niedziela, 23 października 2016

Pan Bóg - ostatnia zagadka


Witam zarówno stałych jak i doraźnych gości mego bloga po kilkumiesięcznej przerwie. Obiecywałem, że odezwę się we wrześniu, więc przepraszam, że nie dotrzymałem słowa. Pochłonęła mnie praca nad projektem w jakiś sposób wiążącym się z dotychczasowym tematem, ale jednak całkowicie odmiennym.

Sądzę, że wszyscy, którzy interesują się osobą Jezusa z Nazaretu czynią to między innymi z uwagi na jedno najważniejszych pytań egzystencjalnych człowieka z naszego kręgu kulturowego, które brzmi: Czy rzeczywiście w osobie Mesjasza z Galilei Bóg objawił swe zamiary wobec gatunku ludzkiego? A mówiąc jeszcze bardziej precyzyjnie - Czy Jezus jest dowodem, że Bóg rzeczywiście istnieje? Muszę stwierdzić, że mnie, oprócz ciekawości jak to z Chrystusem było naprawdę, ten zasadniczy problem też nurtował.

Każdy kto zapoznał się z moją książką i blogiem „Jak zostaje się Bogiem” wie, że uważna analiza Nowego Testamentu pozwala odczytać w nim całkowicie realną historię walki o władzę w Palestynie przed dwoma tysiącami lat. Praktycznie wszystkie fakty opisane w ewangeliach układają się w bardzo spójna i logiczną całość, w której nie widać jakichkolwiek interwencji Najwyższego. Czytelnicy tego bloga wiedzą też, że we wpisie „Teoria, wiedza, dowód” przedstawiłem informacje, które uważam za przesądzające potwierdzenie słuszności moich analiz i wniosków.

Zarówno w swej książce, jak i na tym blogu, omówiłem dotychczas praktycznie wszystkie elementy, które pozwoliły mi na powyższe konkluzje. Można oczywiście ponownie wracać do poszczególnych zdarzeń i opisów ewangelicznych, poddawać je jeszcze bardziej szczegółowym analizom, rozważać inne warianty, odnosić się do dziesiątek czy setek opracowań biblijnych - można, ale wiem, że nic nowego, istotnie wpływającego na moje ostateczne wnioski, już nie wniosę. Informuje więc mych Szanownych Czytelników, że kończę pisanie bloga „Jak zostaje się Bogiem”.

To, dlaczego zapowiedziałem w ostatnim wpisie, że wszyscy zainteresowani mogą jeszcze zostać przeze mnie zaskoczeni, odnosi się do wspomnianego wyżej nowego obszaru moich analiz. Fakt, że w Nowym Testamencie nie ma żadnych realnych śladów, czy dowodów obecności Boga (W Starym Testamencie również) nie daje żadnych wskazówek jaka jest poprawna odpowiedzieć na pytanie, co z tym Bogiem?

Teraz trzeba by zacząć od ustalania o jakim Bogu mówimy – aktualnie Ziemię zamieszkują ludzie, którzy wierzą w ponad pięć tysięcy różnych bogów. Później musielibyśmy uzgodnić, co my wszyscy rozumiemy pod pojęciem „Bóg”, bo wbrew pozorom wcale nie jest to oczywiste. Dalej rozważyć czy chodzi nam o deizm, teizm, ateizm, czy może agnostycyzm? To tylko sygnały, bowiem i tak podstawowe jest pierwsze pytanie:

Czy Bóg istnieje naprawdę?

Pewnie jestem trochę zadufany, ale uważam, że także na to pytanie jest możliwa logiczna odpowiedź. Jednak w żadnym wypadku nie sformułują jej historycy religii, etnolodzy, badacze kultury czy nawet filozofowie, chociaż im jest najbliżej. Nauką, która może dać odpowiedź na to najważniejsze dla ludzkości pytanie jest fizyka!

Współczesna fizyka teoretyczna i nieodłączna jej kosmologia, jawią się przeciętnemu człowiekowi jako wielka i skomplikowana budowla, wyrafinowana świątynia wiedzy, w której swobodnie poruszają się wyłącznie jej najbardziej wtajemniczeni kapłani, czyli profesjonalni naukowcy. Wszyscy inni mogą w zasadzie jedynie obserwować z zewnątrz i z podziwem przyjmować pojawiające się informacje o nieprawdopodobnych odkryciach i o powstawaniu niesamowitych teorii, przyprawiających z reguły o zawrót głowy. Świat hiperprzestrzeni, leptonów, boozomów, czarnych dziur, tuneli czasoprzestrzennych, ciemnej energii i wielu tym podobnych zjawisk, wydaje się całkowicie nieprzenikniony i przytłaczający swą rozległością.

