czwartek, 28 kwietnia 2016

Król Żydowski


Wyrok śmierci na Jezusa wcale nie wydawał się arcykapłanom i członkom sanhedrynu zbyt surowy, niesprawiedliwy, czy też okrutny. Z ich strony był to przede wszystkim ostateczny sprawdzian, bardzo przemyślne posunięcie wobec tego proroka z Galilei, aby wreszcie poznać prawdę. Przecież jeżeli jest prawdziwym Mesjaszem, tak jak sam oświadczył, to teraz będzie musiał pokazać swą moc, aby ratować się przed strasznym cierpieniem i zgonem. Z wielkim więc zainteresowaniem śledzili jak się zachowuje, jak przyjął wyrok, czy nie robi czegoś niezwykłego. Mieli nadzieję, że może za chwilę ujrzą nieziemskie zjawiska, nadludzkie czyny, że będą świadkami cudów.

Arcykapłani w zasadzie byli prawie pewni, że Jezus jest zwykłym człowiekiem, że cały czas zarówno ich jak i tysiące innych Żydów zwodził i oszukiwał. Nie mieli też wątpliwości, że normalny człowiek w takiej sytuacji, w obliczu okrutnej śmierci, musi paść przed nimi na kolana, przyznać się, że nie jest żadnym Mesjaszem, błagać o wybaczenie, o litość, o darowanie życia. I rzeczywiście byłby wówczas ułaskawiony, ale jako oszust, nie jako Mesjasz.

Dla arcykapłanów jeden z takich dwóch alternatywnych scenariuszy wydawał się oczywisty, ale znów się rozczarowali. Jezus z dużym spokojem przyjął wyrok śmierci i ani nie zademonstrował mocy Mesjasza, ani nie okazał słabości człowieka. Była to jednak zagadkowa postać; czyżby chciał nadal trzymać ich w niepewności, czyżby jeszcze nie nadeszła chwila? A więc trudno, ciągnijmy ten niezwykły test dalej.

Wydając wyrok śmierci sanhedryn stwierdził, iż jest to kara za to, że Jezus z Nazaretu nazywa siebie Królem Żydowskim. Jak większość wydarzeń z ostatnich dni, także to oficjalne uzasadnienie wyroku miało złożony, podwójny sens. Dla wszystkich Żydów określenie Król Żydowski było w sposób oczywisty mianem Mesjasza, więc dla nich znaczyło to, że Jezus został skazany za fałszywe podawanie się za Syna Bożego, za bluźnierstwo. Takie zbrodnie w judaizmie rzeczywiście karano śmiercią, ale było to przestępstwo religijne, wewnętrzna sprawa świata żydowskiego, i o nic tu nie trzeba byłoby pytać rzymskiego prefekta, czy prosić o jego akceptację. Zgodnie z prawem mojżeszowym wyroki śmierci wykonywano poprzez kamienowanie, więc teraz Jezus powinien zostać przez samych Żydów ukamienowany, lub ewentualnie przez nich ułaskawiony.

Problem był w tym, że arcykapłani wciąż mieli wątpliwości, kim jest ten dziwny człowiek, nazywający siebie Mesjaszem, i na wszelki wypadek nie chcieli brać na siebie odpowiedzialności za jego egzekucję. Postanowili w tej sprawie wyręczyć się rzymskimi legionistami. Po to właśnie oficjalnym powodem skazania był zwrot ”Król Żydowski”. Dla Żydów był on bluźnierstwem, ale przedstawiciele Imperium nie znali się na subtelnościach judaizmu i dla nich ktoś, kto bezprawnie nazywa siebie „królem” i sięga po władzę, jest uzurpatorem, uczestnikiem zamachu stanu. W tym ujęciu była to groźna zbrodnia polityczna, która to kategoria przestępstw na obszarze całego Imperium pozostawała w wyłącznej kompetencji przedstawicieli cesarza, a jedyną  stosowaną karą było ukrzyżowanie.

Gdy arcykapłani rozważali aktualną sytuację, Jezus na dziedzińcu pałacowym oczekiwał na dalszy ciąg wydarzeń. Wszystko przebiegało zgodnie z założeniami, więc zachowywał duży spokój. Teraz jednak spotkały go przykrości, których nie przewidywał, ale z którymi w zasadzie powinien się liczyć. Był skazańcem, więźniem ze związanymi rękoma i chociaż wciąż okrywał go  wspaniały płaszcz proroka, to wiele stracił ze swej powagi Mesjasza. Strażnicy i słudzy pałacowi próbowali w sposób znacznie bardziej prostacki niż arcykapłani, wydobyć z nie go to samo co chcieli hierarchowie, czyli zmusić do ujawnienia się. Ich wszystkich trochę już złościł ten rzekomy Mesjasz, nie mogli mu darować, że nie chce im dostarczyć rozrywki i pokazać jakiegoś cudu, więc sami zorganizowali sobie koszarową zabawę. Zakrywali mu oczy, bili po twarzy i wzywali, by prorokował, kto go uderzył, a jako, że podawał się za Króla Żydowskiego, wcisnęli mu na głowę koronę uplecioną z cierni – bardzo ich bawiły te prymitywne dowcipy. 

Wszystko to widział Szymon Piotr, również znajdujący się na pałacowym dziedzińcu, ale w żaden sposób nie odważył się cokolwiek zrobić, aby ratować swego Mistrza. Nie chodziło tylko o strach, ale i o to, że Jezus, chociaż "żarty" straży były bardzo dolegliwe, wyraźnie teraz nie życzył sobie żadnej pomocy od Szymona Piotra, czy innych uczniów. Cierpliwe znosił żołdackie zachowania i rzeczywiście potrzebował pomocy, ale od kogoś stojącego znacznie wyżej.


Wreszcie pojawili się arcykapłani, niektórzy członkowie sanhedrynu i inni urzędnicy i zrządzili, aby strażnicy poprowadzili za nimi Jezusa do sąsiadującej  bezpośrednio ze świątynią twierdzy Antonia.  Tam  stacjonowała kohorta X cesarskiego legionu "Fretensis" i tam obecnie przebywał prefekt Piłat z Pontu. 

