czwartek, 30 kwietnia 2015

Frędzle u płaszcza


Powszechny w naszej kulturze obraz Jezusa Chrystusa, jako dobrego, ubogiego pielgrzyma, boso przemierzającego bezdroża Galilei, jest mocno zafałszowany. Od momentu zawiązania się spisku Jezus rozpoczął bardzo świadome, celowe budowanie wśród Galilejczyków i innych Żydów swego obrazu jako Mesjasza przeznaczonego do panowania. Był to wizerunek władcy, a nie biedaka. Stosował tu różne środki i sposoby, i trzeba będzie je jeszcze szerzej omówić, ale teraz skupmy się tylko na jednym elemencie. Ktoś, kto chce by inni zobaczyli w nim Mesjasza, musi też wyglądać jak Mesjasz.

Wszyscy badacze Nowego Testamentu są bezradni, jeśli chodzi o znalezienie w ewangeliach wzmianek czy sugestii co do rysopisu Jezusa. Chęć uzyskania jakiejkolwiek wiedzy na ten temat doprowadziła do wymyślania bardzo wątpliwych hipotez. Na przykład takich, że niczym nie różnił się od przeciętnego Żyda, bo inaczej Judasz nie musiałby go wskazywać pocałunkiem, albo że był bardzo wątłej budowy ciała, gdyż nie mógł unieść krzyża i później szybko zmarł. Czasami można spotkać też „odkrywcze” uwagi, że nie był kaleką, bo miał ręce, które wkładał na innych i nogi, które namaszczano. Jak widać, jeżeli się nie wie czym był w rzeczywistości "pocałunek" Judasza, i dlaczego Jezus tak szybko zmarł, to łatwo można wpaść w absurdy.

Rysopisu Jezusa w ewangeliach nie da się znaleźć. Jedyną jego cechą fizyczną, której można się domyślać, jest silny głos. Już historycy starożytni zauważyli, że zdolność donośnego mówienia była dużym atutem ówczesnych wodzów i polityków. Nie było przecież mikrofonów ani tub, a trzeba było przemawiać do wielotysięcznych tłumów lub do całych armii, więc silny głos był bardzo przydatny. Jezus nauczał i głosił przypowieści zgromadzeniom nawet pięciotysięcznym, licząc tylko mężczyzn, i to pozwala wyciągnąć ten wniosek.

Możemy natomiast znaleźć w ewangeliach nieliczne, ale konkretne informacje o jego stroju. Pewną wiedzę na ten temat można wywieść ze słów Jana Chrzciciela, że on sam nie jest godzien rozwiązać nawet rzemyka u sandałów nadchodzącego Syna Bożego. Zdanie jest przenośnią, ale można z niego wnioskować, że Jezus nie chodził boso. Ciekawsze są jednak inne cytaty:

kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć. Mk 6, 56

Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu do niego i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Mt 9, 20

Jak wynika z tych zdań, Jezus ubierał się na co dzień w płaszcz z długimi frędzlami i na pewno nie była to szata marnej jakości. Ewangelista Jan (19, 23) opisuje, że żołnierze, którzy ukrzyżowali Jezusa, rzucali losy o jego cenną tunikę (zwierzchnią szatę, płaszcz), która była nie szyta, lecz tkana w szczególny sposób – od góry do dołu. Szata taka była podobna czy też identyczna z tunikami noszonymi przez arcykapłanów Świątyni Jerozolimskiej. Niewątpliwie w przekonaniu ówczesnych mieszkańców Palestyny tego rodzaju zewnętrzny strój był oczywistym, a nawet koniecznym ubiorem wybrańców, pomazańców bożych, proroków. Jezus dobrze o tym wiedział, i aby inni dostrzegali w nim Mesjasza, musiał koniecznie pokazywać się wszędzie w takim bogatym, obszytym frędzlami płaszczu.

Jednak przed spotkaniem z "na górze" z Józefem z Arymatei i Nikodemem, Jezus zdjął ten płaszcz z frędzlami, a przebrał się w inny, jasny, pewnie biały, nowy strój. Sądzę, że wynikało to z faktu, że to właśnie ci bogaci Jerozolimczycy zlecili utkanie owego kosztownego płaszcza i sami przekazali go później Jezusowi. Wszyscy obecni (oprócz apostołów) doskonale wiedzieli, że miał on służyć przekonywaniu nieświadomych i naiwnych prostaków z wiosek i miasteczek Galilei, Samarii, Judei, więc występowanie w nim wobec fundatorów i współspiskowców, byłoby co najmniej niestosowne.

W kwestii płaszcza warto jeszcze dodać, że Jezus kilkukrotnie sam publicznie podniósł ten temat, gdy krytykował arcykapłanów i faryzeuszy.              

Strzeżcie się uczonych w Piśmie, którzy z upodobaniem chodzą w powłóczystych szatach. Łk 20, 46-47

Uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. (…) Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać.( ...) i wydłużają frędzle u płaszczów. Mt 23, 3-7

Mówiąc takie słowa Jezus był właśnie ubrany w taki płaszcz; po prostu zastosował tu znaną już jak widać i  w starożytności zasadę "łapaj złodzieja".

Oprócz stroju, Jezus stosował szereg innych, ciekawych zabiegów propagandowych, ale o tym napiszę już po zbliżającym się długim weekendzie, czyli 4 maja.



środa, 29 kwietnia 2015

Jego słuchajcie


Przytoczone w poprzednim wpisie Przemienienie Jezusa było prawdopodobnie ostatnią rozmową konspiratorów przed decydującą wyprawą po władzę (będą się jeszcze później spotykali w Betanii, u Szymona Faryzeusza, ale wówczas cała operacja będzie już w toku). Podczas tej narady ustalono termin odejścia, którego miał dokonać w Jerozolimie; z oczywistych powodów wybrano czas poprzedzający Paschę, gdy tysiące Żydów z prowincji odwiedzały Świątynię - polecam przypomnienie wpisu "Wielki tłum, który przybył na święto". Oceniono, że wielka liczba przybyłych z prowincji wyznawców Jezusa będzie dużym atutem, ale warto zadbać, by także jak najwięcej mieszkańców Jerozolimy przekonało się do Mesjasza i uwierzyło w jego nadzwyczajne posłannictwo - do tego celu posłuży wkrótce wielka publiczna demonstracja mocy Jezusa, nazwana później Wskrzeszeniem Łazarza ("cud" ten będzie jeszcze analizowany). Dopracowano także inne szczegóły operacji: problem zwerbowania możliwie największej ilości nowych uczniów, gotowych pójść razem do Świątyni; kiedy i gdzie odbyć uroczyste namaszczenie Jezusa jako władcy; jak zorganizować wjazd do Jerozolimy i jego oprawę (osiołek, płaszcze, palmy i okrzyki uczniów itd.). O tym wszystkim warto będzie jeszcze sporo powiedzieć, ale wróćmy do samego spotkania "na górze".

Są to ważne szczegóły, że Jezus spotkał się tam z dwoma ubranymi we wspaniale szaty mężczyznami (tak pięknych strojów biedacy z nad Genezaretu nigdy nie widzieli i myśleli nawet, że to wysłannicy z nieba), ważna jest informacja o czym mówili (odejście), ważne, że Jezus dbał wciąż o konspirację (zakazał uczniom mówienia o tym spotkaniu), ale w mojej ocenie najbardziej wartościowe informatycznie są przytoczone słowa Jego słuchajcie. Oczywiście nie spłynęły one z żadnego obłoku, ale skierował je do obecnych apostołów któryś z rozmówców Jezusa, czyli albo Józef z Arymatei, albo Nikodem. Chodzi o to, że takie polecenie, kto kogo ma słuchać wewnątrz zorganizowanej grupy, może wydać wyłącznie ktoś, kto stoi w jej hierarchii najwyżej, wyżej niż uczniowie i wyżej także niż sam Jezus! Właśnie te słowa są przekonującym wskazaniem, że to ci Jerozolimczycy byli pomysłodawcami, inspiratorami, i oni kierowali całą operacją, w tym także Jezusem.

Wobec tego ustalenia może się wydać mało istotne zrozumienie, dlaczego Jezus przed spotkaniem  z Józefem i Nikodemem przebrał się w inne szaty niż te, w których stale występował w swej mesjańskiej działalności - Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła. Wyjaśnienie tego otwiera kolejny interesujący rozdział ewangelicznych opowieści i trzeba będzie powiedzieć o tym więcej w dalszych wpisach. 

wtorek, 28 kwietnia 2015

Przemienienie Jezusa


W domu Szymona Faryzeusza w Betanii, podczas poufnej nocnej rozmowy, Jezus zgodził się na propozycję wielkich stołecznych polityków i bogaczy, by zostać główną postacią w ich grze o władzę w Jerozolimie. Coraz większa popularność i rosnące uznanie tłumów napełniały go zaufaniem we własne możliwości, a jeszcze zadeklarowana pomoc takich ważnych osób jak Józef z Arymatei, Nikodem i Szymon Faryzeusz, dodatkowo wzmacniały wiarę w powodzenie przedsięwzięcia. Jego jerozolimscy wspólnicy wiedzieli, że sprawa nie będzie tak łatwa, ale oni sami w gruncie rzeczy niewiele ryzykowali. Gdyby jakimś cudem Jezusowi udało się wygrać, to oni byliby jego głównymi doradcami w stołecznym świecie władzy i intryg, i to oni faktycznie kierowaliby niedoświadczonym prorokiem z prowincji. Natomiast jeżeli się nie uda, to ryzykuje tylko Jezus, oni są głęboko w tle i w zasadzie sami bezpośrednio nie uczestniczą w tym zamachu stanu.

To po tej rozmowie, która miała miejsce już po weselu w Kanie Galilejskiej, Jezus rozpoczął swą mesjańską drogę do Jerozolimy i robił wszystko, by jak najwięcej Żydów uwierzyło, że jest Mesjaszem, Synem Bożym, Zbawicielem, i zrozumiało, że nie po to wnosi się światło, by je postawić pod korcem lub pod łóżkiem, lecz po to, aby je postawić na świeczniku, a kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha.

Właściwa organizacja przedsięwzięcia wymagała w miarę regularnego utrzymywania kontaktów Jezusa z jego mentorami i inspiratorami całego przedsięwzięcia, ale musiały być one zachowane w ścisłej  tajemnicy. W każdym razie apostołowie praktycznie wcale się w tej sferze działalności nie orientowali i w ewangeliach są niezbyt liczne, chociaż wyraźne jej ślady, jak na przykład cytat z Marka o Jezusie:

Wstąpił do pewnego domu i chciał, żeby nikt o tym nie wiedział. Mk 7, 24

Prawdopodobnie spośród apostołów jedynym głębiej wprowadzonym i świadomym celu przedsięwzięcia był  apostoł Judasz; to on pełnił rolę posłańca między konspiratorami. Wskazuje na to scena, gdy podczas Ostatniej Wieczerzy Jezus wysyła go z zadaniem "zdradzenia" go - w ewangeliach mówi się, że  pozostali uczniowie wcale się nie zdziwili jego wyjściem w nocy, i wyraźna jest sugestia, że był on częściej wyznaczany do nieznanych innym misji.  

Bezpośrednie spotkania Jezusa z Józefem i Nikodemem odbywały się w Betanii oraz na szczytach gór - polecam przypomnienie wpisu "Po co się wchodzi na wysoką górę". Wciąż były ukrywane przed uczniami i dlatego właśnie w jednym przypadku musieli całą wietrzną noc wiosłować po jeziorze. Jednak gdy konspiratorzy ocenili, że sytuacja już dojrzała i zbliża się sprzyjający moment do rozpoczęcia decydującej akcji  w Jerozolimie, kilku zaufanych apostołów również zostało dopuszczonych do większej poufałości. Inna sprawa, że oni i tak nic z tego nie zrozumieli. Miało to miejsce podczas Przemienienia Jezusa:

Jezus wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedzieli bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. (…) A gdy schodzili z góry,  przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z  martwych. Mk 9, 2-9

Łukasz, w bardzo podobnej relacji, podaje także, iż apostołowie usłyszeli, co było tematem rozmowy Jezusa i jego gości:

Ukazali się oni w chwale i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie. Łk 9, 31

Sądzę, że obecnie czytany opis Przemienienia Jezusa i jego spotkania z wysłannikami niebios staje się całkiem łatwy do zrozumienia, ale na kilka momentów trzeba będzie i tak jeszcze zwrócić uwagę.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Kto spotyka się nocą?


Zrozumienie sensu wszystkich znaczących wydarzeń ewangelicznych wymaga ustalenia ich poprawnej chronologii, jako że z reguły występują między nimi jakieś związki przyczynowo-skutkowe. Niestety, ewangelie różnią się w tym względzie, a żadna z nich nie jest jednoznaczna ani dostatecznie precyzyjna. W mojej ocenie, nie dostrzeżenie właściwej kolejności faktów, jest jedną z najważniejszych przyczyn, że tysiące badaczy nie było w stanie dotychczas dostrzec prawdy. Również moje wpisy, gdy staram się ustosunkować do ewangelicznych rozbieżności, stają się dosyć zagmatwane w tym względzie. Lepiej, chociaż też niedoskonale, prezentuję to w swojej książce. Wydaje się, że sensowne będzie w późniejszym czasie zaprezentowanie na blogu w miarę szczegółowej i kompletnej chronologii, ale teraz trzeba nadal sięgać do różnych momentów, by łapać poplątane wątki.

