środa, 24 lutego 2016

Cud w Betanii

W środę, na dziesięć dni przed świętem Paschy, Jezus z całym swym ponad stu osobowym oddziałem obozował w odległości kilku godzin drogi od Betanii i czekał na ważną informację. Wkrótce pojawił się wysłany tam poprzedniego dnia Judasz i przekazał wiadomość od córek Szymona Trędowatego, Marty i Marii, że ich brat Łazarz nie żyje, i że one proszą, aby Mesjasz pomógł im w tym nieszczęściu. Jezus bardzo się ucieszył, gdyż właśnie na takie słowa czekał – wszystko przebiegało zgodnie z planem. Jednak nie ruszył jeszcze do Betanii, bowiem każde działanie musiało mieć swoją porę.

Rankiem tego dnia Marta i Maria ukryły częściowo owiniętego całunem i bandażami Łazarza w pieczarze grobowej, przygotowanej w pobliżu domu, a następnie rozesłały wiadomość o śmierci brata możliwie jak największej liczbie przyjaciół, znajomych i innych osób. Ich ojciec, Szymon Faryzeusz, nie brał bezpośredniego udziału na tym etapie inscenizacji – powinien byłby demonstrować publicznie wielką rozpacz po śmierci syna, a był zbyt poważnym człowiekiem, aby odgrywać jakieś dramatyczne sceny aktorskie i na razie wolał się nie pokazywać.

Wiadomość o śmierci młodego i bardzo bogatego Łazarza, syna dobrze znanego w stolicy Szymona Faryzeusza, rozeszła się w szerokich kręgach. Wywołała duże zainteresowanie dodatkowo z tego powodu, że równocześnie Marta i Maria informowały wszystkich zainteresowanych, iż oczekują przyjścia cudotwórcy z Galilei, Jezusa Mesjasza, który postara się wskrzesić zmarłego brata. W tym samym czasie podobne wieści rozpowszechniali w samej Jerozolimie Józef z Arymatei i Nikodem. Wobec zapowiedzi takich sensacji w ciągu dwu następnych dni do Betanii, do domu Szymona i córek i znajdującego się w pobliżu grobowca Łazarza, schodziło się coraz więcej ludzi ze stolicy. Nikt przy tym się nie dziwił, że Łazarz jest już złożony w grobie, i że tylko jego siostry były obecne przy śmierci i pochówku brata, bowiem reguły judaizmu wymagają, aby zwłoki były pochowane możliwie jak najszybciej. Oficjalnie wszyscy przychodzili, aby złożyć kondolencje siostrom i ojcu, ale w rzeczywistości większość chciała na własne oczy zobaczyć cud.

W piątkowe popołudnie, gdy wokół grobowca  tłoczyło się dużo osób z Jerozolimy i okolic, dotarł tutaj niecierpliwie oczekiwany przez wszystkich Jezus Mesjasz i jego uczniowie. Następnie, bez zbędnej zwłoki, na oczach zebranych rozegrała się dosyć prosta scena. Jezus pomodlił się, kazał swym uczniom odwalić wielki kamień zasłaniający wejście do grobu i głośno zawołał, aby Łazarz zmartwychwstał. Zaraz też wyszedł na zewnątrz owinięty całunem i bandażami rzekomo zmarły, wywołując wielką radość swych sióstr i podziw części zebranych. Dalece nie wszystkich, bowiem sprawa dla każdego mniej naiwnego widza była dosyć łatwa do odgadnięcia i niektórych nawet rozczarowała.

Wybiegając trochę w przód trzeba powiedzieć, że gdy już niedługo Jezus uda się do stolicy, to przekona się, że wskrzeszenie Łazarza nie zrobiło na Jerozolimczykach oczekiwanego wrażenia, nikt go nie komentował z podziwem czy zachwytem, ani nie mówiono o nim jako o sensacji, a już absolutnie nie zaspokoiło ono oczekiwań ujrzenia prawdziwego cudu, znaku Mesjasza.

