie - byli to i zmartwychwstali rzekomo cesarze, ich nieznani potomkowie, ludzie wskazani przez siły boskie albo po prostu demonstrujący brutalną siłę. Można wręcz wykazać, że to właśnie ogromna ilość samozwańców i nieustające wojny domowe jakie przez to były toczone w całym imperium, stała się jedną z głównych przyczyn upadku Rzymu. Oczywiście samozwańcy nie pojawiali się tylko w starożytności, cała późniejsza historia też zna wiele przykładów - władza to niesamowity magnes i w grze o nią każdy chwyt był dozwolony, a życie było zawsze normalną stawką.

Jezus z Nazaretu był jednym z takich właśnie samozwańców, uzurpatorów, próbujących różnymi sposobami zdobyć władzę, aczkolwiek działającym tylko na poziomie lokalnym, w odległej od centrum prowincji. Przegrał tragicznie swą walkę o władzę, co jest najczęstszym losem samozwańców. Nie został królem, czego pragnął, natomiast po latach został  ogłoszony Bogiem, czego wcale nie chciał. Dlaczego tak się stało, to też pasjonująca opowieść.