Już wcześniej zwróciłem uwagę, że po weselu w Kanie Galilejskiej rozpoczął się nowy okres w życiu Jezusa, jako że cud zamiany wody w wino był nowym początkiem znaków. Stwierdziłem wówczas, że najważniejszą przyczyną tego była obecność na uroczystości Szymona Trędowatego. Nie ma o nim wzmianki w opisie wesela, ale jako ojciec Łazarza, czyli pana młodego, niewątpliwie był tam obecny. Jednak nie był tam już Trędowatym. W początkach działalności Jezusa opisanej przez synoptyków, każdy z nich jako jedno z pierwszych znaczących wydarzeń prezentuje Uzdrowienie trędowatego. Właśnie tym trędowatym był Szymon, bardzo bogaty faryzeusz z Betanii. Na weselu syna był już więc uleczony i nie nosił tego okropnego miana Trędowaty - to tylko Szymon Piotr, bardzo nie lubiący całej jego rodziny, nadal tak go nazywał.

Szymon jako doświadczony faryzeusz, uczony w piśmie, doskonale zauważył, że Jezus cieszy się coraz większą popularnością, miłością i posłuchem całych rzesz ludzi, wśród których przebywa. Tysiące tych którzy go widzieli, lub słyszeli od innych opowieści o jego nadzwyczajnych zdolnościach i dokonanych czynach, wierzyło, że jest on prorokiem, cudotwórcą, Eliaszem, zmartwychwstałym Chrzcicielem czy wręcz Mesjaszem. Kolejne uzdrowienia oraz obrastające legendami "cuda" zamiany wody w wino oraz rozmnożenie chleba i ryb (prawdopodobnie to też już miało miejsce) powodowały dalszy gwałtowny wzrost wiary w Jezusa jako Syna Bożego.

Szymon Faryzeusz umiał wyciągnąć wnioski - Mesjasz (Chrystus), Syn Boży, Zbawiciel, jeżeli już pojawił się na ziemi, to powinien rządzić Świątynia Jerozolimską, domem swego boskiego ojca, a nie krążyć po bezdrożach Galilei. Podzielił się ze swymi spostrzeżeniami z dwoma sobie bliskimi, a ważnymi w Jerozolimie ludźmi, członkami sanhedrynu, Józefem z Arymatei i Nikodemem. Można być pewnym, że należeli oni do zdecydowanej opozycji wobec rządzących w owym czasie arcykapłanów Kajfasza i Annasza. Pomysł, że przy pomocy proroka z prowincji, popieranego przez tysiące żydów, przegonią obecnych arcykapłanów, bardzo im się spodobał. W największej konspiracji zawiązali spisek. To przez tę konspirację tak mało o nich wiemy, ale jednak wystarczająco. Oto co można przeczytać na ich temat:

Potem Józef z Arymatei, który był uczniem Jezusa, lecz ukrytym z obawy przed Żydami, poprosił Piłata,... J 19, 38

Był wśród faryzeuszów pewien człowiek, imieniem Nikodem, dostojnik żydowski. Ten przyszedł do Niego nocą i powiedział Mu: „Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel”. J 3, 1-2

Uzdrowiciel Jezus w początkowym okresie nie jest żadnym przestępcą ani zagrożeniem dla arcykapłanów, więc kontakty z nim niczym nie grożą i ukrywanie ich nie jest ani jemu ani nikomu potrzebne. To nie Jezus, ale Józef i Nikodem wiedzą o jak wysoką stawkę zaczynają grać i że jest to bardzo niebezpieczna gra, więc to im bardzo zależy na konspiracji. To dlatego jeden jest ukrytym, a drugi przychodzi do niego nocą, a więc też w tajemnicy. Są to ważne tropy w rozszyfrowaniu całej historii Jezusa.

Musiało to wyglądać mniej więcej tak. W wielkiej tajemnicy Józef z Arymatei i Nikodem (w domu Szymona Faryzeusza w Betanii), składają Jezusowi z Nazaretu nadzwyczaj interesującą propozycję. Jest ogromnie popularnym prorokiem, tysiące ludzi uznaje go za Mesjasza, więc to on powinien zajmować naczelne miejsce w Świątyni Jerozolimskiej, a nie obecni arcykapłani. Taki zamach stanu da się przeprowadzić, chociaż nie będzie to proste, bo arcykapłani nie ustąpią bez oporu. Jeżeli się zgadza, to do wykonanie będzie długa, ciężka i niebezpieczna praca, ale efekt może być wspaniały. Szczegóły należy jeszcze ustalić i dokładnie zaplanować, przy czym oni, bogacze i wpływowi ludzie w stolicy, będą mu pomagali, wspierali go i podpowiadali co i jak. Jezus zastanawia się, ale przecież dobrze wie jak bardzo jest już popularny wśród ludu, wie też, że może przekonać do siebie jako Mesjasza kolejne tysiące zwolenników, to da się zrobić. Wizja, że na czele wielkiego tłumu wierzących w niego ludzi wejdzie do Świątyni, padną na twarz przed nim nawet arcykapłani, a on rozpocznie sądzić dwanaście plemion Izraela jest bardzo kusząca. Jezus zgadza się.

Znów można podejrzewać, że przesadzam w tak sformułowanych wnioskach. Proszę więc samodzielnie przeczytać w ewangeliach rozdział Przemienienie Jezusa, lub poczekać do następnego wpisu.



piątek, 24 kwietnia 2015

Ile razy przebaczać?

 Wobec powtarzających się kłótni, prowadzonych przez najbliższych współpracowników, Jezus musiał interweniować. Narastające konflikty mogłyby w końcu stać się destrukcyjne dla jego przedsięwzięcia. Oto fragmenty  ewangelii Mateusza:

Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Mt 18,15


Dalej, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Mt 18, 19
 

Wtedy Piotr zbliżył się do Niego i zapytał: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeżeli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?”. Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy”. Mt 18, 21-22

…uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom. (…) Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu. Mt 18, 34-35


Tego rodzaju wskazań i napomnień można znaleźć więcej we wszystkich ewangeliach. Przez zdecydowaną większość badaczy Nowego Testamentu są one interpretowane jako dowód miłości i łagodności Jezusa Mesjasza i stawiane w jednym szeregu z innymi, bardzo znanymi jego słowami, wygłoszonymi podczas Kazania na Górze:


A ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli ktoś cię uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Mt 5, 39


Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują. Mt 5,44


Te wypowiedzi Jezusa interpretatorzy kościelni zwykle traktują jako wskazanie dla całej ludzkości i dokonują wielu zabiegów erystycznych i ekwilibrystyki logicznej, aby zakamuflować nieżyciowość, nierealność, a właściwie nonsensowność takich zaleceń, przy jednoczesnym uwzględnieniu ich wspaniałego, nieziemskiego wręcz przesłania. Nie pomaga im fakt, że Jezus w różnych sytuacjach stosuje groźby, straszy, obiecuje najokrutniejsze kary i ewidentnie nie stosuje się do tak formułowanych przykazań.


Jezus wszystkie wskazania miłości i zgody kierował przede wszystkim do grupy swoich najbliższych uczniów. Nie były one wyrazem jego filozofii życiowej, lecz formułował je na potrzeby danej chwili. Można się domyślać, że po jakimś czasie, gdy miał już dosyć kłótliwości apostołów i konieczności rozstrzygania ich sporów, zaczął coraz bardziej stanowczo i bezwzględnie nakazywać im miłość i obowiązek przebaczania. Po latach, gdy spisywano ewangelie, niektóre z jego wypowiedzi na ten temat przybrały formę już tak świetlaną i absurdalną jednocześnie, jak zakaz stawiania oporu złu oraz konieczność nadstawiania drugiego policzka. 

Do powyższych argumentów, przykładów i wniosków należy dodać istotną uwagę: trzeba docenić wszystkie zapisane w ewangeliach sformułowania na temat przebaczania i miłości, nawet jeżeli nie odzwierciedlają rzeczywistych słów ani intencji Jezusa. W świecie starożytnym, pełnym okrutnych władców i bogów, hasła bezwarunkowej, bezinteresownej i czystej miłości bliźniego były niewątpliwie zadziwiające, wręcz szokujące swą odkrywczością, świeżością; otwierały one ludzkie dusze i serca na nową religię. Zawiść i kłótliwość apostołów legły przypadkowo u podłoża haseł: miłość, miłosierdzie, i przebaczenie, słów, które następnie stały się jednymi z najważniejszych elementów i znaków rozpoznawczych chrześcijaństwa. To one głównie umożliwiły gwałtowny rozkwit tej religii w starożytności oraz rozwój i trwanie w wiekach następnych.


czwartek, 23 kwietnia 2015

Klucznik


Kilka wpisów temu zapowiedziałem, że omawiając wesele w Kanie Galilejskiej wyjaśnię m. in. dlaczego występuje ono wyłącznie w Ewangelii Jana, a nie ma o nim ani słowa w pozostałych trzech ewangeliach synoptycznych. Powód jest bardzo ważny i zwracałem już kilkukrotnie na niego uwagę, bowiem bez jego uwzględnienia nie da się właściwie zrozumieć także wielu innych wątków ewangelicznych. Chodzi o osobę Szymona Piotra, podstawowe źródło informacji dla Ewangelii Marka, a przez to też dla  Mateusza i Łukasza, którzy w podstawowej warstwie prawie w całości oparli się na Marku i tylko uzupełniali ją lub poprawiali własnymi ustaleniami i wyobrażeniami.

Szymon Rybak był pierwszym, który zaczął rozmawiać z wędrującym brzegiem jeziora Jezusem. On zaprowadził go następnie do synagogi w Kafarnaum, gdzie objawiły się jego nadzwyczajne zdolności uzdrowicielskie. Po tym Jezus zamieszkał w domu Szymona i on też odnalazł go następnego dnia w miejscu pustynnym. Później razem i zgodnie płacili stały podatek żydów na Świątynię Jerozolimską. Także Szymon pierwszy rozpoznał, że Jezus nie jest zwykłym prorokiem, lecz Mesjaszem, i to on został nazwany Piotrem (Skałą). Takie fakty powodowały że Szymon Piotr miał prawo czuć się odkrywcą Mesjasza, jego swoistym "właścicielem" i przez to najważniejszym z uczniów. W takiej też roli zaprezentował się po latach Ewangeliście Markowi i taka wizja trwa do dzisiaj. W pierwszym okresie działalności Jezusa to się zgadzało, ale wkrótce, gdy przeszedł on z etapu proroka i uzdrowiciela na etap Mesjasza, wiele się zmieniło.

Wśród uczniów znalazł się znacznie bardziej godny zaufania i bystrzejszy od pozostałych apostoł Judasz, który został wyznaczony przez Jezusa na skarbnika, i  on stał się faktycznie jego prawą ręką. Oprócz apostołów wokół Jezusa pojawiły się kobiety, a wśród nich bogata Maria Magdalena, z której Jezus wygonił siedem diabłów - można się w tym stwierdzeniu doszukiwać aluzji, że to wyganianie jakiś czas trwało, że była to bliska mu osoba. Wkrótce dzięki uzdrowieniu Szymona Trędowatego, w kręgu Jezusa znalazł się jego syn, młody i bogaty Łazarz, posiadający kontakty i znajomości w samej Jerozolimie, i to wśród jej elit. Deklarował on swą wielką wdzięczność i uwielbienie dla Jezusa, a Mistrz też nazywał go swym najmilszym uczniem i tym którego kocha. Również siostry Łazarza Marta i Maria zawsze jak najżyczliwiej gościły Jezusa w Betanii. Młodsza z nich Maria nawet wprost demonstrowała swą miłość do niego, a on też okazywał jej nadzwyczajną sympatię. Po jakimś czasie Łazarz ożenił się z siostrą Jezusa i ich życzliwe stosunki osobiste i rodzinne jeszcze się zacieśniły.

Warto dodać, że w planie przejęcia władzy nad Świątynią, który Jezus zaczął wówczas przygotowywać, takie osoby jak Łazarz i jego siostry, Szymon Trędowaty, Józef z Arymatei, Nikodem, a także zaufany Judasz, byli bardzo potrzebni, zaś rola prostych rybaków z nad Genezaretu, w tym Szymona Piotra, coraz bardziej malała. Nic więc dziwnego, że mógł on wtedy usłyszeć takie słowa Jezusa:

Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki”. Mt 16, 23

Jednak Szymon Piotr nie zamierzał ustąpić innym swego miejsca przy Mesjaszu bez walki i nigdy nie ustąpił. Ewangelie zawierają liczne informacje, że apostołowie uparcie rywalizowali miedzy sobą - polecam przypomnienie wpisu "Święci apostołowie" z początków marca. Ta rywalizacja i wykazana przy niej zawziętość Szymona Piotra spowodowała, że Judasz został na zawsze okrzyknięty największym zdrajcą i obłudnikiem, zaś Łazarza Szymon całkowicie usunął z historii Jezusa. Nawet tak bardzo ważne wydarzenie jak "wskrzeszenie Łazarza" zostało przez niego absolutnie pominięte wyłącznie z uwagi na jego głównego bohatera i dokładnie tak samo stało się z weselem w Kanie, którego również główną postacią - panem młodym - był Łazarz. Kobiet nie można było tak totalnie pominąć, wiec te najbliższe Jezusowi są w opowieści Szymona przedstawione bardzo negatywnie: Maria Magdalena - opętana przez diabły, a Maria, siostra Łazarza - grzesznica. Można jeszcze dodać, że w ewangeliach synoptycznych jest jednak wzmianka o Łazarzu, ale bez podania jego imienia - jest on tam nazwany "bogatym młodzieńcem", który nie wejdzie do królestwa niebieskiego, bo nie chce rozdać swego majątku - niezbyt sympatyczna laurka.