Należy tu dodać, że wiadomość o śmierci syna Szymona Faryzeusza, politycznego przeciwnika arcykapłanów, oraz o zapowiedzianym cudzie, dotarła też do Kajfasza i Annasza  i wzbudziła ich duże zainteresowanie. Z tego powodu wysłali oni do Betanii swoich zaufanych ludzie, którzy stali w tłumie widzów i zdali im później szczegółową relację z przebiegu zmartwychwstania. Arcykapłani byli bardzo zaniepokojeni tym dziwnym wydarzeniem, ale w tym momencie jeszcze nie mieli pewności jaki jest sens i cel tego rzekomego cudu.


piątek, 19 lutego 2016

Robotnicy na żniwa

Przyjęty przez spiskowców scenariusz końcowych przedsięwzięć, których finałem miało być opanowanie Wielkiej Świątyni Jerozolimskiej, wymagał zorganizowania możliwie dużego oddziału, który będzie towarzyszył Mesjaszowi w decydujących dniach – Jezus określił to słowami: czas żniw bliski, więc potrzeba wielu robotników.

Trzeba to było zrobić w stosunkowo krótkim czasie i na możliwie dużą skalę, więc zadanie zwerbowania jak największej liczby nowych uczniów zostało zlecone wszystkim 12 apostołom. Wiadomo było, że oni nie w pełni rozumieją jaki jest prawdziwy sens działań ich Mistrza i mimo jego wielokrotnych wezwań i napomnień, dawali mu niewiele  korzyści; czasami nawet 
krzyczał na nich, że są mu zawadą, a nie pomocą, ale bezskutecznie, bowiem w gruncie rzeczy oni nawet nie wiedzieli, jak należy mu pomagać i czego on od nich oczekuje. Jednak gdy zlecał im konkretne i zrozumiałe zadania, to z wielkim zaangażowaniem starali się je wypełnić. Teraz sytuacja wymagała pilnych, nadzwyczajnych rozwiązań i warto było tę gorliwość wykorzystać.

Rozesłał ich w różne strony, nakazując odwiedzenie możliwie wielu miasteczek i wiosek, i aby nie mieli wątpliwości, dał bardzo szczegółową instrukcję postępowania;
- mają docierać do ludzi najbardziej godnych i szanowanych w danej społeczności i z nimi rozmawiać,
- mają być bardzo grzeczni i uprzejmi,
- nie wolno im żądać ani brać pieniędzy czy innych podarunków, ale tylko proponować dołączenie do Jezusa Mesjasza w jego wyprawie do Jerozolimy,
- argumentem jaki przy tym należy wykorzystywać jest hasło: „bliskie już jest królestwo niebieskie, więc warto się przyłączyć”,
- nawet gdyby spotykali się z odmową, to nie powinni się złościć, tylko spokojnie iść dalej,
- jak zdołają, to niech sami uzdrawiają chorych, wyganiają złe duchy, itp. - widzieli, jak to robi ich Mistrz, to mogą też próbować,
- muszą uważać na różnych agentów arcykapłanów, faryzeuszy, uczonych w piśmie, nie wdawać się z takimi w dyskusje,
- tych, którzy zgodzą się przyłączyć, należy umawiać, by w określonym czasie stawili się w okolicach Kafarnaum, gdzie będzie czekał Jezus, lub po prostu przyprowadzać do niego.


Efekty rozesłania 12 apostołów nie były imponujące; zdołali oni w ciągu kilkunastu dni zwerbować dokładnie 72 nowych uczniów. Jako siła militarna był to tylko niewielki oddziałek, a jak na tłum zwolenników stanowił zaledwie garstkę. Jezus niewątpliwie spodziewał się znacznie większej liczby chętnych - o tym wcześniej zapewniał swych jerozolimskich partnerów - ale teraz musiał zadowolić się tym co jest i robić dobrą minę. Zwłaszcza, że mimo takiej sytuacji mógł wciąż opierać swe wielkie nadzieje na rzeszach pozostałych zwolenników, którzy przecież i tak przybędą tłumnie do stolicy przez świętem Paschy. A jeszcze warto zauważyć, że 72 nowych uczniów to mimo wszystko i tak kilka razy więcej niż jego dotychczasowa ekipa, więc i tu szanse trochę wzrastały. Mógł więc i ich, i siebie pocieszać: Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo.