Podobnie, gdy zaczynałem prace nad zrozumieniem ewangelii, stałem wobec ogromu już dokonanych analiz, opracowań, badań, tysięcy dzieł, setek dyskusji, przemyśleń, rozważań. Próba zmierzenia się z nimi wszystkimi od razu skazywała na klęskę. Dlatego skupiłem się tylko na samym sednie problemu, ujętym w czterech ewangeliach, i pozwoliło to osiągnąć zadowalający efekt.

Otóż, teraz odważyłem się zmierzyć ze światem fizyki na tym nieprawdopodobnym poziomie fizyki teoretycznej i kosmologii, poszukać tam śladów Boga i zrozumieć funkcjonowanie wszechświata. To wszystko jest zagadką, którą można spróbować rozwiązać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, jak prawdziwi profesjonaliści traktują takich laików jak ja, ale to nie ma znaczenia. Pewne analizy, które już wykonałem, prowadzą mnie do równie zaskakujących wniosków w świecie fizyki, jak nieoczekiwane, także dla mnie, było odkrycie stosunkowo prostej i całkowicie ludzkiej historii, która legła u podstaw Chrześcijaństwa.

Zdecydowałem się, że efekty pracy nad nowym tematem zaprezentuję wszystkim zainteresowanym również w formie bloga. Zacznę go prowadzić za kilka miesięcy, bowiem wymaga wciąż pewnych uzupełnień, ale mogę już zapewnić, że czytelnicy nie powinni się zawieść. Nie będzie on pisany dla zawodowych naukowców (chociaż mogą z niego też skorzystać) lecz dla każdego logicznie myślącego człowieka, ciekawego odpowiedzi, więc proszę się nie zrazić pozornie trudnym tytułem tego bloga: „Zarys kwantowej teorii przestrzeni”

Dziękuję wszystkim, którzy czytali, śledzili i towarzyszyli mi przy pisaniu „Jak się zostaje Bogiem” i serdecznie pozdrawiam.

Sławomir Sadowski


niedziela, 12 czerwca 2016

To jeszcze nie koniec.


Niezbędnym uzupełnieniem biografii Jezusa z Nazaretu jest wyjaśnienie, dlaczego jego życie, niezwykłe, ale całkowicie „ziemskie”, stało się osnową dla zaistnienia tak potężnej religii jak Chrześcijaństwo. Przedstawiona na tym blogu  realna historia jego czynów i ich niecodzienne okoliczności dają wiele wskazówek: niezrozumiałe nawet dla jego bliskich zachowania, tajemnicze decyzje, dwuznaczne nauki, a wreszcie pozornie dobrowolna, okrutna śmierć i zaskakujące zniknięcie ciała, okazały się niezwykłą mieszanką. Dzięki temu Jezus stał się wielką zagadkę dla swych  niezbyt bystrych uczniów, którą rozwiązał im dopiero Szaweł z Tarsu, dokonując apoteozy ich Mistrza. Z kolei ten zabieg  okazał się na wiele wieków niezwykłą, fascynującą i pociągającą zagadką dla milionów wiernych, ale jak widać też możliwą do rozwiązania.

W zasadzie cały proces rodzenia się nowej religii omówiłem już wcześniej w kilku postach, poczynając od zatytułowanego Jezus i władza, aż do Stary Jahwe i nowy Jahwe. Powtarzanie ich byłoby tu niecelowe, gdyż niewiele nowego mógłbym dodać - zainteresowanych odsyłam do wskazanych wpisów. Usystematyzowana biografia Jezusa, mimo iż również w większości powtarzana, była pewnym wyzwaniem i sprawdzeniem jej wewnętrznej spójności, i dlatego ją napisałem.

Jak widać z całości moich analiz osoba Jezusa z Nazaretu, zwanego Mesjaszem – Chrystusem, i jej dzieje, stają się obecnie fragmentem historii politycznej Palestyny w pierwszej połowie I wieku n. e., a przez to także niewielkim rozdziałem historii starożytnego Rzymu. Historia Chrześcijaństwa to całkiem odrębna sprawa, nie mająca praktycznie nic wspólnego z realną osobą swego eponima.