Kłótnie apostołów zaciemniły bardzo treść Ewangelii, ale miały też pewien nieoczekiwany inny efekt, i to bardzo ważny dla nas wszystkich.






środa, 22 kwietnia 2015

Matko, oto twój zięć


Najważniejsze składowe zagadki, jaką dla wielu badaczy było wesele w Kanie Galilejskiej, już zostały wyjaśnione, ale warto zwrócić uwagę na jeszcze kilka związanych z tym spraw.

Biesiada weselna w Kanie Galilejskiej była bardzo huczna i bogata, jeżeli przeznaczone na nią wino przechowywano w stągwiach o pojemności 2-3 miar (jedna miara to ok. 60 litrów) i to wszystko zostało wypite. O zasobności organizatorów  uroczystości świadczy też fakt, że usługiwała im służba. Maria i Jezus nie mają żadnych problemów z wydawaniem sługom dyspozycji i wygląda na to, że są do tego przyzwyczajeni. Jest to wszystko dosyć oczywiste, bowiem zostały wówczas połączone rodziny bardzo bogatego faryzeusza Szymona z Betanii i wcale nie biednej Marii z Nazaretu. Zarówno Maria jak i Jezus są w tradycji chrześcijańskiej zawsze przedstawiani jako bardzo ubodzy ludzie - ona siankiem okrywająca dziecię, on boso krążący po Galilei i wiele podobnych scen. Są to już powszechnie utrwalone obrazy w świadomości wiernych, tyle że bardzo fałszywe. Wrócę do tego przy innej okazji.

Jednym z ważnych ustaleń, które pozwoliło mi formułować zaprezentowane poprzednio wnioski, jest rozwiązanie problemu, kto jest najmilszym uczniem Jezusa, który kilka razy jest wymieniany w ewangeliach, ale bez podania imienia. Osobą tą jest Łazarz, a logiczna konfrontacja innych elementów układanki pozwala stwierdzić, że jest on też współautorem Ewangelii Jana.

Muszę tu przyznać, że nie jestem pierwszym, który dostrzegł takie zależności i dokonał zbliżonej oceny sytuacji. Podobne wnioski co do najmilszego ucznia sformułowali autorzy książki "Święty Graal, Święta Krew" M. Baigent, R. Leight, H. Lincoln. W efekcie stwierdzili oni nawet, że Łazarz jest tożsamy z Ewangelistą Janem, co według mnie jest przesadą, ale dobrym kierunkiem myślenia. Dostrzegli też królewskie ambicje samego Jezusa, ale nie potrafili właściwie ich ocenić i zaczęli poszukiwać jakichś mało wiarygodnych, rodowodowych podstaw takich aspiracji. W wymienionej książce oraz kolejnej "Testament Mesjasza", autorzy po zasygnalizowaniu tych bardzo ważnych ustaleń, poszli dalej drogą analizowania rzekomego małżeństwa Jezusa z Marią Magdaleną, potomstwa jakie z tego związku się narodziło, ucieczki Marii Magdaleny na południe Francji i wynikających z tego wielu dalszych sensacyjnych wątków w historii Europy. Amerykański autor Dan Brown wykorzystał ciężką pracę tych autorów i ich odkrycia (trochę naciągane) i napisał książkę  "Kod Leonarda". Ten dosyć przeciętny thriller zyskał światową, nieprawdopodobną sławę, tylko dzięki zaprezentowaniu w formie beletrystycznej sensacyjnych ustaleń  Baigenta, Leighta i Lincolna. O ile wiem, autorzy ci podali Browna do sądu za bezprawne wykorzystanie ich pracy i jakieś gratyfikacje uzyskali, chociaż tego raczej nie nagłaśniano. Uczciwość każe mi jednak przyznać, że tu nie byłem pierwszy, który dostrzegł zarys prawdy.     

Wracając do tematu trzeba powiedzieć, że tradycja kościelna twierdzi, iż "najmilszym uczniem" jest najmłodszy z apostołów Jan, brat Jakuba, tyle że poza młodością, nie ma na to żadnych innych sensownych argumentów. Inni badacze, łowcy sensacji, często wskazują, że tym uczniem jest Maria Magdalena, ale również nie mają czym tego racjonalnie uzasadnić. Jedynie koncepcja Łazarza jest logiczna i pasuje do wszystkich innych elementów.

Można tu podać jeszcze jeden ciekawy argument. Jak to opisuje Ewangelia Jana, Jezus przed śmiercią polecił opiekę nad swoją matką uczniowi, którego miłował ,a do niej rzekł  Oto twój syn. Z tekstu wynika, że uczynił to wisząc już na krzyżu, co jest absolutną przesadą, bo straż nikogo nie dopuszczała tak blisko skazańców. Nawet inne ewangelie mówią, że owszem, były na Golgocie kobiety (jednak nie wymieniają matki Jezusa), ale jedynie przyglądały się z daleka.
W rzeczywistości rozmowa tego rodzaju miała miejsce jeszcze przed aresztowaniem Jezusa, ale wówczas gdy wiedział on już, jak wiele ryzykuje oddając się w ręce arcykapłanów i bojąc się porażki, pomyślał o zabezpieczeniu matki. Proszę więc teraz ocenić, jak nagle sytuacja ta staje się naturalna, że Jezus poprosił o szczególną opiekę nad swą matką jej zięcia, bardzo bogatego Łazarza. Była to bowiem wewnętrzna sprawa rodzinna, a dla teściowej zięć często staje się synem. Gdy Łazarz opowiadał o tym Ewangeliście Janowi, niewątpliwie użył zwrotu, że Jezus prosił go o to przed swą śmiercią, ale nie sprecyzował bliżej terminu, zaś Ewangelista uznał, że w takim razie było to przy krzyżu. To dzięki temu nieporozumieniu mamy dzisiaj wspaniałe dzieła rzeźby i malarstwa, określane jako pieta.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Komu zawdzięczamy Ewangelię Jana?


Co wydarzyło się w Kanie Galilejskiej, że Jezus rozpoczął następnie całkiem nowy etap swojej działalności? Dlaczego dotychczasowy uzdrowiciel, nauczyciel, kaznodzieja, nawet prorok, ale nie więcej, wkrótce po tym wydarzeniu zaczął prezentować się jako Mesjasz i od tego czasu bardzo usilnie starał się, by jak najwięcej ludzi w to uwierzyło? Prawdę powiedziawszy, to nie samo wesele było tu istotne, ale obecne tam osoby. Analizę jak zwykle trzeba zacząć od pozornie odległych wątków. Pierwsza rzeczą jaka musi zostać ustalona, to kto jest autorem Ewangelii Jana, która jako jedyna opisuję to wesele.

Problem autorstwa poszczególnych ewangelii wypełnia znaczną część bardzo obszernych badań biblijnych. Przez wieki powstało tysiące prac rozpatrujących ewangelie pod kątem historycznym, lingwistycznym, kulturowym, literackim, semantycznym, ilościowym, porównawczym, statystycznym, geograficznym i wieloma jeszcze innymi, nie mówiąc oczywiście o teologicznym i kanonicznym. Badacze całe tomy napisali wyodrębniając pierwotne źródła M /Marka/ oraz J /Jana/, a także Q /inne – może logia/. Później zgodzili się, że i Mateusz i Łukasz musieli korzystać nie tylko z M i Q, ale także z jeszcze jakichś swoich odrębnych materiałów. Przepraszam, odbiegam zbyt daleko od tematu, ale jeżeli już zacząłem, to tylko podam jak najkrócej. Podstawową, pierwotna księgą jest Ewangelia Marka, dla której praktycznie jedynym źródłem informacji był Szymon Piotr (i która jest obarczona jego wadami). Kolejna to Ewangelia Mateusza, który przepisał Marka i dodał własne ustalenia. Ostatnią synoptyczną jest zawierająca niektóre inne szczegóły Ewangelia Łukasza. Największe dyskusje wzbudza czy Łukasz znał Mateusza, bowiem mimo podobieństw, są też poważne sprzeczności między nimi. W mojej ocenie oczywiste jest, że znał, tyle że próbował ją poprawiać w miejscach, o których dobrze już wiedział, że Mateusz się mylił (np. rodowód Mesjasza, dom w Betlejem itp.), ale poprawiając sam uciekał się często do baśniowych opowieści i narobił dodatkowego zamieszania.

Odrębną księgą jest Ewangelia Jana. Pomija ona wiele zdarzeń uwzględnionych w ewangeliach synoptycznych, ale też bardzo szczegółowo opisuje kilka innych ważnych faktów, o jakich w ogóle  nie ma mowy u poprzedników. Należy do nich m.in.
- wesele w Kanie Galilejskiej,
- wskrzeszenie Łazarza (będzie jeszcze analizowane),
- wprowadzenie na dziedziniec pałacu arcykapłańskiego   Szymona Piotra przez ucznia Jezusa "który był znajomym arcykapłanów",
- powierzenie przez Jezusa opieki nad swą matka "najmilszemu uczniowi",
- stosunkowo częste występowanie u Jana osoby Łazarza, który jest w niej określany jako "ten, którego miłuje Jezus", a o którym synoptycy w ogóle nie mówią!


Jeden z wpisów zamieszczonych w początkach marca poświęciłem osobie Szymona Trędowatego. Zbyt pochopnie próbowałem wówczas zwrócić uwagę czytelników na tę osobę, jako nadzwyczaj ważną w historii Jezusa.  Bardzo proszę ponownie sięgnąć do tego wpisu i go przypomnieć. Dopiero teraz podane tam informację będą nabierały właściwego znaczenia. Jedną z najważniejszych jest fakt, że jedynym uczniem Jezusa, który "był znajomym arcykapłanów" oraz jednocześnie Szymona Piotra (wchodzili razem na dziedziniec) był Łazarz. Tylko też on, jako bezpośredni uczestnik zdarzeń, mógł podać autorowi Ewangelii Jana informacje zawierające tak precyzyjne szczegóły (np. o odźwiernej w pałacu).

Staje się więc dosyć oczywiste, że gdy Łazarz był w podeszłym wieku, przeczytał ewangelie (jedną lub więcej) oparte na relacjach Szymona Piotra. Zdziwił się wówczas, że są wypaczone i nie opisano w nich wielu zdarzeń, o których wiedział i w których sam brał udział. Jego ojciec wciąż był tam nazywany Trędowatym, chociaż został uzdrowiony przez Jezusa, jego siostra Maria została przedstawiona jako grzesznica, a jego imię w ogóle nie występuje w tych ewangeliach. Przekazał więc pamiętane, może nawet osobiście spisane, epizody ze swym udziałem z czasów działalności Jezusa pisarzowi Janowi, zagorzałemu (ale trochę gnostycznemu) wyznawcy Chrystusa. Dzięki temu Jan stworzył własną wersję ewangelii, w której występują fragmenty sugerujące, iż autor, a nie osoba relacjonująca, był bezpośrednim uczestnikiem i świadkiem poszczególnych wypadków.

Jednym z momentów wesela w Kanie Galilejskiej, jakie opisuje Ewangelia autorstwa Jana (i Łazarza), jest rozmowa pana młodego ze starostą weselnym. Takie szczegóły mógł znać, zapamiętać i przekazać Ewangeliście Janowi tylko sam pan młody i to dobitnie wskazuje, że był nim właśnie Łazarz. Poniżej więc najbardziej prawdopodobny ciąg zdarzeń.

Gdy Jezus uzdrowił z trądu
zamieszkałego w Betanii bardzo bogatego faryzeusza Szymona Trędowatego, spotkał się z ogromną wdzięczność jego oraz jego dzieci, czyli Łazarza, Marty i Marii. Jezus był przez nich wielbiony, pomagali mu z całych sił i wielokrotnie bywał bardzo gościnnie i bogato przyjmowany w ich domu w Betanii. Pozostający pod wielkim urokiem Jezusa Łazarz, "bogaty młodzieniec", odwiedzał go również nad Genezaretem, towarzyszył w niektórych wyprawach, i chciał nawet zostać jego uczniem. Dotarł m. in. do Nazaretu, poznał Marię i jej pozostałe dzieci i po jakimś czasie oświadczył się jednej z sióstr Jezusa. Zależało mu w tej sytuacji, aby pogodzić zwaśnioną dotychczas matkę i syna. Maria też tego chciała, a i Jezus nie miał już nic przeciwko, i najlepszą okazją do tego było wesele. Jednak do Nazaretu Jezus nie mógł przyjść, więc Maria zorganizowała uroczystość w Kanie Galilejskiej.