Prefekt niezwłocznie przyjął delegację sanhedrynu i Kajfasz oficjalnie  poinformował go, że przyprowadził więźnia Jezusa z Nazaretu. Ten Galilejczyk podawał się za Króla Żydowskiego i wzywał do buntu, ale służby świątynne zdołały go schwytać. Za swe czyny został postawiony przed sanhedrynem, który, po uczciwym procesie, skazał go na karę śmierci. Z uwagi na charakter zbrodni arcykapłan przekazuje przestępcę w ręce Rzymian, dla wykonania wyroku.

Piłat doskonale wiedział o Jezusie, już wcześniej jego żona przysłała mu przypomnienie, aby pomógł tego Galilejczyka uratować, ale teraz był trochę zaskoczony - on miał tylko nie przeciwstawiać się i zgodzić się, aby sami Żydzi ułaskawili Jezusa. Przemowa arcykapłana ujmowała sprawę inaczej i wobec charakteru oskarżenia, sam prefekt musi się teraz ustosunkować do sprawy i odprawić sąd. Piłat uznał, że to będzie proste i zaraz ci przewrotni arcykapłani dostaną swego więźnia z powrotem. 

    

niedziela, 24 kwietnia 2016

Proces Jezusa


Wczesny piątkowy poranek był chłodny, więc Szymon Piotr, błąkający się po podwórzu pałacu Kajfasza, chciał się ogrzać i przysiadł przy jednym z płonących tam ognisk. Straż miała wyraźne rozkazy arcykapłanów, aby kontrolować obecność ludzi Jezusa w Jerozolimie, więc kilku znajdujących się wokół żołnierzy zaraz spytało tego nieznajomego, czy nie należy do grupy Mesjasza z Galilei. On dobrze pamiętał jego stanowcze polecenie sprzed kilku godzin, aby się tego zapierać, więc się nie przyznał. Później pytali go o to samo jeszcze inni ludzie ze służby pałacowej, a on konsekwentnie zaprzeczał.

Szymon Piotr w żaden sposób nie domyślał się, dlaczego tego ranka zadawano mu kilka razy to samo pytanie. Ale te powtarzające się sytuacje nasunęły mu myśl, iż jego Mistrz musiał mieć prorocze widzenie przyszłości, gdy o tym mówił. Teraz więc ten prosty uczeń bardzo się zdenerwował, że już tyle razy  publicznie wypierał się tak wspaniałego proroka, Mesjasza – złożone sytuacje były dla niego stanowczo zbyt trudne do ogarnięcia.

W tym czasie do pałacu przybyli już członkowie sanhedrynu i można było rozpocząć sąd nad Jezusem z Nazaretu. Trzy dni temu, we wtorek wieczorem, taki proces już się odbył, ale zaocznie, bez udziału głównego zainteresowanego. Wydany został wówczas wyrok śmierci, o którym wszyscy obecni wiedzieli, że był tylko najpoważniejszym z możliwych ostrzeżeń przed dalszymi próbami uzurpowania sobie przez tego Galilejczyka jakiejś nadzwyczajnej władzy. Wizja śmierci miała wystraszyć skazanego, powstrzymać go przed  nawoływaniem do ataków na świątynię i arcykapłanów i sprawić, aby wyniósł się jak najszybciej do swej Galilei. On zaś, mieniący się Mesjaszem, okazał się nadzwyczaj uparty, zlekceważył tamten wyrok i jak desperat wciąż próbował przechytrzyć i pokonać jerozolimskie elity władzy. Ta niezwykła postawa Jezusa dziwiła i zastanawiała nawet arcykapłanów. Wciąż powracało pytanie – kim w rzeczywistości jest ten człowiek? Cały więc obecny proces był w zasadzie próbą uzyskania odpowiedzi na to właśnie pytanie.

Przed sądem wystąpiło kilku ludzi z otoczenia władz świątynnych i złożyło zeznania, że słyszeli jak Jezus nazywał siebie Mesjaszem, Synem Bożym, Królem Izraela i wzywał tłum do zburzenia świątyni, którą później sam odbuduje. Nie było wśród nich Judasza, chociaż on jako zdrajca powinien być głównym świadkiem oskarżenia. Arcykapłani doskonale orientowali się w jego prawdziwej roli podwójnego agenta i wcale nie oczekiwali, by nadal w niej tkwił – on już zrobił wystarczająco dużo, i w mniemaniu Jezusa i według nich też. Oskarżenie o nawoływanie do buntu i uzurpację władzy królewskiej było proste i łatwe do dowiedzenia, ale teraz padło najważniejsze pytanie: Czy to ty jesteś Mesjaszem?

Jezus podczas procesu nie próbował się bronić. Doskonale wiedział jaki wyrok zapadnie, mało tego, on nawet chciał zostać skazanym, bo przecież tylko wówczas mógł być ułaskawionym. Ewentualne uniewinnienie przez sanhedryn wcale go nie zadowalało – on koniecznie chciał być ułaskawionym, wybranym i wskazanym przez Jahwe do życia, i w ten wyjątkowy sposób, na oczach tysięcznych tłumów, zostać namaszczonym. Wcale nie chciał uratować życia tylko w wyniku jakichś procedur sądowych, czy kruczków prawnych. Z tego powodu na żadne wcześniejsze zarzuty nie odpowiadał, wolał nie przedłużać rozprawy.