 
Nie wszyscy nowi wiedzieli do końca o co chodzi i jaki jest sens uczestnictwa w dosyć dziwnej wyprawie. Byli wśród nich ludzie o różnych temperamentach i odwadze i niektórzy próbowali się nawet wycofać. Powoływali się przy tym na jakieś obowiązki rodzinne, że np. chcą się pożegnać z bliskimi, albo nawet, że muszą pogrzebać kogoś z rodziców, ale Jezus na to stanowczo nie pozwolił. Wykazał tu talent wodza, który nie może dopuścić do poluzowania dyscypliny, do demobilizacji żołnierzy przed rozstrzygająca batalią – gdyby okazał litość jednemu, to inni też by mu się rozeszli. Szybko ujął w karby dyscypliny cały nowy zaciąg, ale też nie zaniedbał zachęcenia ich i podniesienia na duchu obietnicami przyszłych korzyści. W przemowach i przypowieściach zapewnił, że każdy z nowych uczniów, nie tylko jego starzy apostołowie, ma szansę na wspaniałe nagrody, gdy Mesjasz już siądzie na tronie – niech się tylko starają mu pomóc, a on ich później doceni.

Cała grupa, licząca obecnie ponad sto osób, została zebrana i zorganizowana na dwa tygodnie przed świętem Paschy i już wkrótce Jezus zrządził wymarsz w kierunku Jerozolimy. Szymon Rybak zwany Piotrem, który wreszcie zrozumiał, że idą do stolicy stoczyć jakąś walkę, uświadomił sobie też oczywistą słabość oddziału i był tym mocno wystraszony. Spróbował nawet powstrzymać swego Mistrza przed tak ryzykowną wyprawą, ale otrzymał bardzo ostrą odprawę - on tu nie miał nic do powiedzenia i nie wiedział, że decyzja zapadła dużo wcześniej oraz, że w Betanii już na nich czekano. 


Do przejścia mieli ok. 100 km, więc droga musiała zająć 3 lub 4 dni i z uwagi na wielkość oddziału stwarzała większe niż zazwyczaj wymagania aprowizacyjne i kwatermistrzowskie. W jednym z miasteczek na trasie mieszkańcy wystraszyli się tak dużej gromady i nie chcieli przyjąć ich na nocleg. Najbardziej bojowi apostołowie, bracia Jakub i Jan, zaproponowali wówczas Mesjaszowi, że teraz, mając więcej ludzi do dyspozycji, mogą ukarać tę oporną mieścinę, nawet ją spalić. Jezus docenił waleczność braci i nazwał ich "synami gromu", ale nie zgodzi się na karną ekspedycję. Najważniejsza batalia czekała w Jerozolimie i nie wolno wcześniej rozpraszać się na jakieś mieściny, wywoływać burdy i robić sobie złą reklamę.

Gdy dotarli na teren Judei, Jezus zatrzymał oddział; na wkraczanie do świątyni było zbyt wcześnie, a poza tym były jeszcze sprawy do załatwienia w Betanii. Wysłał więc Judasza, by poinformował Szymona Faryzeusza Trędowatego i jego bliskich, że on jest już w okolicy i czeka na sygnał o ukończeniu przygotowań do kolejnego wielkiego czynu Mesjasza.



niedziela, 14 lutego 2016

Życie ukryte, życie jawne

Trudno precyzyjnie określić jak długo trwały mesjańskie wędrówki Jezusa, podczas których rożnymi sposobami starał się przekonać jak najszersze masy żydowskie, że to właśnie on jest zesłanym na ziemię Synem Bożym, ale pewne możliwości tu istnieją. Badacze kościelni pierwsze 30 lat jego życia nazywają ukrytymi, i przyznają, że jedynie podczas ostatnich trzech lat zademonstrował on publicznie swoją boską naturę i misję. Jednocześnie uczeni ci nie bardzo wiedzą jak wyjaśnić i skomentować dlaczego w ogóle był okres ukryty i co spowodowało, że tak bardzo późno dokonane zostało ujawnienie się Mesjasza. Problemy kościelnych biblistów, jak to już kilka razy okazało się w trakcie moich analiz, są z reguły wartościową wskazówką przy odtwarzaniu prawdziwej historii i biografii Jezusa z Nazaretu.