Powyższa analiza wyjaśnia wiele zagadek ewangelicznych, ale dla rozpoczęcia mesjańskiej drogi Jezusa najważniejsze jest, że na weselu był obecny ojciec Łazarza, Szymon Trędowaty. On też był świadkiem cudu zamiany wody w wino, a w każdym razie zrozumiał, że wielu gości na własne oczy zobaczyło ten cud, i z podziwem nazywało Jezusa prorokiem, Eliaszem, cudotwórcą, a nawet Mesjaszem.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Jeszcze jeden początek znaków


Jak każde znaczące wydarzenie w życiu Jezusa opisane w Nowym Testamencie, tak i wesele w Kanie Galilejskie można właściwie zrozumieć tylko wtedy, gdy umieści się je w całym kontekście innych informacji na jego temat i na temat autorów poszczególnych ewangelii. Problem w tym, że te "inne" informacje też trzeba najpierw rozszyfrować. Lista zagadnień do rozstrzygnięcia jest bardzo obszerna, a każdy szczegół jest ważny. Spróbuję temat przedstawić w miarę klarownie, chociaż zajmie to co najmniej kilka wpisów. Po szczegóły odsyłam jak zawsze do swej książki. Analizę trzeba zacząć jeszcze znacznie przed weselem, a w zasadzie na samym wstępie publicznej działalności Jezusa.

Gdy Jezus powrócił ze swej wyprawy do Jana Chrzciciela, bardzo już chciał zostać podobnym prorokiem jak Jan. Nie podobało to się jego matce Marii, które niewątpliwie wolałaby, aby najstarszy syn zajął się warsztatem po ojcu Józefie. Doszło do poważnych scysji miedzy nimi - tu trzeba  wyjaśniać z czego wynika ta wiedza, ale podam tylko skrótowo:
  - już wkrótce nastąpi moment, gdy Jezus wiedząc, że Maria przeszła kilkadziesiąt kilometrów z Nazaretu do Kafarnaum , by się z nim zobaczyć (
spieszyła się bardzo, by go ratować), potraktuje ją bardzo źle, wcale nie będzie chciał z nią rozmawiać, ani jej widzieć(!) i powie "Któż jest moją matką ..." M 3, 33-34,
 - w trakcie wesela nazwie ją "niewiastą", bardzo mało życzliwe określenie, przypominające matce jej status w świecie, w którym kobiety stały bardzo nisko w hierarchii społecznej w stosunku do mężczyzn.
 

Te złe stosunki między matka i synem istniały niwątpliwie także wówczas, gdy Jezus stawał się coraz bardziej znanym w Galilei  uzdrowicielem i nauczycielem. Wówczas jednak nikomu już nie zależało i nie było powodów by taki stan trwał nadal.

W opisie wesela w Kanie Galilejskiej nie mówi się, że Maria była zaproszona na tę uroczystość, tak jak Jezus i jego uczniowie. Nikt jej nie musiał zapraszać, gdyż jak wynika z treści, ona sama  była co najmniej współgospodynią przyjęcia, i to raczej ona miała prawo zapraszania innych. Wskazuje na to oczywisty fakt, że właśnie Maria poczuła się odpowiedzialna za brak wina oraz, co ważne, to ona wydawała polecenia służbie - zwykły gość nie ma ani takich problemów, ani prawa dysponowania służbą. A więc to matka, gospodyni uroczystości, zaprosiła swego syna Jezusa wraz z uczniami na to wesele i było to z jej strony wyciągnięcie ręki do zgody po okresie niesnasek. Ustalona rola Marii jednoznacznie dowodzi, że musiała być matką któregoś z nowożeńców, w tym wypadku panny młodej (osobę młodego przeanalizuję później).

Gdyby to wesele odbywało się w Nazarecie, to bardzo wielu badaczy biblijnych dawno doszłoby do takich właśnie wniosków, bowiem wówczas byłoby to oczywiste; Maria wyprawia wesele córce w swym mieście i wszystko się zgadza. Więc dlaczego nie Nazaret, a Kana Galilejska? Wyjaśnienie tego zagadnienia znów wiąże się z osobą Jezusa, gdyż to właśnie z jego powodu uroczystość musiała zostać zorganizowana gdzie indziej. Matce bardzo zależało na pogodzeniu się z synem, a pan młody i jego rodzina również bardzo chcieli by Jezus był na weselu, ale niestety, Jezus absolutnie nie mógł się już więcej pojawić w Nazarecie, swym rodzinnym mieście!

Trzeba znów wrócić do samego początku działalności publicznej Jezusa. Pierwsza jego próba zaprezentowania się ludziom jako prorok miała miejsce w synagodze w Nazarecie, i jest w ewangeliach szczegółowo opisana. Problem w tym, że była to próba bardzo nieudana - gdy Jezus zobaczył, że słuchacze wątpią w jego nadzwyczajne posłannictwo, zaczął grozić i straszyć ich nieszczęściami jakie spadły na innych ludzi, którzy nie uznali proroków. Był trochę zaskoczony taką postawą obecnych, gdyż widział, że Jana Chrzciciela wszyscy wielbili, a tutaj ... . Dopiero później uświadomił sobie wielką mądrość: "Nie będziesz prorokiem we własnym domu". Teraz zaś wzburzeni sąsiedzi i znajomi pochwycili go i poprowadzili za miasto, aby strącić z urwiska. Grozili mu śmiercią, ale ostatecznie nie zabili (pewnie ze względu na Marię), tylko nastraszyli i wygonili z miasta. To po tym zdarzeniu Jezus dotarł pieszo do Kafarnaum, spotkał rybaków i tam w synagodze ludzie już uwierzyli, że jest prorokiem. Jego matka Maria, gdy po kilku dniach usłyszała, że jej syn znów prorokuje, przerażona zajściami w Nazarecie, pospieszyła z pozostałymi synami aż do Kafarnaum, aby go znów ratować - ale już niepotrzebnie. To wówczas Jezus nie chciał jej widzieć. 


Tak czy inaczej, powrót do Nazaretu był Jezusowi zakazany i to pod groźbą śmierci. Jeżeli matka chciała by jej najstarszy syn był na weselu siostry, musiała je zorganizować w innym mieście. Prawdopodobnie Maria miała jakąś bliską rodzinę w Kanie Galilejskiej, (może rodziców, siostry, czy braci) i dlatego wybrała tę miejscowość. W każdym razie tam nastąpiła zgoda między Marią i Jezusem, a stosunki stały się nawet bardzo serdeczne. Oto dalszy ciąg przytoczonego poprzednio opisu wesela.
    
Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoja chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie. Następnie On, Jego Matka, bracia i uczniowie Jego udali się do Kafarnaum, gdzie pozostali kilka dni.  J 2,11-12

Piękna rodzinna scena, gdy Jezus przez kilka dni gości matkę i braci w swym domu w Kafarnaum. Tu wszystko w porządku, ale proszę zwrócić uwagę na znacznie ważniejsze słowa w powyższym cytacie - Taki to początek znaków uczynił. A więc dopiero teraz rozpoczęła się właściwa działalność Jezusa! Nie nad Jordanem u Jana Chrzciciela, nie w Nazarecie i co jeszcze ciekawsze, nie w Kafarnaum i okolicy, gdzie już tylu uzdrawiał, nauczał i miał nawet powołanych apostołów. Jezus dopiero teraz, po Kanie Galilejskiej zaczął swą właściwą działalność. Tak, bowiem wcześniej był tylko prorokiem i uzdrowicielem i nikomu to nie przeszkadzało (no, może oprócz sąsiadów i znajomych z  Nazaretu), zaś dopiero po Kanie Galilejskiej postanowił występować jako Mesjasz. To nie było  przypadkowe.





piątek, 17 kwietnia 2015

In vino veritas - w winie prawda


Kolejny z najbardziej znanych cudów Jezusa, to zamiana wody w wino podczas wesela w Kanie Galilejskiej. Opisany jest on jedynie w Ewangelii Jana, ale na tyle szczegółowo, że można z niego bardzo wiele wyczytać, niekoniecznie o samym cudzie. Najpierw jednak cytat.

Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: „Nie mają już wina”. Jezus Jej odpowiedział: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?”. Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: „Napełnijcie stągwie wodą”. I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: „Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście  weselnemu” Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem – nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli – przywołał pana młodego i powiedział do niego: „Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory”. J 2, 1-10

Cały cud opiera się w tym opisie na opinii jednego człowieka, czyli starosty weselnego, który powiedział, że wino mu przyniesione jest dobre. Czy to znaczy, że gdyby ocenił je jako marne lub słabe, to cudu by nie było lub też byłby on gorszej jakości? Opieranie się na czyimś guście jako dowodzie, iż dokonał się cud, jest bardzo ryzykowne. Zwłaszcza że już w treści cytatu jest sugestia osłabiająca wiarygodność tego wydarzenia: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a później gorsze, gdyż wie, że upojeni alkoholem biesiadnicy nie będą w stanie rzetelnie ocenić jego jakości. Nie bardzo wiadomo, dlaczego teraz miałoby być inaczej. A jednak my musimy wierzyć, że pod koniec wesela, gdy wzniesiono już wiele toastów i wypito całe wino przygotowane wcześniej, starosta weselny pozostał trzeźwy i jest w stanie rzetelnie ocenić jakość trunku.

Drugim ważnym elementem cudu jest fakt, iż słudzy wiedzą, że w stągwiach, z których czerpali wino, była woda, gdyż sami ją tam wlewali na polecenie Jezusa. Warto więc sobie przypomnieć, że rzecz dzieje się na terenie, gdzie od wieków jedną ze znaczących, a okresami dominujących kultur był hellenizm. Starożytni Grecy pili dużo wina, ale zawsze rozcieńczali je wodą. Picie wina nierozcieńczonego uważali za barbarzyństwo. Ówczesne wina były mocne i słodkie; można je porównać z dzisiejszymi syropami. Grecy rozcieńczali je zazwyczaj w proporcji jedna część wina nawet do dziesięciu części wody. Jezus niewątpliwie wiedział o tym i postąpił zgodnie z regułami helleńskimi. Na dnie stągwi było wino i kazał je rozcieńczyć; w tamtych czasach czyniono tak we wszystkich krajach uważających się za cywilizowane.

Można przy okazji wyjaśnić, co znaczy rozpoczynający opis zdarzenia zwrot
Trzeciego dnia, wywołujący u niektórych badaczy różne domysły i hipotezy, gdyż nie bardzo pasuje do poprzedzających go treści. Otóż tak nazywają Żydzi wtorek, który jest trzecim dniem tygodnia, licząc od niedzieli.

Jak widać, cud zamiany wody w wino nie jest trudny do rozszyfrowania i współcześnie staje się tematem raczej dowcipów, niż podziwu wystraszonych wiernych. Mimo to zamieszczony opis jest niezwykle ważny dla ustalenia szeregu istotnych faktów z życia Jezusa i jego rodziny.

Badacze biblijni dostrzegają jakieś ukryte wątki w przytoczonym opisie, ale nie potrafią zgłębić ich do końca i zapisano już całe tomy, próbując ustalić skąd się wzięła ta Kana Galilejska w dziejach Jezusa i czyje to było wesele. W skrajnych przypadkach stwierdzano nawet, że było to wesele samego Jezusa z Maria Magdaleną. To już przesada, bowiem jak wyraźnie stwierdza Ewangelista Jan: Jezus był tam zaproszony.

Wymaga to szerszych analiz i wkrótce je przedstawię, ale teraz tylko zasygnalizuję, że uważne i wnikliwe zbadanie   cytatu, jego ulokowanie w czasie oraz konfrontacja ze szczegółami w innych miejscach Ewangelii Jana i pozostałych ewangelii synoptycznych, pozwoli z dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością ustalić:

- czyje to było wesele, (w tym imię pana młodego i kim była jego oblubienica),
- kto i dlaczego zaprosił na tę uroczystość Jezusa,
- dlaczego Jezus przyjął zaproszenie,
- dlaczego miało ono miejsce w Kanie Galilejskiej,
- dlaczego nie ma ani słowa o tym weselu w ewangeliach synoptycznych,
- oraz kilka innych ważnych informacji o Jezusie i jego rodzinie,

Tym, którzy sądzą, że przesadzam, mogę tylko powiedzieć - proszę czytać kolejne wpisy, a pierwszy z nich w najbliższy poniedziałek, 20.04.


czwartek, 16 kwietnia 2015

Jak daleko do brzegu?