Jednak na pytanie czy jest Mesjaszem, zdecydował się zabrać głos i odpowiedział wprost: Ja jestem. Nigdy wcześniej aż tak jednoznacznie tego nie mówił i używał z reguły tylko aluzji, wskazań, sugestii czy podpowiedzi. Były one oczywiste, ale w tamtych sytuacjach to jednak sami słuchacze powinni „odkryć”, że jest on Synem Bożym. Ta jego dosyć ostrożna postawa wynikała z obaw o zawsze pojawiające się później żądania, aby „dał znaki” i oczywiste problemy z zaspokojeniem oczekiwań słuchaczy. Teraz mógł wreszcie powiedzieć otwarcie, i to przed najbardziej reprezentacyjnym gremium żydowskim, że jest Mesjaszem. Przecież już wkrótce i tak będzie wolny i bezpieczny, a żądanym przez wszystkich "znakiem" będzie jego ułaskawienie, co zresztą ogłoszą publicznie sami arcykapłani. Obecnie, tym oficjalnym oświadczeniem przed sanhedrynem, że jest Synem Bożym, Jezus walczył już o wzmocnienie i utrwalenie swej przyszłej pozycji, jaką osiągnie po ułaskawieniu.

Arcykapłani doskonale wiedzieli od dawna, że Jezus z Nazaretu, galilejski kaznodzieja i uzdrowiciel, występuje publicznie jako Mesjasz. W ciągu ostatnich dni, w poniedziałek i we wtorek, sami to wielokrotnie słyszeli z jego ust na świątynnym dziedzińcu – może nie wprost, ale wystarczająco jednoznacznie. Przez te dwa dni arcykapłani osobiście, lub ich zaufani ludzie, konsekwentnie wzywali go, aby udowodnił swe boskie pochodzenie, żeby wreszcie „dał znak”, aby uczynił jakiś cud. On zaś przez cały ten czas bardzo inteligentnie, ale i uparcie odmawiał, wywijał się, unikał tematu.

Obecnie, przed sanhedrynem, już całkiem otwarcie usłyszeli od niego, że jest Mesjaszem, ale też po raz kolejny były to tylko słowa, słowa, słowa. Prawdę powiedziawszy, to wszystko zaczynało już arcykapłanów i członków sanhedrynu, a także pozostałych świadków, trochę złościć, bo ile można było wysłuchiwać gołosłownych deklaracji czy też zarozumiałych przechwałek, niepopartych jakimkolwiek wiarygodnym świadectwem.

Dotychczas żadnym sposobem, ani prośbą ani groźbą, nie mogli zmusić tego Galilejczyka, aby przyznał się, że wcale nie jest Mesjaszem, albo aby przekonująco udowodnił, że nim jest. Został im jednak jeszcze jeden sposób, żeby uzyskać pewność, sposób brutalny i ostateczny - w obliczu okrutnej męki i kaźni nie będzie już mógł dłużej ich zwodzić. Sanhedryn wydał na Jezusa wyrok śmierci.







środa, 20 kwietnia 2016

Kto mieczem wojuje


Judasz kolejny raz się okazał najlepszym, najbystrzejszym i najwierniejszym uczniem swego Mistrza. Załatwił wręcz doskonale wszystko to, co ustalili razem z Jezusem poprzedniej nocy. Dotarł do arcykapłanów, zaoferował im swą zdradę za pieniądze i te pieniądze otrzymał. Uzasadnił, że trzeba działać szybko, natychmiast, i przekonał, że przy jego pomocy cała operacja zatrzymania Jezusa przebiegnie bez żadnych problemów. Po wysłuchaniu go arcykapłani naradzili się i wydali rozkaz dowódcy straży świątynnej, Malchosowi, aby wziął swój oddział i niezwłocznie poszedł razem z Judaszem, a on zaprowadzi do miejsca, w którym tej nocy przebywa Jezus z Galilei, zwany Mesjaszem. Mają go aresztować i dostarczyć żywego do pałacu Kajfasza, gdzie będzie później osądzony. Polecili też Malchosowi, aby on i jego ludzie respektowali wszystko, czego Judasz będzie wymagał od nich przy tej akcji, a dzięki temu powinna ona odbyć się bez ofiar i komplikacji.

Było już dużo po północy, gdy Judasz przyprowadził świątynny oddział do ogrodu Getsemani. W świetle pochodni zobaczył Jezusa z uczniami i nakazał strażnikom, aby się jeszcze wstrzymali. On zaraz sprawdzi, czy nie ma tu jakichś niespodziewanych zagrożeń i wtedy da im znak.

Sam podszedł do czekającego Jezusa, objął go, powiedział głośno: Rabi, a następnie przybliżył głowę i szepnął mu do ucha: Mistrzu, wszystko jest w porządku, mają rozkaz cię aresztować i doprowadzić żywego do pałacu. Tam postawią cię przed sanhedrynem, który odbędzie nad tobą sąd.

Wszystkim się wydawało, że Judasz ucałował swego Mistrza, ale ogromnie się mylili, i wówczas, i przez dwa kolejne tysiąclecia. Bardzo inteligentny Judasz znalazł po prostu doskonały sposób, aby przekazać całkowicie poufnie, chociaż na oczach dziesiątków świadków, najważniejszą informację, której potrzebował Jezus tej nocy i dzięki której mógł odetchnąć - jak dotychczas jego niezwykła operacja ratowania się przed wyrokiem śmierci układała się całkowicie zgodnie z założeniami i można było spokojnie dać się aresztować.

W tym czasie Szymon Piotr uświadomił sobie, że strażnicy świątynni przyszli zrobić krzywdę Jezusowi i przypomniał jego niedawne słowa, że będą potrzebne miecze. Zrozumiał więc, że właśnie teraz trzeba ich użyć. Zaatakował dowódcę strażników Malchosa i zranił go w ucho. Widząc to Jezus przestraszył się – w obecnej sytuacji żadna awantura, tym bardziej zbrojna, nie była mu absolutnie potrzebna. Zakrzyknął więc, by natychmiast przestali, bo kto mieczem wojuje, od miecza ginie i nawet zaczął pomagać zranionemu. Jego zdecydowana postawa nie dopuściła do dalszych utarczek i całkowicie obezwładniła uczniów – ich Mistrz, jak widać, chce dobrowolnie oddać się w ręce wrogów, więc co oni mogą zrobić?