Przyjmując, że urodził się on w pierwszym roku nowej ery, (polecam sięgniecie do wpisów Początek nowej ery oraz Rodzina Jezusa) i dopiero po 30 latach przyznał, że jest Synem Bożym, łatwo stwierdzić, że spisek Szymona Faryzeusza Trędowatego, Józefa z Arymatei i Nikodema, z głównym udziałem w nim Jezusa, został zawiązany w 29 lub najpóźniej w 30 roku n. e. Po kilkumiesięcznej fazie przygotowań, w trakcie których odbyło się m. in. wesele w Kanie Galilejskie, Jezus ujawnił się i ruszył w wielki, mesjański obchód żydowskich krain. Zaczął on się prawdopodobnie w drugiej połowie 30 r. n. e. i trwał ponad dwa lata. W początkach 33 roku spiskowcy spotkali się kolejny raz, by ocenić sytuację i zdecydować o dalszych działaniach.

To tajne spotkanie odbyło się, jak i poprzednie, na szczycie wysokiej góry, a ze strony jerozolimczyków wzięli w nim udział Józef z Arymatei i Nikodem. Tym razem Jezus nie poszedł do nich sam, ale zabrał ze sobą Szymona Piotra oraz Jakuba i Jana, swych najbardziej bojowych uczniów. Wiadomo było, że czas przystąpić do kolejnej fazy spisku, która musiała być dokonana publicznie, więc i następnych  uczniów, nie tylko Judasza, można było już wprowadzić głębiej w tajniki konspiracji. Inna sprawa, że apostołowie ci i tak nic z tego nie zrozumieli, i ze względu na bardzo kosztowne stroje rozmówców Jezusa, jerozolimskich bogaczy, sądzili, że widzą jakichś proroków przybyłych z nieba.

W trakcie spotkania Jezus zdał relację ze swych dotychczasowych dokonań i zapewnił, że wierzą już w niego jako Mesjasza ogromne rzesze ludzi w Galilei i sąsiednich prowincjach. Przekazał też, że coraz częściej styka się z trudnymi pytaniami ze strony różnych miejscowych faryzeuszy i uczonych w piśmie, więc dalsze prowadzenie pracy mesjańskiej mogłoby być już mało efektywne. Trzeba przy tym zauważyć, że obecnie nie tylko trudno zdobywać nowych wiernych, a jeszcze można tracić już nawróconych - ludzie nie mogący zbyt długo doczekać się obiecanego królestwa niebieskiego, mogą tracić zapał i nadzieję i co za tym idzie i wiarę w Jezusa. Jerozolimczycy przekazali zaś, że arcykapłani jeszcze nic nie wiedzą o przygotowywanym zamachu stanu, ale dalsza mesjańska działalność Jezusa może ich w końcu uświadomić o nadciągającym niebezpieczeństwie, więc najwyższy czas na akt przełomowy. Jezus zgodził się z nimi.

Ustalono, że do decydujących działań dojdzie w kwietniu, podczas dni poprzedzających najbliższe święto Paschy. Wówczas do Jerozolimy przyjdą jak co roku ogromne tłumy z prowincji, także z Galilei i okolicznych krain, i będzie wśród nich wielka liczba ludzi wierzących w Jezusa. Powinni oni poprzeć go w momencie, gdy ukaże się jako król Izraela, a arcykapłani z pewnością wystraszą się takiej masy zwolenników Mesjasza i też go uznają, albo uciekną. Aby to się udało Jezus musi sam też przyjść na czele jak najliczniejszej grupy swych bezpośrednich, czynnych pomocników – 12 uczniów i kilkanaście innych dotychczas towarzyszących mu osób to za mało; należy zebrać i zorganizować możliwie jak największy oddział takich ludzi.