Chodzenie Jezusa po falach jeziora jest jednym z najbardziej znanych jego cudów, bowiem świetnie nadaje się do przedstawiania go w dziełach malarskich. Powstało więc tysiące dzieł z tym motywem, ale trzeba też od razu powiedzieć, że absolutnie wszystkie te obrazy fałszują opisy zawarte w ewangeliach. I nie chodzi o to czy Jezus rzeczywiście kroczył po wodzie, ale o to, że tego cudu nikt, nawet najlepszy malarz nie mógłby zobaczyć, gdyż odbył się w najgłębszych ciemnościach nocy. Oto opis z Ewangelii Marka:
    
Zaraz też przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim odprawi tłum. Gdy rozstał się z nimi, odszedł na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie. Widząc jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć. Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć. Widzieli Go  bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz on zaraz przemówił do nich: „Odwagi, Ja  jestem, nie bójcie się”. I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył. Oni tym bardziej byli zdumieni w duszy, że nie zrozumieli sprawy z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały. Mk 6, 45-51

Mateusz, oprócz podobnego opisu dodaje, że Szymon Piotr również chciał chodzić po wodzie, ale wystraszył się, zaczął tonąć i sam Jezus musiał pomagać mu wejść do łodzi. Najciekawsze zdanie dodaje jednak Jan na koniec swojej relacji: 

Chcieli go zabrać do łodzi, ale łódź znalazła się natychmiast przy brzegu, do którego zdążali. J 6, 21

Cud z chodzeniem po wodzie miał miejsce około czwartej straży nocnej. W ówczesnych miarach czasu cały okres od zmierzchu do świtu dzielono na trzy jednakowe części, czyli straże: wieczorną, nocną i poranną. Czas straży nocnej obejmował zawsze najciemniejszy przedział nocy i czwarta straż nocna, czyli ostatnia z czterech jej części, to jest mniej więcej dzisiejsza godzina trzecia lub niewiele później, okres gdy panowały nadal największe ciemności. Wciąż wiał silny przeciwny wiatr, uczniowie dopłynęli na środek jeziora i bardzo się trudzili przy wiosłowaniu. Trudno sobie wyobrazić, żeby przez mniej więcej sześć - osiem godzin, w tym większość w nocy, nieustannie wiosłowali. Jest bardzo prawdopodobne, że silny wiatr z powrotem zepchnął ich na brzeg, na którym zostawili Chrystusa, ale z powodu ciemności nie orientowali się, gdzie się znajdują, i mogli sądzić, że są nadal gdzieś na jeziorze. Gdy odnalazł ich Jezus idący brzegiem, zmęczeni i senni, a może nawet niektórzy śpiący, widząc go tuż przy łodzi, łatwo mogli dać wiarę, że dotarł do nich, idąc po tafli jeziora. Wpadnięcie Szymona Piotra do wody mogło być echem jego wyskoczenia na przybrzeżną płyciznę, aby pomóc Mistrzowi wejść do łodzi lub by wyciągnąć łódź na brzeg.
 


Warto też dodać, że Szymon Piotr, który był z zawodu rybakiem, musiał dobrze znać się na łodziach i w innej możliwej wersji tego wydarzenia, on doprowadził łódź dokładnie tam gdzie chciał, do brzegu gdzie umówił się z Jezusem, ale o tym nie musieli wiedzieć pozostali rozespani  uczniowie.
 
Przedstawione powyżej wyjaśnienia "cudu" bardzo mocno wspiera zdanie przeczytane u Jana, że Jezus wcale nie wsiadał już do łodzi, bowiem znalazła się ona natychmiast przy brzegu. Można więc skoncentrować się na dalszym ciągu tego zdania, że był to brzeg, do którego zdążali, i to je potraktować  jako dowód cudu, ale byłby to jednak inny cud, już drugi tej wietrznej nocy. 


Tylko dla przypomnienia zwracam uwagę na słowa w powyższym cytacie "Gdy rozstał się z nimi, odszedł na górę, aby się modlić". Myślę, że czytelnicy bloga wiedzą już dobrze, że Jezus na górze nie modlił się, ale skrycie spotkał się z Józefem z Arymatei, Nikodemem, lub Szymonem Trędowatym i omawiali wspólnie plany przeprowadzenia zamachu stanu w Jerozolimie. Na tym etapie działań Jezus trzymał to w ścisłej konspiracji nawet przed swymi uczniami i to dlatego musieli większą część nocy męczyć się przy wiosłowaniu. 

środa, 15 kwietnia 2015

Zbyt dużo chlebów i ryb


Jednym z ważnych elementów które miałyby świadczyć o boskości Jezusa, są cuda jakich on dokonał, i które zostały szczegółowo opisane w ewangeliach. Kwestie cudownych uzdrowień już wyjaśniałem poprzednio, więc teraz zajmijmy się kilkoma innymi spektakularnymi cudami - rozmnożeniem chleba i ryb, chodzeniem po wodzie i  zamianą wody w wino. Na początek chleb i ryby. 

Cudowne rozmnożenie chleba przytaczają wszyscy ewangeliści. Niezależnie od tego, czy zdarzyło to się raz, czy dwa razy – w tej kwestii są rozbieżności – opisy w każdym przypadku są bardzo podobne. Gdzieś na pustyni czy nad jeziorem tłum słucha nauk Mesjasza przez wiele godzin, wszyscy są zmęczeni i głodni. Uczniowie proponują Jezusowi, by powiedział ludziom, że powinni rozejść się do okolicznych wiosek i tam się pożywić, gdyż sami apostołowie mają niewiele do jedzenia. Jezus upewnia się o tym i poleca wszystkim słuchaczom, by usiedli na trawie.

A wziąwszy pięć bochenków chleba i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatków z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn. Mk 6, 41-44

Najważniejszą informacją zawartą w cytacie, która pozwala zrozumieć mechanizm cudu, jest zdanie: i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatków ryb. Ten fakt, występujący obowiązkowo w każdym opisie zdarzenia, ma być głównym dowodem na boską interwencję przy karmieniu zebranych ludzi. Można tu zrobić uwagę, że Jezus przesadził i stworzył za dużo chleba i ryb. Ważniejsze jest jednak to, że gdy się nad tym zastanowić, zbieranie przez apostołów po skończonym posiłku pozostałości pokarmów do koszy jest dziwne. Przede wszystkim powstaje pytanie, dlaczego zbierali te niezjedzone ułomki i ostatki. Czy nie chcieli zostawić bałaganu po uczcie? A może nie wolno było dopuścić do tego, by resztki się zmarnowały. Czy to znaczy, że ludzie, często bardzo ubodzy, porzucali niezjedzony chleb i ryby na trawę lub piasek i sobie poszli? A może apostołowie zabierali jedzenie tym, którzy jeszcze jedli lub już się nasycili, ale nie schowali żywności do sakw i toreb? W ewangeliach Marka, Mateusza i Łukasza nie pada odpowiedź na pytanie o sens zbierania ułomków, zaś Jan pisze, że nastąpiło to na polecenie Chrystusa: aby nic nie zginęło, ale to też nie rozwiewa zaznaczonych wątpliwości.

Należy sądzić, że scena ze zbieraniem chleba i ryb do koszy miała rzeczywiście miejsce, lecz jej sens był całkiem inny. Wśród tysięcy słuchaczy Jezusa było wielu biedaków liczących na darmowy posiłek, ale też znajdowało się tam bardzo dużo osób bogatszych, które przezornie zabrały ze sobą większe zapasy żywności, nie wiedząc, jak długo potrwa spotkanie z Mesjaszem. Jezus swym gestem podzielenia się kilkoma chlebami i rybami z innymi głodnymi, a dokładniej: połamaniem ich i wrzuceniem do koszy, które ponieśli w tłum uczniowie, spowodował, że ci, którzy mieli dużo, także wrzucali tam ułomki posiadanej żywności jako jałmużnę dla potrzebujących. Można więc powiedzieć, że rzeczywiście nakarmił w ten sposób całą rzesze obecnych, tyle że nie było w tym nic cudownego. Ciekawą i chyba przesądzającą informacje o powyższej sytuacji zamieszcza Ewangelista Marek w relacji z kolejnego cudu, który omówię, czyli ze stąpania po falach. W podsumowaniu tego faktu, pisze on o reakcji uczniów i nawiązuje do sprawy chlebów:

Oni tym bardziej byli zdumieni w duszy, że nie zrozumieli sprawy z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały. Mk 6, 51

A więc apostołowie, bezpośredni świadkowie i uczestnicy tego cudownego rozmnożenia chleba i ryb, w trakcie jego trwania nie dostrzegali w nim niczego niezwykłego ani nadprzyrodzonego. Dopiero dużo później, gdy okazało się, że wśród ludu krąży opowieść o nadzwyczajnym rozmnożeniu pokarmu, także oni uświadomili sobie, że byli świadkami cudu.


Można tu zauważyć, że podobnie "cudowny" mechanizm wykorzystują wszelkie dzisiejsze fundacje dobroczynne i charytatywne, które nic same nie mając, rozdają różne dobra biednym i nieszczęśliwym. Trzeba jedynie dodać, że te  fundacje, łącznie z kościelnymi, statystycznie ujmując ponad 80% otrzymywanych od darczyńców środków materialnych przeznaczają na własne potrzeby (założycieli, właścicieli i pracowników), a zaledwie kilka do kilkunastu procent faktycznie przekazują potrzebującym, o ile w ogóle coś przekazują. Jezus był tu bardziej uczciwy, bo 5 tysięcy ludzi się jednak najadło i tylko 12 koszy pokarmów poszło na potrzeby jego i jego uczniów.




wtorek, 14 kwietnia 2015

Maryja Panna, Dziewica


Mimo, że najważniejsze momenty z historii Jezusa zostały już rozszyfrowane, to obszar problemów ewangelicznych nadal wymagających by je wyjaśnić, czy też rozwikłać, pozostał jeszcze bardzo szeroki. Jak wielokrotnie zaznaczałem, systematyczną i możliwie zwięzłą analizę całości zaprezentowałem w swej książce "Jak zostaje się Bogiem". Nie chciałbym, aby ten blog stał się zwykłym powtórzeniem poszczególnych wątków tam omówionych, bo byłoby to i dla mnie trochę nużące. Będę więc bez wyraźnego porządku podejmował poszczególne kwestie, by były także niespodziankami dla czytelników, a i ich naświetlenie będzie raczej nie tak dobitnie osadzone w cytatach ewangelicznych, ale może przez to bardziej atrakcyjne.
 

Sprawę urodzin w Betlejem i rodu Dawida już wyjaśniłem, ale przecież wokół jest szereg dalszych wątków wymagających komentarza. Tyczy to m. in. niepokalanego poczęcia, cudownych okoliczności przyjścia na świat Jezusa z Nazaretu, zwanego później Mesjaszem.

Uczciwie powiem, że w kwestii samego Zwiastowania Maryi analiza treści opisu tego nadzwyczajnego cudu w Ewangelii  Łukasza, nie daje podstaw by go zakwestionować. Opis jest przecież bardzo szczegółowy, nawet z wiernym przytoczeniem rozmowy jaką toczy Maria z Archaniołem Gabrielem. Co prawda nie ma żadnych postronnych świadków tej anielskiej wizyty, więc to sama Maria musiała później komuś bardzo dokładnie ją zrelacjonować, łącznie z dialogiem, ale może i tak było, kto to wie... Trzeba wiec tylko zauważyć, że Łukasz jest najbardziej bajkowym autorem wśród ewangelistów, a jego bajki są bardzo piękne, jak te o stajence, żłóbku, klękających bydlątkach, itp. Wobec tego, do rozważenia chciałbym podsunąć dwie inne kwestie.
 

Pierwsza to pytanie, dlaczego Wszechmogącemu Bogu tak bardzo zależy aby jego syna urodziła dziewica? Czy ktoś się zastanawiał z jakiego powodu Syna Bożego nie mogłaby urodzić normalna kobieta i to n.p. jako trzecie z kolei dziecko? Pytanie dodatkowe, dlaczego to musiał być syn Pana Boga, a nie córka, jest już trochę banalne, ale też zasadne. Oficjalną odpowiedzią na te problemy jest oczywiście powołanie się na starotestamentowe proroctwa, które tak właśnie zapowiadają. Więc powtórzmy pytanie: to dlaczego w tych proroctwach żąda się, by Mesjasza urodziła właśnie dziewica? Wyjaśnienie tego problemu nie ma charakteru ewangelicznego, a jest ściśle związane z antropologią, czy nawet dokładniej z etnologią, wiedzą o kulturze dawnych plemion.

Jednym z wielkich problemów mężczyzn od zarania ludzkości (współcześnie jest nadal podobnie) było zawsze pytanie: czy to na pewno ja jestem ojcem dziecka, które właśnie urodziła "moja" kobieta? Naturalną rolą mężczyzn, mówiąc w pewnym uproszczeniu, praktycznie w każdej kulturze, było stałe zapewnienie bezpieczeństwa, pokarmu, opieki, itd. całej swojej rodzinie. Zdarzające się sytuacje gdy kobieta rodziła dziecko spłodzone z innym mężczyzną, a przedstawiała mężowi, że to on jest ojcem, stawała się jego wielką życiową porażką - przecież teraz całe życie będzie pracował, wysilał się, narażał, dla wychowania obcego potomka, służył cudzym genom. Mężczyźni zawsze, mniej lub bardziej świadomie, zdawali sobie z tego sprawę, i zawsze, także dzisiaj, reagują na zdradę partnerki znacznie bardziej gwałtownie niż one na ich zdradę (kobietom nie grozi, że oszukane całe życie poświęcą nie swoim dzieciom). Pomińmy różne naiwne, i rozpaczliwe jednocześnie, sposoby stosowane przez mężczyzn, by się przed tym uchronić (n.p. pasy cnoty?!), a zwróćmy uwagę, że jeden pomysł wygląda jednak obiecująco. Tą jedną z bardzo niewielu możliwości, gdy mężczyzna ma absolutną pewność, że to on będzie ojcem dziecka, jest bycie pierwszym w życiu partnerem seksualnym kobiety, pozbawienie jej dziewictwa. To właśnie dlatego dziewictwo było w tak nadzwyczajnej cenie u wiecznie wystraszonych mężczyzn. Pomysł, że Pan Bóg także potrzebuje dziewicy na matkę swego syna, dowodzi jedynie, że autorami i Starego i Nowego Testamentu byli mężczyźni, i że dokładnie przenieśli na wyobrażenie o Wszechmocnym Bogu swoje własne głębokie kompleksy. 