Teraz, na skinienie Judasza, strażnicy pochwycili Jezusa i związali mu ręce, a następnie otoczyli gromadą i poprowadzili w stronę Jerozolimy. Patrząc na nich Judasz nie wytrzymał i zawołał: „i prowadźcie go ostrożnie” - wciąż dbał, by jego ukochanego Mistrza nie spotkała jakaś krzywda.

Pozostawieni sobie uczniowie wiedzieli co robić. Tak jak im  zalecił Jezus, rozproszyli się, i pojedynczo, lub małymi grupami, również skierowali do miasta. Świtało już, a oni wiedzieli, że mają tego ranka dotrzeć na dziedziniec świątynny i być świadkami tego, co tam się wydarzy. Pamiętali też, że aby się znaleźć wewnątrz murów, w żadnym wypadku nie mogą przyznawać się, iż należą do grupy uczniów Mesjasza z Galilei - on bardzo wyraźnie im to nakazał, a oni byli mu posłuszni.

Szymon Piotr, który czuł się odpowiedzialny za bezpieczeństwo Jezusa, stał teraz całkowicie zdezorientowany. Był jednak na tyle ambitny i uparty, że postanowił dotrzeć gdzieś w pobliże Mesjasza, by może jakoś mu pomóc, być pod ręką. On wciąż chciał zasłużyć się jako jego najpilniejszy uczeń. Bardzo rozsądnie dołączył w tym momencie do Łazarza. Uznał, że ten wychowany w Jerozolimie młody człowiek najlepiej wie, dokąd należy się obecnie udać. I Łazarz nie zawiódł go; doprowadził do pałacu arcykapłanów, a następnie, dzięki swym znajomościom z ludźmi trzymającymi wartę, pomógł wejść przez strzeżoną bramę na pałacowe podwórze.

Łazarz udał się teraz do pałacu, gdzie zbierali się już członkowie sanhedrynu. Musiał pilnie przekazać Józefowi z Arymatei i Nikodemowi informację, że aresztowanie odbyło się bez problemów, a Jezus nie stawiał oporu – mogło to się przydać jako argument w późniejszej kwestii ułaskawienia więźnia.

W pałacu arcykapłańskim znajdował się również doprowadzony tam Jezus i spokojnie oczekiwał na swój proces. Był w tym momencie nawet zadowolony, że wszystko toczy się tak jak przewidział i jak zaplanował. Miał coraz bardziej uzasadnione nadzieje, że dzięki swemu niezwykle inteligentnemu fortelowi niedługo zostanie ułaskawiony i to przy udziale samych arcykapłanów, dybiących dotychczas na jego życie. Jeszcze nie podejrzewał, że arcykapłani doskonale odczytywali wszystkie jego zakamuflowane posunięcia i przygotowali jeszcze bardziej przemyślany i wyrafinowany  podstęp. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.

sobota, 16 kwietnia 2016

Wstańcie, chodźmy


Judasz wyruszył w noc, aby odegrać swą nadzwyczaj niewdzięczną rolę zdrajcy, i nie było już odwrotu. Decyzja zapadła, ale niepewność nadal trwała. Największe obawy Jezusa budził moment przyszłego aresztowania. Miał oczywiście nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, ale dla swego bezpieczeństwa musiał uwzględnić także wariant negatywny. Najbardziej bał się, że arcykapłani zorientują się w jego podstępie i perfidnie wydadzą straży rozkaz zabicia go w ciemnościach, w drodze do miasta - o takim właśnie zagrożeniu miał go poinformować Judasz. Co jednak zrobią strażnicy, gdy on wówczas nie zgodzi się na aresztowanie i zacznie stawiać opór? Czy gorliwi wysłannicy arcykapłanów nie rzucą się na niego, aby go zabić na miejscu, od razu? Musiał jakoś się zabezpieczyć i przygotować także na taki rozwój wydarzeń.

Jedyną skuteczną odpowiedzią na zbrojny atak może być tylko zbrojny opór. Jezus spytał swych uczniów, czy mają może miecze. Uznał, że są one niezbędne, więc niech oni coś sprzedadzą, może nawet swoje płaszcze, ale broń należy pilnie kupić – sam Jezus nie miał już pieniędzy na ten cel. Jego najbliższa dwunastka, starzy uczniowie, żadnej długiej broni nie mieli, o czym dobrze wiedział, ale było jeszcze kilkudziesięciu nowych. Okazało się, że wśród nich dwa miecze się znalazły. Jezus uznał, że to wystarczy – na krótki moment, aby zaskoczyć zbrojnym oporem straże i następnie rozproszyć się w ciemnościach, nawet tyle broni będzie dosyć. Poruszenie tego dosyć zaskakującego tematu nasunęło jego najbliższym myśl, iż wkrótce ich Mistrzowi może grozić jakieś niebezpieczeństwo. Z tego powodu jeden z mieczy zaraz przejął Szymon Piotr, wciąż aspirujący do przywództwa wśród uczniów, i postanowił osobiście bronić Mesjasza.

Po załatwieniu tej sprawy Jezus zarządził opuszczenie domu Marii i poprowadził całą grupę do ogrodu Getsemani, leżącego u podnóża Góry Oliwnej. Po drodze udzielił swym uczniom kolejnych wskazówek, czego maja się spodziewać i jak zachowywać w najbliższym czasie. Używał w tych przemowach swych tradycyjnych ozdobników i metafor. Użył m. in. zwrotu: uderzę pasterza, a rozproszą się owce, Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei, i w ten sposób zarządził, że jeżeli on zostanie zbrojnie zaatakowany, to wszyscy mają się rozproszyć i uciekać do Galilei, dokąd i on sam będzie się wówczas kierował.