Ponieważ Jezus jest dotychczas zbyt słabo znany w stolicy, trzeba wcześniej zorganizować dodatkową operację, która przekona przynajmniej część jej mieszkańców, że mają do czynienia z Mesjaszem. Jest bardzo pożądane, aby nie tylko

ludzie z prowincji, ale i jakaś grupa Jerozolimczyków zdecydowała się poprzeć go w decydującej chwili. W tym celu Szymon Faryzeusz Trędowaty oraz jego dzieci: syn Łazarz (szwagier Jezusa) oraz córki Marta i Maria, przygotują w Betanii spektakl, w czasie którego Jezus na oczach jak największej liczby mieszkańców stolicy wskrzesi rzekomo zmarłego Łazarza. Później, wobec tych samych świadków, Jezus zostanie namaszczony cennymi olejami, aby wszyscy zrozumieli, że jest pomazańcem Bożym wskazanym do rządzenia.

Następnie Jezus musi wjechać do stolicy w sposób nawiązujący do przepowiedni proroków o nadejściu Króla Izraela - na osiołku, witany radosnymi okrzykami uczniów i publiczności, palmami, rozesłanymi płaszczami, jak prawdziwy władca. Gdy na czele takiego entuzjastycznie witającego i fetującego go tłumu wejdzie na teren świątyni, stanie się jej panem i zrobi co zechce.

Taki precyzyjny scenariusz, niosący wielkie nadzieje, został szczegółowo omówiony i zaakceptowany. Teraz pozostało go tylko zrealizować.





czwartek, 11 lutego 2016

Miłujcie nieprzyjaciół swoich

Wśród wielu innych trudności jakie musiał pokonywać Jezus podczas prowadzenia swej mesjańskiej pracy, jednym z bardziej dokuczliwych problemów były narastające konflikty wśród jego najbliższych uczniów, zwanych też apostołami – posłańcami. Rozpoczęły się one zwłaszcza od momentu, gdy swoją prawą ręką i skarbnikiem, a jednocześnie zaufanym łącznikiem z Betanią, mianował Judasza. Nikt z całej grupy nie wiedział, że ten wybór wynikał z potrzeb realizacji ambitnego, tajnego spisku, którego ostatecznym celem miało być objęcie władzy w świątyni jerozolimskiej. Złożone i specyficzne zadania wymagały inteligencji i sprytu, której większości uczniów, prostych i niewykształconych Galilejczyków brakowało i stąd awans Judy, najbystrzejszego i najbardziej zaufanego z nich.

Od początku taka sytuacja szczególnie nie spodobała się Szymonowi Rybakowi, dotychczasowemu liderowi całej grupy. Zajął to stanowisko jako pierwszy, który rozpoznał w Jezusie nadzwyczajna postać i pomógł mu w trudnych chwilach po wygnaniu z Nazaretu i dotarciu do Kafarnaum. Niedługo później, gdy Jezus rozpoczął swą działalność uzdrowicielską i nauczycielską, Szymon stał się głównym jego pomocnikiem w zbieraniu, nadzorowaniu i dzieleniu darów jakie otrzymywał prorok i bardzo mu się to podobało – biedny rybak miał z tego sporo korzyści. Teraz nie mógł znieść całkowicie niezasłużonej, jak sądził, dymisji i utraty bezpośredniego dostępu do majątku Mesjasza. Chorobliwie zazdrosny Szymon Rybak nie miał jednak pretensji o to do Mistrza, a całą swą nienawiść przelał na Judasza. Jego postawa, komentarze i złośliwości wobec nowego faworyta wpłynęły na pozostałych uczniów, którzy również zaczęli się bardzo niechętnie odnosić do Judy i wkrótce obdarzyli go przydomkiem iszkaria, czyli kłamca.