       
Drugie zagadnienie do rozważenia w tym temacie, to problem z tłumaczeniem tekstów Ewangelii. Warto wiedzieć, że w języku hebrajskim, a także greckim (to w tym języku są spisane ich najstarsze znane egzemplarze), na określenie zarówno dziewicy, jak i panny można użyć tego samego słowa. Ten sam zwrot w najstarszych ewangeliach można więc przetłumaczyć jednocześnie jako "dziewica urodziła syna", jak i "panna urodziła syna", co jest kwestią interesującą, ale wcale nie nadzwyczajną; oczywiście niczego tu nie sugeruję. 


niedziela, 12 kwietnia 2015

Sprawiedliwość po 2000 lat


Mam nadzieję, że dotychczasowymi wpisami, a zwłaszcza ostatnim, spełniłem oczekiwania czytelników tego bloga, w kontekście swych początkowych zapowiedzi, że istnieje dowód jak naprawdę przebiegały najważniejsze wydarzenia ewangeliczne. Zachęcałem już do tego i wciąż namawiam, abyście sami sięgnęli do tekstów Ewangelii i zobaczyli teraz, uzbrojeni w tę wiedzę, jak bardzo zrozumiałe i oczywiste stają się opisane tam zdarzenia, bez udziału jakiegokolwiek boskiego pierwiastka. Jest tu jak z płótnem pokrytym tysiącami kropek, które dla wszystkich stanowią ogromną plątaninę, aż ktoś wskaże pierwszy zarys kształtu w tym bezładzie i nagle, niespodziewanie widzimy dokładnie cały obraz i bardzo dziwimy się sobie, że go wcześniej nie dostrzegaliśmy. Temat ma szerszy wymiar, ale wydaje się istotny zwłaszcza w naszym kraju, gdzie religia chrześcijańska jest chroniona szczególnymi prawami i przywilejami, i są osoby, które w środku Europy, w XXI wieku, stają przed sądami za kwestie wiary. Mam sygnały, że niektórzy czytelnicy chcieliby nawiązać ze mną bezpośredni kontakt i przedyskutować jakieś kwestie indywidualnie, proszę bardzo, mój adres mailowy: sasir.sadowski@gmail.com

Od lat napływają informacje, że na terenie Jerozolimy wciąż bada się pozostałości świata starożytnego, także w kontekście odnalezienia grobu Jezusa z Nazaretu i członków jego rodziny. Wspomniany już poprzednio Jakobovici, a także Szimron, Cameron (w odmiennej roli) i inni, próbują w wykopaliskach znaleźć rozwiązanie ewangelicznych zagadek. Słusznie, ale jeżeli nie rozszyfrowali czterech ewangelii, to ich działalność nigdy nie przyniesie zadowalających efektów. Jest to dla mnie pewną zagadką, dlaczego dotychczas nie dostrzeżono całej prawdziwej historii Jezusa. Prace analityczne nad ewangeliami trwają przecież od wieków, od Lutra, Renana, Bultmanna, Gougela, i wielu, wielu innych, aż do dzisiejszych potężnych zespołów akademickich, prowadzących wieloletnie szczegółowe badania Nowego Testamentu (pomińmy publikacje z kręgu Kościoła). Mam wrażenie, że te wszystkie prace, koncentrujące się na pojedynczych słowach, zwrotach, zdaniach, a nie potrafiące obiektywnie spojrzeć na całość opowiedzianej historii, dokładają jedynie nowe garści bezładnych kropek na wspomnianym obrazie.

Wróćmy jednak do meritum, bowiem pozostało jeszcze bardzo wiele do powiedzenia i wyjaśnienia, tyle że teraz można to zrobić już z innej pozycji, bez konieczności uświadamiania i przekonywania, że za każdym opisywanym zdarzeniem stali zwykli ludzie, a nie Bóg. Sygnalizowałem wielokrotnie, że pewne tematy zostawiam nie rozwinięte i czas na nie przyjdzie później, Teraz więc wrócimy do tych tematów. Nie będą może aż tak ekscytujące, jak samo rozwiązanie zagadki zdrady, ukrzyżowania, zmartwychwstania, ale zapewniam, że znajdziecie tu jeszcze wiele bardzo interesujących i czasami wręcz zaskakujących informacji i uzupełnień historii Jezusa z Nazaretu zwanego Chrystusem.

Chciałbym więc teraz wrócić do pewnej kwestii, która wciąż mnie nurtuje. Minęło już 2000 lat, ale czy czas wpływa na to, że niesprawiedliwość staję się po latach mniej niesprawiedliwa. Najbardziej tragicznym bohaterem Nowego Testamentu nie jest Jezus z Nazaretu, który zaryzykował i przegrał, ale wiedział o jak wysoką stawkę walczy i musiał liczyć się z porażką. Najbardziej okrutny los spotkał  Judasza, jego najbliższego, najwierniejszego ucznia, jedynego człowieka, który walczył do końca o swego Mistrza i dobrowolnie oddał życie razem z nim. Imię Judasz to dzisiaj synonim największej zdrady, obłudy, podłości. A przecież apostołowie musieli się orientować w prawdziwych relacjach Jezusa i Judasza, a wykazałem już wcześniej, że dobrze też wiedzieli, że Judasz nie zdradził, lecz wykonywał  zadanie Mistrza, więc skąd ta okrutna niesprawiedliwość.

W powszechnej wiedzy o Jezusie Chrystusie jego najważniejszym uczniem jest Szymon Piotr, Święty Piotr, który stoi z kluczami u bram nieba - wielka i odpowiedzialna funkcja. Problem tkwi w tym, że Szymon Piotr jest  pierwszym i najważniejszym źródłem wiedzy dla Ewangelii Marka, podstawowej pracy z której korzystali dwaj kolejni autorzy ewangelii synoptycznych, Mateusz i Łukasz. Możemy więc być pewni, rola jaką sobie przypisał, i która została utrwalona w następnych pracach, znacznie przekraczała jego faktyczne znaczenie wśród apostołów. Jest niewątpliwe, że Jezus nazwał go Kefas /Petrus czyli Skała, tyle że na skale nie tylko się buduje, ale możliwe, że chodziło o to iż skała/kamień jest też symbolem niereformowalności, małej bystrości intelektualnej, a za to wielkiej upartości. Zaś obraz Judasza w ewangeliach dostaliśmy również właśnie od Szymona Piotra, strasznie ambitnego, zazdrosnego i nienawidzącego innych ludzi bliskich Jezusowi. Skąd o tym wiadomo?

Już po śmierci Jezusa licząca ponad sto osób grupa jego zwolenników postanowiła trzymać się razem. Na czele zgromadzenia stanął najbardziej ambitny i energiczny z apostołów, właśnie Szymon Piotr. W pierwszym zanotowanym wystąpieniu już na wstępie wspomniał o zdrajcy Judaszu.

Za pieniądze, niegodziwie zdobyte, nabył ziemię i spadłszy głową na dół, pękł na pół i wypłynęły wszystkie jego wnętrzności. Dzieje Apostolskie 1, 18.

Cóż za makabryczny obraz, a przecież dobrze wiedział jak było naprawdę! Jak więc trzeba być zawziętym, by tak powiedzieć. Tyle, że Szymon Piotr nienawidził również Łazarza i jego siostry Marii, a także innych kobiet z otoczenia Jezusa - taki charakter.

Wiedza, że Judasz nie był zdrajcą, była oczywista dla niektórych, nielicznych środowisk pierwszych chrześcijan. Legła ona u podstaw pochodzącej z III w. n. e., apokryficznej Ewangelii według Judasza, odnalezionej i odczytanej w początkach XXI w. Wiara w Jezusa Chrystusa jest w niej połączona z przekonaniem, że Judasz był niezbędnym trybem boskiego planu i świadomie, z miłości do Mistrza, wypełnił swą trudną rolę. Takie stanowisko jest znacznie bliższe prawdy niż obowiązująca obecnie wersja kościelna, jednak sama prawda jest jeszcze bardziej dobitna.



czwartek, 9 kwietnia 2015

Teoria, wiedza, dowód


Arcykapłani już wszystko wiedzieli. Całą noc z soboty na niedzielę siedzieli przy zwłokach Jezusa przyniesionych przez strażników i złożonych w komnacie pałacowej. Nie doczekali się cudu; to jednak był oszust. Na szczęście udało się wmówić uczniom Jezusa, że on zmartwychwstał, a przy okazji pozbyto się ich z Jerozolimy. Dzięki temu już nie będą rozpytywać i szukać, gdzie podziało się jego ciało, a to byłoby dla arcykapłanów bardzo niewygodne, a nawet niebezpieczne. Kilku zaangażowanych przy całej operacji strażników wie dużo, ale oni nie będą się nikomu chwalić, że wykradli w nocy zwłoki z grobu, bo i nie ma czym się chwalić, a jeszcze dostali dużo pieniędzy, więc będą milczeć. Pozostał już tylko jeden, ostatni problem: co zrobić z rozkładającymi się wpałacu zwłokami?

W swej książce analizę tego momentu zakończyłem zdaniem  "Jezusa pewnie pochowano ponownie najbliższej nocy w jakimś innym grobie." (str. 203). Nie rozwijałem już tego wątku, bowiem nie wydawało się, by dalsze jego analizy mogły mieć znaczenie. Teraz jednak trzeba dopowiedzieć kilka narzucających się wniosków.

W obecnej sytuacji zwłoki Jezusa są dla arcykapłanów bardzo niewygodnym materiałem, fatalnie ich kompromitującym. Jakże by wyglądali oni, wielcy i nieomylni arcykapłani, gdyby teraz wydało się i wszyscy Żydzi dowiedzieli, że oni nie umieli rozpoznać fałszywego proroka z prowincji, że kazali wyjąć z grobu ciało i przynieść do pałacu, że całą noc siedzieli przy rozkładających się zwłokach? Więc trzeba jak najszybciej te zwłoki ukryć, pochować ponownie i to tak, aby mieć pewność, że nikt już nigdy ich nie znajdzie. Czy jest takie miejsce w pobliżu pałacu arcykapłańskiego gdzie natychmiast można je złożyć, miejsce w którym mogą spokojnie leżeć i nie zajrzy tam nikt niepowołany, miejsce nad którym Kajfasz i Annasz (zięć i teść) maja pełna kontrolę? Otóż jest. Jedynym miejscem spełniającym te wszystkie warunki jest grobowiec przygotowany dla najbliższej rodziny arcykapłanów i dla nich samych.

Wszystkie wpisy jakie zamieszczałem dotychczas na blogu (podobnie jak moja książka) wynikały wyłącznie  z logicznej analizy treści ewangelii i jestem przekonany, że są najbliższe prawdziwej historii Jezusa z Nazaretu sprzed 2000 lat. Moje przekonanie nie jest jednak tu decydujące, chociaż spodziewam się, że racjonalnie myślący ludzie je podzielą. Jednak miliony ludzi na świecie, w tym wielka rzesza badaczy i uczonych, nie potrafiła dotychczas dostrzec takiej historii w ewangeliach i wierzą w całkiem inny sens opisanych tam wydarzeń. Wobec tego muszę potraktować swoje wnioski jedynie jako teorię naukową o przebiegu historycznych zdarzeń. Logiczną, spójną, przekonująca, ale tylko teorię. Zgodnie jednak z regułami nauki, teoria staje się wiedzą, jeżeli zostanie, na przykład, dostatecznie potwierdzona faktami, które przewidziała, a które nie były wcześniej znane. Proszę więc teraz zapoznać się z poniższą informacją.