To był wariant negatywny, ale musiał dać także wskazania, co mają robić, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z założeniami i aresztowanie odbędzie się gładko, bez zagrożeń. Wówczas również powinni się rozproszyć, ale później, jutro z rana, muszą koniecznie pojawić się na świątynnym dziedzińcu. Bardzo chciał, by oni też widzieli jak zostanie z woli Jahwe ułaskawiony, wskazany do życia, wybrany, i to na oczach arcykapłanów, stołecznych notabli i wielotysięcznego tłumu jerozolimczyków. Wiedział, że straże świątynne maja rozkaz nie wpuszczania jego ludzi do miasta, zwłaszcza na teren świątyni, więc dał zalecenia i na taką okoliczność - nakazał, aby w żadnym wypadku nie przyznawali się do tego, że są Galilejczykami, ani tym bardziej, że są jego uczniami.

Szymon Piotr jak zwykle nic z tego nie zrozumiał, ale przejęty swą rolą samozwańczego ochroniarza, zaczął oponować. Zawołał, że on jest tak wierny Jezusowi, że za nic, w żadnym wypadku, nigdy się go nie zaprze. Jezus wyłożył mu wówczas dobitnie, że tej nocy nie tylko raz ma się zapierać, ale i trzy razy, jeżeli tak będzie trzeba. Stanowcze polecenie dotarło wreszcie i do Szymona Piotra, ale nie był z niego zadowolony – takich niejasnych zadań on nigdy nie pojmował.

W ogrodzie Getsemani rozpoczęło się oczekiwanie i trwało kilka godzin. Jezus bardzo się denerwował. Nie miał pewności czy i jak Judasz wypełni niezwykle trudną misję i jakie będzie jej zakończenie. I chciał tego i bał się, bo przecież oddawał się w ręce swych śmiertelnych wrogów. Nie wiedział jak zareagują arcykapłani, czy uwierzą w zdradę, czy potraktują zdrajcę poważnie, czy wyślą straż i jakie rozkazy jej dadzą – niewiadomych było wiele, a stawką było przecież jego życie. Był bardzo zestresowany i modlił się gorąco, ale mógł tylko czekać i pilnie wyglądać swych prześladowców.

Towarzyszący mu uczniowie nic nie wiedzieli, że ich Mistrz właśnie przeżywa niezwykle dramatyczne chwile i po prostu zasypiali – było już po północy. Jezus budził ich i wzywał do czuwania, bo przecież zaraz mogli być niezbędni do podjęcia walki, ale powiedzieć im tego nie mógł, więc tylko denerwował się coraz bardziej.

Wreszcie dostrzegł blask niesionych pochodni i usłyszał odgłosy zbliżającego się oddziału. Jeszcze raz obudził swych uczniów i na ich czele ruszył na spotkanie idących po niego strażników. Lepiej, aby go nie szukali po ogrodzie w tych ciemnościach.

wtorek, 12 kwietnia 2016

Ostatnia Wieczerza


Ostatnia wieczerza była skromna. Jezus nie dysponował żadnymi większymi pieniędzmi, bowiem wszelkie zapasy zużył wraz z uczniami w okresie przygotowywania mesjańskiego zamachu stanu, którego kulminacyjnym punktem miał być miniony poniedziałek. To już trzy dni temu powinno nastąpić zwycięstwo, a on z ubogiego galilejskiego proroka miał odrodzić się jako Mesjasz, Król Izraela, Zbawiciel. Byłby wówczas władcą świątyni i opływał  we wszelkie dostatki. Wobec poniesionej porażki został bez środków materialnych i nawet już wkrótce, we wtorek z rana, szedł głodny do świątyni. Obecnie mógł liczyć tylko na wsparcie swych bogatych jerozolimskich wspólników. Oni wciąż próbowali wraz z nim znaleźć wyjście z niezwykle trudnej sytuacji, i pomagali mu, ale teraz już nie kwapili się z oferowaniem większych pieniędzy – ostateczna klęska była zbyt prawdopodobna.

W trakcie spożywania tego skromnego posiłku Jezus przeżywał wiele bardzo silnych wzruszeń. On jedyny, oprócz Judasza, wiedział jak wielkie niebezpieczeństwo mu grozi w ciągu następnych godzin. Zdawał sobie sprawę, że odwrotu już nie będzie i ten moment jest przełomowy – albo następny posiłek i następny kielich wina będzie już spożywał w pałacu arcykapłańskim, albo ten obecny jest jego ostatnim. Teraz wszystkie swe nadzieje pokładał w obietnicy pomocy ze strony Poncjusza Piłata, bądź co bądź najwyższej władzy w całej Judei, ale wiedział już, jak niebezpiecznymi przeciwnikami są arcykapłani i niczego nie mógł być pewien. Gdyby więc przegrał jeszcze raz, teraz już ostatecznie, to chciał w ten wieczór pożegnać się ze swymi najbliższymi uczniami i prosić ich, aby go dobrze wspominali. 

Targało nim wciąż wiele wątpliwości – strach i nadzieja, wspaniała wizja zwycięstwa i przerażająca groza śmierci, niepewność, ale i głęboka wiara w nieodgadnionego Jahwe, który gdy zechce, to uratuje go nawet w ostatniej chwili. Bardzo mocno to przeżywał, ale nie mógł nikomu niczego powiedzieć wprost, bowiem sens najbliższych wydarzeń musiał wciąż pozostać tajemnicą – od tego zależało zachowanie jakichkolwiek szans. Próbował więc tylko dać do zrozumienia swym towarzyszom, jak ważne są to chwile i jak zawsze używał przy tym wielu aluzji i metafor. Mówił im, że wkrótce wydarzy się coś niezwykłego, że może być wydany w ręce wrogów i że będzie cierpiał. Powiedział też o kielichu, i o swym ciele i krwi, która może być przelana i jeszcze, że gdy w przyszłości będą spożywali chleb i wino, tak jak teraz to czynią, to niech go dobrze wspominają.