Jezus nie mógł ani Szymonowi Rybakowi, ani pozostałym uczniom ujawnić prawdziwej roli i zadań jakie wykonuje Judasz, ale musiał coś z tym zrobić. Próbował łagodzić sprzeczki i kłótnie, wzywał do wybaczania sobie wzajemnych win i urazów, głosił potrzebę miłości i pokoju, ale bezskutecznie. Na zawziętym i bezwzględnym Szymonie apele, aby swym wrogom wybaczył nie tylko siedem razy, ale nawet siedemdziesiąt siedem, nie robiły wrażenia. Wkrótce też Jezus nazwał go Petrus, czyli Skała, tak bardzo był to człowiek zatwardziały w swej nienawiści.

Po jakimś czasie podobne konflikty pojawiły się także wśród innych uczniów. Łatwe do odczytania słowa Jezusa o bliskim już momencie, gdy zasiądzie on na tronie Izraela i będzie nagradzał swych zwolenników oraz karał przeciwników, wywołały u apostołów dosyć prostą reakcję. Kolejni zaczęli starać się o jak najwyższą pozycję w grupie i zapewnienie w ten sposób zaszczytnych stanowisk i nagród w przyszłym królestwie niebieskim. Bracia Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, wprost proponowali Jezusowi, by mianował ich swoimi najbliższymi pomocnikami, co wywołało oburzenie pozostałych kolegów. Jezus oczywiście niczego nikomu z nich oficjalnie nie zagwarantował, ale też nie odmówił zbyt stanowczo – wolał by wszyscy uczniowie nadal swą gorliwością i posłuszeństwem starali się o jego przyszłe łaski.

Jednocześnie miał już dosyć stałych kłótni w zespole i coraz bardziej zdecydowanie nakazywał pokój, miłość, wybaczanie, a nawet dosyć absurdalne wzywał do miłowania nieprzyjaciół i nadstawianie drugiego policzka. Oczywiście żadnych większych rezultatów na tym polu nie osiągnął i apostołowie kłócili się praktycznie do końca jego dni (nawet podczas ostatniej wieczerzy!), a nienawiść Szymona Piotra do Judasza przetrwała śmierć i Jezusa i Judasza i trwa praktycznie do dzisiaj.



piątek, 5 lutego 2016

Gdy mnie wywyższycie

W trakcie całego okresu mesjańskich wędrówek i zdobywania jak najliczniejszych zwolenników wierzących w jego boskie posłannictwo, Jezus utrzymywał regularne kontakty z współspiskowcami z Jerozolimy. Odbywały się one głównie za pośrednictwem Judasza, ale od czasu do czasy potrzebne były też spotkania osobiste. Na tym etapie Syn Boży – Jezus coraz bardziej wyraźnie dawał tłumom do zrozumienia, że należy mu się panowanie nad wszystkimi wyznawcami Jahwe, więc było bardzo prawdopodobne, że arcykapłani też już dostrzegli konkurenta do ich władzy i podjęli jakieś przeciwdziałania. Wobec tego Jezus na razie nie powinien pokazywać się oficjalnie w Betanii ani w Jerozolimie, aby nie ujawnić udziału w całym przedsięwzięciu Szymona Faryzeusza Trędowatego, Józefa z Arymatei i Nikodema. Dlatego też obecnie tajne spotkania całej tej grupy odbywały się z daleka od stolicy, a na ich miejsce wyznaczano wierzchołki różnych gór, jako że w owych czasach szczyty górskie były traktowane jako najlepiej zabezpieczające przed podsłuchem i dekonspiracją. O takich naradach nie powinni jeszcze wiedzieć nawet uczniowie Jezusa (oprócz Judasza), gdyż są zbyt prości, naiwni, i mogliby coś wygadać niepowołanym osobom.