W 1990 roku na terenie Jerozolimy, w trakcie prac budowlanych natrafiono m. in. na okazały grobowiec  z I wieku naszej ery. Przeprowadzone badania naukowe wykazały, że należał on do znanego z Ewangelii arcykapłana Kajfasza, i są tam niewątpliwie złożone jego szczątki oraz szczątki członków jego rodziny. W grobowcu znaleziono dwanaście ossuariów (ceramicznych trumien) pokrytych różnymi ornamentami, a w kilku przypadkach także napisami informującymi czyje prochy tam się znajdują. Jedno z ossuariów było ozdobione znakami graficznymi symbolizującymi gwoździe. W grobowcu odkryto również dwa prawdziwe żelazne gwoździe, bardzo już skorodowane, z których jeden prawdopodobnie leżał na podłodze w pobliżu ossuariów, a drugi wewnątrz któregoś z nich. Odkrycie powyższe przez dłuższy czas nie było znane opinii publicznej. Po kilkunastu latach na informację o nim natrafił znany, kontrowersyjny dziennikarz i badacz starożytności biblijnych Simcha Jacobovici. Wkrótce zrealizował on film popularnonaukowy, zatytułowany „Gwoździe z krzyża” oparty na tym znalezisku (do odszukania na stronach internetowych). Oprócz prezentacji historii odkrycia grobowca i jego zawartości przedstawiono w nim sensacyjną, ale nie przekonywującą tezę, że arcykapłan Kajfasz polecił włożyć do swojego grobu gwoździe, którymi ukrzyżowano Jezusa Chrystusa. Miały być one potężnym talizmanem przynoszącym szczęście i łaskę boską po śmierci. Koncepcja Jacoboviciego, sugerująca także, że Kajfasz mógł być cichym wyznawcą Chrystusa, była słabo uzasadniona i spotkała się silną krytyką. Rzeczywiście, koncepcja talizmanu jest mocno naciągana i nie do obronienia. Natomiast zaprezentowane informacje mówią coś innego: w grobowcu arcykapłana Kajfasza, wśród zwłok członków rodziny, zostało złożone ciało człowieka ukrzyżowanego oraz gwoździe, jakie do tego służyły.

O faktach powyższych dowiedziałem się w 2013 roku, kilka lat po napisaniu i wydaniu książki „Jak zostaje się Bogiem”. Sądzę, że zdajecie sobie sprawę, jakie zrobiły one na mnie wrażenie. Przecież to jest właśnie materialne potwierdzenie tego co wywnioskowałem analizując ewangelie. Niezależny dowód prawdziwości mojej teorii.

Nigdy nie spodziewałem się, nawet  przez myśl mi nie przeszło, że grobowiec arcykapłana Kajfasza zostanie kiedykolwiek odnaleziony. Jednak wydedukowałem, że w to w nim zostały ukryte zwłoki człowieka ukrzyżowanego, Jezusa z Nazaretu zwanego Mesjaszem. I teraz zostało to potwierdzone poprzez obecność ossuarium ozdobionego symbolami gwoździ (raczej nie ozdobionego, lecz zaznaczonego, czy też w ten sposób "podpisanego"), oraz dwóch skorodowanych, żelaznych gwoździ, służących do krzyżowania skazańców! Fakt przewidziany przez teorię, staje się dowodem: arcykapłan Kajfasz ukrył zwłoki Jezusa w swoim grobowcu i aby symbolicznie zaznaczyć czyje szczątki skrywa ossuarium, dla swojej pamięci, a może i dla wiedzy kilku najbardziej zaufanych, wtajemniczonych osób, kazał je ozdobić symbolami gwoździ, a i same gwoździe z krzyża też polecił tam schować.

W wielowiekowej historii badań ewangelicznych, często bardzo intensywnych, rozległych, zróżnicowanych, nigdy dotychczas nie odważono się powiedzieć, że coś w tej dziedzinie zostało ostatecznie dowiedzione - zawsze były to tylko teorie, koncepcje, przypuszczenia i wiara w nie. Teraz po raz pierwszy pojawia się uprawnione określenie - dowód i prawdy, którą on ujawnia, już się nie da ukryć, aczkolwiek będzie ona jeszcze wielokrotnie podważana, lub deprecjonowana. W grobowcu arcykapłana Kajfasza w Jerozolimie, w ossuarium ozdobionym symbolami gwoździ, spoczywają prochy Jezusa z Nazaretu, zwanego Chrystusem. 


Ogłaszam to po raz pierwszy publicznie, na forum do którego dostęp mają wszyscy zainteresowani, i każdy kto teraz czyta te słowa, ma prawo mieć przekonanie, że to może być znacząca chwila.


środa, 8 kwietnia 2015

Zagadka zmartwychwstania

Możliwość, że Jezus zmartwychwstanie w nocy z soboty na niedzielę wprawiała arcykapłanów w lekkie przerażenie. To oni przecież doprowadzili do jego ukrzyżowania, katuszy, męki i śmierci, i oni ponoszą za to całą odpowiedzialność. Teraz zaś możliwe jest, że on powstanie w grobowcu obdarzony nieziemską mocą i zaraz oczywiście wywrze na nich jakąś straszną zemstę! Myśl, że będą musieli całą noc czekać w niepewności, drżeć i denerwować się, czy już nie idzie po nich, była okropna. Do tego nie można dopuścić.

Czy nie lepiej byłoby wiedzieć od razu, mieć go w tę noc w pałacu arcykapłańskim, w pięknych komnatach, na wspaniałym łożu i gdy zmartwychwstanie natychmiast paść przed nim na twarz i prosić o łaskę, wybaczenie, oddać mu władzę, bogactwa... Jest Synem Bożym, a oni arcykapłanami Jahwe, więc się przecież jakoś dogadają. Tak, ale jeżeli nie jest prawdziwym Mesjaszem, to oni, wielcy arcykapłani strasznie się wówczas skompromitują.

Jest na to rada, po prostu wszystko należy przeprowadzić w jak najgłębszej tajemnicy, jak najmniej ludzi może o tym wiedzieć. Gdy zapadnie zmrok strażnicy postawieni przy grobie przeniosą ciało do pałacu arcykapłanów i mają milczeć, najwyżej im się za to dobrze zapłaci. Jak zmartwychwstanie to padamy na twarz i się dogadujemy, a jak nie, to następnej nocy odniesie się ciało z powrotem do groty i będzie po wszystkim.

Jest jeszcze pewien problem: co zrobić jeżeli w niedzielę przyjdą jacyś ludzie z grupy Jezusa i zobaczą, że w grobowcu nie ma jego ciała? A więc w takim wypadku trzeba by ktoś z zaufanych sług świątynnych tam został i powiedział im, że Jezus zmartwychwstał, poszedł już do Galilei, a wszystkim swoim uczniom, całej grupie, kazał iść za sobą - świetny pomysł, bo to wyjaśni im zagadkę, gdzie podziało się ciało, a przy okazji nareszcie pozbędziemy się tych wszystkich Galilejczyków z Jerozolimy.

W ewangeliach nie ma wprost opisanego scenariusza jaki właśnie zaprezentowałem powyżej, ale jeżeli uważnie się je czyta, to taki przebieg zdarzeń staje się oczywisty. Oto co one m. in. zawierają.


Kobiety z grupy Jezusa wiedziały gdzie został on pochowany i  w niedzielny poranek Maria Magdalena i Maria, matka Jakuba, oraz Salome nakupiły wonności i udały się do jego grobu, aby namaścić ciało. Przy grocie zdziwiły się, że kamień zasłaniający wejście jest odsunięty. Gdy weszły do środka, zobaczyły siedzącego wewnątrz młodzieńca ubranego w białą szatę. Bardzo się wystraszyły.

Lecz on rzekł do nich: „Nie bójcie się. Szukacie Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego; powstał, nie ma Go tu. Oto miejsce, gdzie Go złożyli. Lecz idźcie, powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi: Idzie przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie, jak wam powiedział”. One wyszły i uciekły od grobu: ogarnęło je bowiem zdumienie i przestrach. Nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały. Mk 16, 6-8

Przekupiona straż. Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: „Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu”. Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego. Mt 28, 11-15

Wiedza, że arcykapłani wciąż bali się zmartwychwstania Jezusa, oraz te dwa powyższe cytaty, w zasadzie pozwalają już w pełni zrozumieć co się wydarzyło. Wystarczy chociażby zauważyć, że arcykapłani wcale nie zdziwili się ani nie przestraszyli, że nie ma ciała - nie reagują tak, bo oni po prostu dobrze wiedzą gdzie ono teraz jest. Wiedzą to też strażnicy i wcale nie powiadamiają  arcykapłanów o zmartwychwstaniu, lecz tylko o fakcie, że ludzie Jezusa jednak przyszli do grobu i właśnie zostali skierowani do Galilei. Teraz już można spokojnie obarczyć ich odpowiedzialnością za kradzież zwłok - poszli sobie, więc nie będą mogli zaprzeczyć.  

W ewangeliach oczywiście jest jeszcze wiele szczegółów o zmartwychwstaniu, ale dosyć niejasnych. W Ewangelii Marka trzy rozdziały o tym mówiące zostały bez żadnych wątpliwości dopisane do niej przez jakiegoś innego autora - oryginalny tekst kończy się cytatem podanym powyżej. W innych ewangeliach kobiety najpierw widzą ogrodnika, a dopiero później rozpoznają w nim Jezusa. Uczniowie zdążający do Emaus rozmawiają całą drogę z nieznajomym mężczyzną, a dopiero wieczorem orientują się, że to był Chrystus. Dziwne to jest, gdy najbliższe mu osoby nie rozpoznają od razu swego Mistrza. Jednak po zaistnieniu takich okoliczności stopniowo wszyscy uczniowie zaczynają twierdzić, że oni też widzieli zmartwychwstałego Chrystusa i rozmawiali z nim. Przypomina to najbardziej klasyczne eksperymenty badające konformizm społeczny lub znaną opowieść o nowych szatach króla. Gdy kobiety ogłaszają, że one chyba widziały Jezusa-ogrodnika, to oczywiście apostołowie nie mogą być gorsi i stwierdzają, że oni też go widzieli – nie są przecież mniej godni doświadczenia cudu niż stojące znacznie niżej w hierarchii kobiety. Już wkrótce każdy z apostołów zdecydowanie zapewniał, że on też dostąpił takiego zaszczytu. Trzeba więc jeszcze zauważyć, że w ewangeliach nie ma ani słowa, by ktokolwiek inny, postronny, spotkał Chrystusa w tym czasie. Trudno było kontynuować ten eksperyment zbyt długo, więc wkrótce Jezus  został uniesiony do nieba.

Wróćmy jednak do arcykapłanów i ciała Jezusa. Ich polecenie by strażnicy opowiadali wszystkim, że to jego uczniowie ukradli ciało i gdzieś ponieśli, jest oczywiście celowym zabiegiem, by odwrócić jakiekolwiek podejrzenia, że to właśnie oni, arcykapłani za tym stoją. Wydają zaś takie polecenie, bowiem wszystko już się wyjaśniło. Nie zmartwychwstał! Leży teraz w pałacu arcykapłańskim i nie ma wątpliwości, że nie już nie zmartwychwstanie.

W swej książce "Jak zostaje się Bogiem" wszystkie okoliczności tzw. zmartwychwstania i niezbędne cytaty omawiam znacznie bardziej szczegółowo niż tutaj. Jestem jednak przekonany, że każdy kto po przeczytaniu tego i poprzednich wpisów sam sięgnie do ewangelii, ze zdziwieniem przekona się, jak zrozumiałe stają się opisywane tam zdarzenia.

Chcę uprzedzić, że czytelników czeka teraz jeszcze jedna niespodzianka, czyli coś, co ośmielam się nazwać dowodem na prawdziwość zaprezentowanych tu wniosków.



wtorek, 7 kwietnia 2015

Zabezpieczajcie się, jak umiecie


Przestraszeni apostołowie, jeszcze niedawno marzący o bogactwach i zaszczytach, teraz ukryli się w jedynym budynku jaki znali w Jerozolimie, czyli w wieczerniku, domu w którym jedli z Jezusem ostatnią kolację. Wobec tragicznego losu ich Mistrza mieli całkiem uzasadnione obawy, że i oni, jego pomocnicy i wspólnicy, też mogą być zagrożeni. Nie mogli wiedzieć, że arcykapłani nie mieli żadnej ochoty ich szukać ani zatrzymywać - o co mieliby ich oskarżać i co z nimi później robić, więzić, karać, kamieniować? Z punktu widzenia arcykapłanów najlepszym rozwiązaniem byłoby aby oni już sobie poszli z powrotem do swojej Galilei i więcej  w stolicy się nie pokazywali, a i apostołowie też pewnie  najchętniej znaleźliby się już nad Genezaretem. Jednak były wraz z nimi kobiety i one w tym czasie wykazały się pewną odwagą i aktywnością. Przede wszystkim w przeciwieństwie do pozostałych wystraszonych uczniów były obecne na Golgocie i później widziały gdzie zostały złożone zwłoki Jezusa, a to wkrótce okaże się bardzo ważne.

Tymczasem w piątkowy wieczór arcykapłanów nurtował jeszcze jeden, znacznie ważniejszy z ich punktu widzenia problem. To pytanie stawiali sobie już wcześniej, ale teraz powróciło z całą siłą: czy ktoś wie jak powinien zachowywać się zesłany na ziemię prawdziwy Mesjasz, jakie ma dać znaki o sobie  i przede wszystkim kiedy!? Znaki pewnie da się rozpoznać, ale kiedy?, kiedy będą one dane? Prosili Jezusa o te znaki, żądali, straszyli, grozili, wymuszali okrutną męką, wreszcie śmiercią, ale czy znaki nie mogą być dane dopiero po śmierci? A co jeżeli takim znakiem będzie zmartwychwstanie zmarłego? Jezus przecież wiele razy zapowiadał, że zmartwychwstanie trzeciego dnia, - tak, wiedzą, że był to alegoryczny zwrot, iż umrze biedny prorok z Galilei i odrodzi się królem żydowskim, ale jeżeli to nie alegoria, jeżeli on to mówił poważnie, jako Syn Boży. Tak, tego też nie można było wykluczyć. Trzeci dzień to niedziela, więc można coś zrobić, bo jest przecież jeszcze sobota.   
 