Uczniowie jak zwykle słuchali go z podziwem, jak zwykle też nie próbując zrozumieć, co rzeczywiście chce im w ten sposób przekazać. Oni mieli własne problemy i nawet w takim ważnym dla Mistrza momencie zaczęli swe stałe kłótnie o to, który z nich jest najważniejszy. Tradycyjnie brylował w tym zawzięty Szymon Piotr, a swą nienawiść kierował przede wszystkim wobec faworyzowanego Judasza. Jezus musiał przerwać tę dyskusję i ochronić najwierniejszego ucznia, co mu wcześniej obiecał i co było nadzwyczaj ważne w kontekście zbliżających się wydarzeń.

Uciszył więc wszystkich i powiedział, że ma dla nich bardzo ważne zadanie - jeden z nich musi go w najbliższym czasie zdradzić. Byli trochę zdziwieni tak niezwykłymi słowami, ale wszyscy oni chcieli zasłużyć na dodatkowe łaski Mesjasza, przyszłego Króla Izraela, więc zaczęli wołać, że każdy z nich może tego się podjąć. Wówczas Jezus wskazał na Judasza i powiedział, że wybiera jego. Scena była jednoznaczna i wszyscy chyba powinni zrozumieć, że ta rzekoma zdrada nie będzie prawdziwą zdradę, lecz wykonaniem zadania zleconego przez Jezusa, bardzo mu potrzebnego w całości jego planów. To wydawało się oczywiste, ale ten kolejny dowód, że Judasz cieszy się największym zaufaniem Mistrza, wcale nie poprawił stosunku do niego pozostałych uczniów, a nawet wręcz przeciwnie.  

W tym czasie w Wieczerniku pojawił się Łazarz i poufnie  przekazał Jezusowi wiadomości od jerozolimskich  współspiskowców, że sytuacja w stolicy nie zmieniła się. W więzieniu arcykapłanów nadal nie ma ani jednego skazańca, więc jeżeli uda mu się zostać aresztowanym tej nocy, to będzie pewnym kandydatem do ułaskawienia. Decyzja należy do niego. Łazarz pozostał już razem z wszystkimi uczniami. Miał jeszcze jedno zadanie do wypełnienia - musiał możliwie szybko  poinformować Józefa z Arymatei i Nikodema, jaki będzie przebieg dalszych wypadków tej nocy.

Jezus jeszcze raz rozważył całą sytuację. Wciąż mógł odstąpić i odejść do Galilei, do Kafarnaum, ale kim tam później byłby? Przecież stałby się wyśmiewanym przez wszystkich fałszywym Mesjaszem, zlekceważonym przez jerozolimskich arcykapłanów prowincjonalnym kaznodzieją, niepoważnym Królem Żydowskim, który po wielkich, buńczucznych zapowiedziach o tronie, królestwie, władzy, wrócił głodny i wynędzniały do domu. Zachowałby pewnie życie, ale jakież marne byłoby takie życie – ta wizja nie niosła za sobą już żadnej nadziei i była przerażająca.

Dzisiejsza noc dawała jednak więcej szans i Jezus się zdecydował. Rzekł do Judasza: Co chcesz czynić, czyń prędzej, a Judasz zjadł jeszcze kawałek chleba i wyszedł.

Jezus od trzech już lat cały swój czas, wszystkie swe siły intelektualne i fizyczne poświęcał wyłącznie jednej sprawie – mesjańskiemu pokonaniu arcykapłanów. Obecnie doszedł do momentu, w którym postawił swe życie na szali, i wcale nie mógł być pewien wygranej. W ten wieczór targało nim wiele uczuć i teraz, gdy już podjął decyzję, nagle pomyślał też o swej najbliższej rodzinie, o braciach i siostrach, a zwłaszcza o matce. Wpłynęła na to m. in. obecność Łazarza, ożenionego w Kanie Galilejskiej z jedną z jego sióstr i przez to najbliższego mu teraz człowieka. Wobec pozostałych uczniów musiał wciąż grać rolę pewnego siebie, zdecydowanego Mesjasza, ale wobec Łazarza pozwolił sobie ujawnić dręczące go obawy. Przyznał przed nim, że nie jest pewien ocalenia życia i poprosił, aby w razie nieszczęścia, Łazarz zaopiekował się Marią. Jest on zięciem Marii, a więc prawie jej synem, a ona mu matką, więc nie może odmówić. Łazarz rozumiał sytuację i zapewnił Jezusa, że spełni jego życzenie, on też szanuje Marię jak matkę, a że jest wystarczająco bogaty, to nigdy nie zazna ona żadnej biedy.
Załatwiwszy tę ważną sprawę rodzinną, Jezus był gotów na dalsze wydarzenia.



piątek, 8 kwietnia 2016

Judasz Jezusa


W środę, bardzo późnym wieczorem, Jezus wracał z Betanii na Górę Oliwną po kolejnej naradzie u Szymona Trędowatego. Towarzyszył mu jedynie Judasz, więc była dogodna sposobność, aby porozmawiać sam na sam i omówić bardzo ważne sprawy.

Podczas tej wędrówki najwierniejszy z uczniów dowiedział się, że jest wielka potrzeba, aby następnej nocy wypełnił on nadzwyczaj ważkie zadanie, od którego zależy los, a nawet życie Jezusa: Judasz musi odegrać bardzo trudną rolę jego zdrajcy. Jezus wyjaśnił, że sanhedryn skazał go już na śmierć, oraz że w tej sytuacji może zostać uratowany jedynie przy wykorzystaniu tradycji paschalnego ułaskawiania jednego skazańca. Aby tak się stało konieczne jest jego aresztowanie przez straż świątynną w nocy z czwartku na piątek i musi się do tego przyczynić właśnie Judasz, jako jedyny uczeń któremu Jezus może w pełni zaufać.

Judasz zrozumiał, że dzieje się coś niezwykłego i gra jest bardzo niebezpieczna, ale z miłości do swego Mistrza zgodził się. Poprosił jedynie, aby Jezus jednoznacznie uprzedził pozostałych uczniów, że odegra on rolę tak podłego człowieka wyłącznie dla dobra samego Jezusa i na jego osobiste polecenie. Judasz od dawna był bardzo nielubiany przez rywalizujących o fawory Mesjasza kolegów z grupy, a szczególnie przez Szymona Piotra, i obawiał się, że oni, nieświadomi sensu zdarzeń, mogą tym bardziej zwrócić się przeciwko niemu. Jezus zapewnił, że o tym wszystkim osobiście i publicznie poinformuje pozostałych uczniów w dogodnym momencie.