Jedno z tych spotkań przyniosło Jezusowi nieoczekiwanie korzystny efekt. Nie mógł zabrać uczniów na tajną naradę i musiał się ich jakoś pozbyć. Nim więc wyruszył na górę, wysłał ich wszystkich w łodzi na jezioro i ustalił, by wrócili na brzeg dopiero gdy ich zawoła. Posłuszni uczniowie wiosłowali ponad pół nocy po zburzonej wiatrem wodzie i gdy wreszcie niektórzy z nich śpiący i bardzo zmęczeni dostrzegli w ciemności wsiadającego do łodzi Jezusa, któremu Szymon Rybak w tym pomagał, zaczęli mówić, że ich Mistrz chyba przyszedł do nich stąpając po wodzie. Legenda o tym zdarzeniu zaczęła wkrótce krążyć wśród ludu, jako o kolejnym cudzie dokonanym przez Jezusa. Było to zgodne z jego potrzebami, więc wcale nie zaprzeczał.

W miarę postępów w zdobywaniu nowych wierzących w Mesjasza, Jezus coraz częściej zaczął wprost mówić, że takiej wspaniałej osobie, zesłanej przez Boga na ziemię Izraela, należy się od jej mieszkańców coś więcej niż tylko piesze przemierzanie ubogich krain na podobieństwo zwykłego kaznodziei. Do tego służyły zarówno słowa, że nie po to wnosi się lampę, by ją ukryć – (kilkakrotnie już przywoływane przeze mnie, ale bardzo ważne, bowiem najbardziej lapidarnie i jednoznacznie wskazują na cel całej  działalności mesjańskiej), lecz to samo można też dostrzec w zdaniu: każdy ptak ma gniazdo, każdy lis ma norę, a gdzie ma spać Mesjasz – tu również oczywista jest sugestia, że takiej osobie należy się przecież zamieszkanie w najwspanialszym pałacu w stolicy.


Oprócz powyższych, jednoznacznych haseł, w naukach i przypowieściach Jezusa zaczynają pojawiać się też inne, podobne treści, teraz już niezbyt kamuflowane:
- gdy mnie wywyższycie, to jakież cudowne i szczęśliwe królestwo nastanie,
- każdy, kto mi pomoże w zdobyciu tronu, zostanie wspaniale nagrodzony,
- każdy kto będzie mi przeszkadzał w przejęciu władzy, zostanie później strasznie ukarany,
- nie ociągajcie się z poparciem mnie, bowiem już niedługo umrę jako biedny prorok, a odrodzę się królem,

Tak formułowany program zaczął stawać się zrozumiały nawet dla większości jego niezbyt bystrych uczniów. Zwłaszcza, że Jezus przed nimi mógł mówić o celu wszystkich swych dosyć dziwnych zabiegów trochę bardziej otwarcie niż wobec tłumów. To im obiecywał udział w rządach i sądzeniu dwunastu plemion Izraela, to ich zapewniał, że dostaną nagrody stokroć większe niż to co poświęcają mu służąc, to im gwarantował, że o nic nie muszą się martwic, bo Pan dobrze wie o ich potrzebach i wszystkie je zapewni.


Gdy wreszcie uczniowie zdali sobie sprawę, że gra toczy się o bardzo dużą stawkę, ich podziw dla Jezusa jeszcze wzrósł. Przecież oni nic nie wiedzieli o udziale w przedsięwzięciu jerozolimskich bogaczy i polityków i w niektórych sytuacjach wydawało im się, że Jezus rzeczywiście dysponuje nieziemskimi mocami – uzdrowienia, tłumy wiernych podziwiających ich Mistrza, jego władcze słowa, przyjęcia i szacunek jakim otaczano go w Betanii, pieniądze dostarczane nie wiadomo skąd, wspaniały płaszcz, który nie wiadomo jak się pojawił – dla prostych galilejskich rybaków były to dowody na nadzwyczajne, nadludzkie możliwości Jezusa i jego boskie pochodzenie. Dzięki takim okolicznościom bali się go, byli mu nadzwyczaj posłuszni i gotowi wykonać każde polecenie, ale żadnej własnej inicjatywy nigdy nie wykazali.