Sobota, czyli szabat, jest w judaizmie dniem szczególnym. Szabat to okres, w którym zakazane jest wykonywanie prawie wszystkich czynności, oprócz najbardziej niezbędnych do życia. Dzień, który obowiązkowo należy poświęcić modlitwie, zadumie i odpoczynkowi. Jezus również przestrzegał reguł szabatu, aczkolwiek zdarzało mu się dokonywać uzdrowień w czasie jego trwania. W trzech z czterech ewangelii nie ma mowy o żadnych wydarzeniach, jakie miałyby zajść w Jerozolimie w sobotę, nazajutrz po śmierci Jezusa. Ich autorzy nie dopuszczają możliwości, by Żydzi mogli robić coś ważnego podczas szabatu. Na szczęście Ewangelista Mateusz uzyskał bardzo bardzo ważną informację o tym dniu i zamieścił ją w swojej ewangelii.

Straż przy grobie. Nazajutrz, to znaczy po dniu Przygotowania [po piątku], zebrali się arcykapłani i faryzeusze u Piłata i oznajmili: „Panie, przypomnieliśmy sobie, że ów oszust powiedział jeszcze za życia: Po trzech dniach powstanę. Każ więc zabezpieczyć grób aż do trzeciego dnia, żeby przypadkiem nie przyszli jego uczniowie, nie wykradli Go i nie powiedzieli ludowi: Powstał z martwych. I będzie ostatnie oszustwo gorsze niż pierwsze”. Rzekł im Piłat: „Macie straż: idźcie, zabezpieczcie grób jak umiecie”. Oni poszli i zabezpieczyli grób, opieczętowując kamień i stawiając straż. Mt 27, 62-66

Reguły szabatu są obowiązkowe dla zwykłych Żydów. Arcykapłani, jak prawie wszyscy wielcy hierarchowie, gdy mają ważną sprawę do załatwienia, nie zwracają uwagi na jakieś tam reguły. Nie powiedzieli prefektowi o wszystkich swoich mesjańskich obawach, których Rzymianin z pewnością by nie zrozumiał, a wymyślili rzekome zagrożenie ze strony uczniów. Piłat nie zamierzał im pomagać, ale w gruncie rzeczy pozwolił im robić w sprawie grobu to, co uznają za stosowne. Im też tylko o to chodziło.

I teraz warto się zastanowić, co mogli zrobić arcykapłani, jak się zabezpieczyć, jeżeli najbliższej nocy, w pierwszych godzinach niedzieli, Jezus Mesjasz (Chrystus) zmartwychwstanie w ciemnej grocie przywalonej kamieniem.

Wydarzenia, które wkrótce nastąpią są najważniejszymi dla powstania całej religii chrześcijańskiej, bowiem bez zmartwychwstaniu Jezusa, ta wiara nie miałaby racji bytu. Tylko to zwycięstwo nad śmiercią nadaje sens ofierze z własnego życia, i z tego właśnie powodu Święto Zmartwychwstania, czyli Wielkanoc, jest najważniejszym świętem dla Kościoła i wszystkich wiernych. Jednak opis tego zdarzenia w ewangeliach zawiera bardzo jednoznaczne wskazówki co się naprawdę wydarzyło, i zrozumienie tego może być wielkim szokiem dla wszystkich uczciwych chrześcijan.





poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Podarunek Piłata


Śmierć Jezusa zakończyła oczekiwanie na nadzwyczajne widowisko i prawie wszyscy zaraz opuścili Golgotę. Na wzgórzu nadal trwała męka dwóch wciąż żywych złoczyńców, ale nimi nikt specjalnie się nie przejmował. Oczywiście wciąż przebywali tam rzymscy legioniści, pilnujący by ktoś nie próbował pomóc skazańcom, oraz by za wcześnie nie zdjęto zwłok z krzyża. W imperium ukrzyżowanie było okrutną kara dla skazanych, ale i ważną profilaktyką społeczną; zgodnie z zasadami ciała musiały wisieć na krzyżach jeszcze wiele dni po zgonie, jako groźna przestroga dla innych.

Czas był  szczególny, rozpoczynała się Pascha, najważniejsze w judaizmie święto, a to co się wydarzyło wywoływało bardzo różne uczucia u uczestników omawianych zdarzeń. Arcykapłani byli zadowoleni, że może z kłopotami, ale wreszcie pozbyli się niebezpiecznego konkurenta do władzy; mieszkańcy Jerozolimy byli rozczarowani brakiem cudów; Piłat był niezadowolony, że nie udało mu się spełnić życzenia żony i ocalić Jezusa; Judasz, najbliższy i najwierniejszy uczeń Jezusa nie wytrzymał jego klęski i samobójczo odszedł razem z nim. Mało komfortowo czuli się też inni zwolennicy Jezusa i nie chodzi tu o apostołów, którzy niewiele z tego rozumieli i byli po prostu wystraszeni. Józef z Arymatei i Nikodem,
jerozolimscy bogacze i członkowie sanhedrynu, którzy bez wątpienia zainspirowali Jezusa, a może nawet wręcz namówili go do podjęcia nadzwyczaj ambitnej, ale i bardzo ryzykownej próby zdobycia władzy nad świątynią jerozolimską, teraz czuli wyrzuty sumienia. Wraz ze śmiercią Jezusa gra była już zakończona i oni, dotychczas jego utajnieni zwolennicy, mogli już ujawnić się bez ryzyka dla siebie.

Pod wieczór już, ponieważ było Przygotowanie, czyli dzień przed szabatem, przyszedł Józef z Arymatei, poważny członek Rady, który również wyczekiwał królestwa Bożego. Śmiało udał się do Piłata i poprosił o ciało Jezusa. Piłat zdziwił się, że już skonał. Kazał przywołać setnika i pytał go, czy już dawno umarł. Upewniony przez setnika, podarował ciało Józefowi.  Mk 15, 42-45

Jak widać, tak szybka śmierć ukrzyżowanego zdziwiła Piłata – to nie był naturalny dla tej sytuacji zgon skazańca. Potwierdzenie przez setnika przesądzało sprawę. Rzymianie znali się na śmierci, a możliwość, iż oficer legionów wprowadził w błąd swego przełożonego, cesarskiego namiestnika, była absolutnie wykluczona. Gdy więc okazało się, że zgon Chrystusa jest faktem, przekazano stosowne rozkazy i już wkrótce oprawcy połamali golenie dwóm ukrzyżowanym obok złoczyńcom, radykalnie przyspieszając ich śmierć, oraz dźgnęli włócznią zwłoki Jezusa. Upewniwszy się ostatecznie, że nie żyje, wydali ciało Józefowi. Trochę to dziwne, bowiem Józef nie był żadną rodziną zmarłego i zostały złamane reguły pozostawiania zwłok na krzyżu. Trzeba więc powiedzieć, że  Piłat zgodził się na to gdyż, po pierwsze on miał do tego prawo, a po drugie też nie czuł się komfortowo wobec Józefa, któremu poprzedniego dnia obiecał, że pomoże Jezusowi; teraz więc, by się trochę zrehabilitować, podarował mu ciało.

Józef kupił płótno, owinął nim zwłoki i umieścił je w grobie – pieczarze wykutej w ogrodzie, którego był właścicielem. W pochówku pomagał mu Nikodem, który przyniósł wonności – ok. 30 kilogramów mieszaniny mirry i aloesu. Zgodnie z tradycją żydowską zostały one zawinięte razem z ciałem.

Przed wejściem do grobu zatoczył kamień. A Maria Magdalena i Maria, matka Józefa, przyglądały się, gdzie Go złożono. Mk 15, 46-47

Poczekajcie


Witam po tygodniowej przerwie. Dalsze wpisy będę chciał zamieszczać możliwie regularnie, od poniedziałku do piątku, a o wszelkich mogących się zdarzyć dłuższych "przestojach" postaram się uprzedzać. Wracajmy jednak do tematu, czyli zrozumienia co w rzeczywistości opisują ewangelie, o ile nie czyta się ich na klęczkach.

Było piątkowe popołudnie, a na krzyżu od kilku godzin trwała męka Jezusa z Nazaretu, który ogłosił się Mesjaszem i chciał zostać królem żydowskim. Od kilku też godzin tłum mieszkańców Jerozolimy oraz, co zaskakujące, arcykapłani i inni "starsi z ludu", czekali na Golgocie aż Jezus zademonstruje im cud. Starotestamentowe proroctwa wyraźnie mówiły, że Mesjasz gdy przyjdzie to "okaże znaki" kim jest i na te znaki właśnie czekano. Nie chciał ich pokazać po dobroci, więc doprowadzono aż do okrutnej męki, by go wreszcie zmusić. Godziny jednak upływały, a Jezus i dwaj obok złoczyńcy cierpieli jak tysiące ukrzyżowanych już przed nimi i nic nie zapowiadało, by coś jeszcze niezwykłego miało się zdarzyć. Zgromadzonych ludzi, wcześniej podnieconych i zniecierpliwionych, ogarniało zwątpienie, znużenie i powoli zaczynali się rozchodzić. W domach czekały już przygotowywane uroczyste kolacje (czy sederowe, czy szabasowe - zdania są podzielone i wyjaśnienia wymagałyby dłuższych dywagacji, ale w rzeczywistości nie jest to istotne), wszyscy więc chcieli już wracać. Jednak by spokojnie zasiąść do stołów, trzeba było sprawdzić jszcze jedną, ostatnią możliwość.

Jezus zawołał donośnym głosem: „Eloi, Eloi, lama sabachthani”, co znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Niektórzy ze stojących obok słysząc to, mówili: „Popatrz, woła Eliasza”. Ktoś pobiegł i napełniwszy gąbkę octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić, mówiąc: „Poczekajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć [z krzyża]”. Lecz Jezus zawołał donośnym głosem i oddał ducha. Mk 15, 34-37

Kluczem do właściwego zrozumienia cytatu jest słowo "poczekajcie". Ktoś, kto je wypowiada wie, że za chwilę wydarzy się coś znaczącego, coś na tyle odmiennego od trwającej męki, że może wreszcie Bóg zechce ukazać swą moc. A do sprawdzenia pozostało już tylko jedno - czy Mesjasz, a może sam Jahwe, nie czekają dokładnie na moment zgonu by w końcu się objawić? Ktoś kto mówi "poczekajcie" doskonale wie, że za chwilę nastąpi zgon Jezusa! I ten sam człowiek, sługa arcykapłanów czy też strażnik ze świątyni, podaje  mu gąbkę nasączoną octem. Ocet z wodą był popularnym w starożytności środkiem trzeźwiącym i wzmacniającym; podawano go m. in. mdlejącym z wysiłku galernikom na statkach. Teraz jednak, po wysączeniu tego "octu", Jezus od razu umiera.

Starożytność znała doskonałe trucizny. Jedna z najsłynniejszych trucicielek w historii, mieszkająca w Rzymie Lucusta,  mniej więcej w tym samym czasie wyprawiła w zaświaty podobno kilkaset osób, w tym paru członków rodziny cesarskiej. Szybko działające trucizny znano także w Jerozolimie. W historii znany jest dobrze przypadek, gdy na dworze Heroda Wielkiego w ramach rozwikływania jednej z intryg pałacowych zaistniała potrzeba sprawdzenia zawartości kielicha - doświadczalny niewolnik, któremu kazano go wypić, zmarł natychmiast.

Nie ma wątpliwości, że za szybkim zgonem Jezusa na krzyżu stali arcykapłani i to na ich polecenie podano mu truciznę. W gruncie rzeczy było to łaską dla niego wobec perspektywy jeszcze wielu dalszych godzin, a nawet dni, okrutnego konania. Taki sposób "ulżenia" skazańcom i przyspieszenia finału stosowano niejednokrotnie wcześniej i nie wymyślono go tylko dla Jezusa. Trzeba tu dodać, iż w ewangeliach są  informacje, że arcykapłani jeszcze przed tym zwracali się do Piłata, by z uwagi na Paschę, przyspieszył zgon skazańców - byli już wyraźnie zniecierpliwieni zbyt długim pobytem na Golgocie. Piłat miał prawo rozkazać swym żołnierzom, by to uczynili oficjalnie, zgodnie z przepisami, ale na pewno nie wyraził on zgody na taką prośbę arcykapłanów. Prefekt dobrze wiedział, o co tu chodzi. Tak bardzo pragnęli śmierci Jezusa, więc teraz niech stoją i patrzą.  Arcykapłani jednak nie chcieli już dłużej stać i poradzili sobie bez Piłata.

Sprawdzono więc, że nawet w chwili zgonu żaden cud się nie wydarzył i wreszcie można było spokojnie pójść na kolację.