Następnie szczegółowo omówili co Judasz będzie musiał uczynić następnej nocy. Na dany mu znak pójdzie do pałacu arcykapłanów w Jerozolimie i poinformuje strażników, że ma bardzo ważne wiadomości dotyczące bezpieczeństwa świątyni i chce spotkać się w tej sprawie z arcykapłanami. Gdy zaprowadzą go do Kajfasza i Annasza powie im, że jeżeli mu odpowiednio zapłacą, to ujawni jak można uratować świątynię przed wielkim zagrożeniem. Arcykapłani niewątpliwie zgodzą się dać pieniądze, o ile jego informacje uznają za ważne. Wówczas wyjaśni, że jest uczniem Jezusa z Nazaretu i wie, że w piątek z rana ten Mesjasz z Galilei przyjdzie do świątyni, gdzie będą zebrane całe tłumy jego zwolenników i na ich czele zaatakuje arcykapłanów i całą świątynię. Aby temu zapobiec, jedyną szansą jest aresztowanie go natychmiast, jeszcze tej nocy. Judasz zaoferuje, że zaprowadzi strażników do miejsca gdzie teraz ukrywa się Jezus i zapewni arcykapłanów, że jeżeli strażnicy będą wykonywali jego polecenia to samo aresztowanie odbędzie się bez żadnych ofiar i większych problemów.

Jezus wyjaśnił Judaszowi, że ten moment jest nadzwyczaj ważny, bowiem arcykapłani będą mieli w zaistniałej sytuacji dwie możliwości. Mogą wysłać oddział straży, aby zatrzymać Jezusa i doprowadzić żywego przed sąd, a mogą też wysłać ten oddział z rozkazem, by go po aresztowaniu zgładzili podczas drogi do miasta. W samym momencie aresztowania, na oczach wielu uczniów, nie zaryzykują zabicia go, ale w drodze będzie to, niestety, możliwe. Judasz musi wiedzieć z całą pewnością jakie rozkazy dostaną strażnicy, których przyprowadzi i musi natychmiast i poufnie poinformować o tym rozkazie Jezusa. Od tego wszystko zależy. Jeżeli będzie to tylko aresztowanie i doprowadzenie przed oblicze arcykapłanów, to wszystko jest zgodne z planem i nie trzeba się przeciwstawiać. W drugim przypadku trzeba się będzie bronić i uciekać. Judasz musi znaleźć jakiś sposób, aby poinformować o tym Jezusa jeszcze przed aresztowaniem. Miejsce w którym będzie przebywał w tę noc Jezus, to ogród Getsemani, u podnóża Góry Oliwnej, i właśnie tam należy przyprowadzić oddział strażników.

Judasz był bardzo bystrym uczniem i wykonywał już niejednokrotnie poufne polecenia swego Mistrza, chociaż nigdy aż tak trudne i tak niezwykłe. Zrozumiał teraz doskonale sens i wagę zadania jakie zostało mu powierzone i obiecał, że zrobi wszystko, aby je wypełnić najlepiej jak zdoła – on rzeczywiście kochał Jezusa.

W czwartek z rana w obozie Galilejczyków na Górze Oliwnej pojawił się przysłany przez Szymona Faryzeusza zaufany sługa i zachowując ostrożność zaprowadził skrycie Jezusa i całą jego grupę do dużego domu na przedmieściach Jerozolimy. Właścicielka tego budynku była wdowa Maria, matka nastoletniego Marka, dobra znajoma Szymona Faryzeusza, sympatyzująca z jego ugrupowaniem politycznym. Utrzymywała się m. in. z wynajmu pomieszczeń przybywającym do Jerozolimy pielgrzymom, i dlatego dysponowała odpowiednimi warunkami do przechowania nawet dużej grupy ludzi. W czwartek dom był już pusty, bowiem wszyscy przybysze z prowincji, uczestniczący w przed paschalnych oczyszczeniach, wyruszyli już w drogę powrotną do domów.

Jezus wiedział, że najbliższa noc i następny poranek zadecydują o dalszym jego losie - uratowaniu się i życiu w chwale wybrańca Jahwe, lub o klęsce i śmierci. Ten więc dzień był z pewnością ostatnim w jego dotychczasowym życiu - albo umrze jako prorok z Galilei i odrodzi się jako prawdziwy Mesjasz, uznawany przez wszystkich, albo umrze rzeczywiście. Jezus postanowił więc, że podniosłą kolację paschalną spożyje wraz z uczniami już w dniu dzisiejszym, w czwartek. Pascha zaczynała się w piątek, po zachodzie słońca i wówczas wszyscy Żydzi zasiądą do takich kolacji, ale Jezus nie mógł czekać do piątku, bowiem nie miał pewności, czy będzie jeszcze wśród żywych. Zarządził więc przygotowanie uroczystej wieczerzy sederowej w domu wdowy Marii.  






niedziela, 3 kwietnia 2016

Potrzeba czujności


W nocy Jezus wrócił do swych uczniów na Górę Oliwną i spędził tam z nimi cały następny dzień, środę. Był to trudny czas oczekiwania na to co załatwią Józef z Arymatei i Nikodem na dworze Piłata, oraz co ustalą w kwestii aktualnych więźniów arcykapłanów.

Mimo, iż plan przyjęty w nocy u Szymona Trędowatego miał dosyć realne podstawy, był też obarczony wielkim ryzykiem i Jezus doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Targały nim liczne wątpliwości, a w dodatku tylko on z całej swej grupy wiedział, że został już przez sanhedryn skazany na śmierć. Co prawda wykonanie wyroku zostało zawieszone i dziś nie powinno mu jeszcze nic grozić, ale świadomość bycia skazańcem bardzo źle wpływała na jego nastrój. Ponadto musiał jakoś utrzymać przy sobie około stu nadal towarzyszących mu starych i nowych uczniów - mogli być mu jeszcze bardzo potrzebni. Aby ich czymś zająć, nie pozwolić by mieli zbyt wiele czasu na myślenie, na jakieś wątpliwości co do jego osoby i co do sensu całej tej wyprawy do Jerozolimy, Jezus bardzo dużo tego dnia do nich przemawiał, opowiadał, nauczał.

Cała sytuacja i nastrój jaki go przepełniał sprawiały, że wszystkie te przemowy były obarczone nutą tragizmu, przygnębienia, a czasami też mistycznych uniesień – szukał wciąż nadziei w opiekuńczej przychylności samego Jahwe. Mówił więc o początku boleści, o potrzebie czujności, o prześladowaniu uczniów, o zniszczeniu świątyni i znakach to zapowiadających, o fałszywych prorokach, o sługach wiernych i niewiernych, o sądzie ostatecznym, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów i o podobnych sprawach. Jego charyzma powodowała, że wszyscy uczniowie słuchali go jak zawsze z podziwem, nadal nic nie rozumiejąc z tego co się faktycznie dzieje. Gdy minął wreszcie ten trudny dzień, późnym wieczorem Jezus, jedynie w towarzystwie zaufanego Judasza, ponownie udał się do Betanii, gdzie czekali już, jak i wczoraj, wszyscy spiskowcy.

Wiadomości przyniesione przez Józefa z Arymatei i Nikodema były pomyślne. W poufnej rozmowie z nimi prefekt Piłat z Pontu zapewnił, że nie ma nic przeciwko temu, aby Jezus zdołał uratować się przed czyhającymi na niego  arcykapłanami. Kajfasz i Annasz są nielojalni wobec Imperium i prefekt w żadnym wypadku nie stanie po ich stronie. Już niegdyś oświadczył, że nie ma zastrzeżeń do działalności  Mesjasza z Galilei, pod warunkiem, że nie zagrozi on interesom Rzymu. Piłat obecnie wie, że Jezus publicznie zadeklarował, że to co cesarskie należy oddać cesarzowi, i docenia, że dał przy tym jednoznaczny przykład monety z wizerunkiem Imperatora – prefekt pochwala taka postawę, więc postara się mu pomóc, na ile będzie mógł.

Józef i Nikodem dodali, że rozmawiali w tej sprawie też z żoną Piłata, którą dosyć dobrze znają, a która zapewniła, że przypilnuje i przypomni mężowi, by wywiązał się ze swej obietnicy.

Następnie Józef i Nikodem przekazali czego dowiedzieli się od straży świątynnej. Aktualnie arcykapłani nie trzymają w lochach ani jednego więźnia czy skazańca i nie prowadzi się żadnych działań śledczych, które mogłyby zaowocować jakimiś aresztowaniami jeszcze przed Paschą. Rzymianie mają schwytanych dwóch zbójców, ale oni, jako więźniowie prefekta, nie wchodzą w grę w kwestii ułaskawienia. Jest natomiast inna istotna sprawa – straż świątynna otrzymała rozkaz, aby więcej nie wpuszczać do Jerozolimy żadnej zorganizowanej grupy uczniów Jezusa oraz pilnie informować arcykapłanów, gdyby ci Galilejczycy chcieli dostać się na świątynny dziedziniec. Ta wiadomość dowodziła, że arcykapłani rzeczywiście bardzo obawiali się, że Jezus ze swymi ludźmi może wywołać rebelię, która mogłaby mieć nieobliczalne konsekwencje, gdyby przyłączyli się do niej mieszkańcy stolicy.

Wszystkie informacje były w zasadzie pomyślne, a szczególnie zapewnienia uzyskane od Piłata. Jezus zaczął więc nabierać otuchy, że wszystko może skończyć się pomyślnie. Deklaracja pomocy hegemona Judei uprawniała do optymizmu. Rozkazy dla straży w kwestii Galilejczyków nie były znaczącą przeszkodą, bowiem nikt nie zamierzał siłą wdzierać się i atakować świątyni - plan był znacznie bardziej wyrafinowany. Po głębszym zastanowieniu się Jezus oświadczył, że decyduje się na realizację dalszych uzgodnionych kroków: chce zaryzykować i oddać się w ręce arcykapłanów. Bardzo nie chciał wracać przegrany do Galilei i gotów był nawet narazić się na największe niebezpieczeństwo.

Wobec tej deklaracji Szymon Trędowaty poinformował go, że znalazł dobre miejsce do ukrycia się i odpoczynku przez cały czwartek dla niego i wszystkich uczniów. Jutro z rana jego wtajemniczony i sprawdzony sługa zaprowadzi ich do dużego domu na przedmieściach Jerozolimy, którego właścicielką jest zaufana kobieta. Starczy w nim miejsca nawet dla tak dużej grupy i będą mogli tam zjeść też wieczerzę. Dom ten zna również Łazarz i w czwartek wieczorem przyjdzie do nich, aby przekazać Jezusowi ostatnie informacje z miasta, a zwłaszcza czy nic się nie zmieniło w kwestii więźniów arcykapłanów. Dopiero wówczas niech Jezus podejmie swą ostateczną decyzję. Nigdy bowiem za wiele ostrożności i cały czas należy zachowywać czujności.

Teraz Jezusowi pozostawało przemyślenie i przeprowadzenie  najbardziej niebezpiecznej, jak sadził, części działań. Musi zorganizować swoje aresztowanie następnej nocy i to tak, aby arcykapłani nie domyślili się, że jest to kolejny element złożonego planu, nadal wymierzonego przeciwko nim. Jezus postanowił, że wykorzysta do tego najtrudniejszego zadania swego najwierniejszego i najbardziej inteligentnego ucznia Judasza.