Chciałbym tu dodać pewną istotną dla mnie informację, której niegdyś, przez niedopatrzenie, nie zamieściłem w książce Jak zostaje się Bogiem. Jeden z Ojców Kościoła, Euzebiusz z Cezarei, autor Historii Kościelnej, zanotował w niej fragmenty zaginionego dzieła Papiasza z Hierapolis Wykład mów Pańskich, w którym Papiasz pisze o ewangeliach i powołuje się na pewnego starca, który miał powiedzieć, że Marek, uczeń Piotra, pisał o życiu Jezusa „dokładnie, ale nie w tym porządku, w jakim następowało”. (Euzebiusz. Hist. Eccl. III,39). Zdanie to było jednym z przyczynków umożliwiającym mi właściwe odczytanie zarówno Ewangelii Marka jak i pozostałych ewangelii. Oprócz bowiem wielu innych problemów, właśnie bardzo przemieszana chronologia stanowi poważną barierę w znalezieniu prawdziwego sensu opisywanych w Nowym Testamencie zdarzeń. Myślę jednak, że teraz czytelnicy bloga wiedzą już „w jakim to porządku następowało”.

I tylko Watykan może mieć problem - jeżeli chce nadal propagować ideę Szawła Pawła, to będzie musiał wpisać także Ewangelie Marka, Mateusza, Łukasza i Jana po prostu na listę ewangelii apokryficznych i zakazać korzystania z nich w kościołach.

Swą książkę Jak zostaje się Bogiem kończyłem kilkoma bardziej ogólnymi uwagami i myślę, że niektóre z nich warto zamieścić także tutaj:

Chciałbym jednak podkreślić, że przedstawiona historia Jezusa – człowieka, nie ma w żadnym razie na celu odwodzenia kogokolwiek od wiary w jego boskość. Nie miałem takich intencji, poza tym mam pełną świadomość, że takie podejście byłoby absolutnie nieskuteczne. Antropolodzy, archeolodzy, historycy ani inni badacze nigdy, ani w najdalszych dziejach, ani obecnie, w żadnym zakątku ziemi nie znaleźli społeczeństwa, które nie miałoby religii. Oczywiście, bardzo ważna jest jej funkcja organizatora i regulatora zachowań społecznych, jednak nie tylko to jest istotne. Wiara jest absolutnie niezbędnym elementem życia bardzo wielu ludzi, gdyż zawsze będą istniały obszary, których człowiek nie będzie w stanie ogarnąć swym niedoskonałym umysłem. Granice wiedzy czy nauki i pytania, co za tymi granicami się kryje, oraz nigdy nie przenikniona tajemnica śmierci są nieodłącznymi towarzyszami naszej egzystencji. Bóg będzie istniał zawsze, ponieważ to on musi rozświetlać i wypełniać tę czarną dziurę, niemożliwą do zniesienia dla wielu z nas. Oczywiście, są osoby nazywające siebie ateistami, ale ateizm też jest tylko wiarą – wiarą, że Boga nie ma.
Dla przybliżenia tego niepojętego bytu, jakim jest Bóg, chyba zawsze będą musieli istnieć pośrednicy między Nim a nami, tacy jak Mojżesz, Jezus, Mahomet czy Budda. Jeżeli będą stwarzali nam jakieś problemy, to wymyślimy ich sobie czy też skonstruujemy na nowo. Tak właśnie Paweł z Tarsu dał nam swojego idealnego Chrystusa i nie jest obecnie możliwe „poprawianie” go za pomocą jakichkolwiek racjonalnych argumentów. Można sobie tylko życzyć, by wiara w Niego, deklarowana przez miliony wiernych, była uczciwa i zgodna ze wspaniałymi cechami, które reprezentuje.


W zasadzie na tym mógłbym zakończyć prowadzenie tego bloga, ale mam dla wszystkich śledzących me wpisy jeszcze jedną uwagę. Rozwiązanie zagadki życia Jezusa z Nazaretu i powstania Chrześcijaństwa jest bardzo ważne, jednak dalece nie wyczerpuje listy zasadniczych problemów, jakie nurtują współczesnego człowieka, w tym i mnie. Na okres wakacyjny przerywam pisanie bloga, ale we wrześniu zapraszam Szanownych Czytelników jeszcze raz – myślę, że znów możecie zostać zaskoczeni.

wtorek, 7 czerwca 2016

Drugi pogrzeb Jezusa

Wszystkie najważniejsze problemy arcykapłanów zostały wyjaśnione. Jezus z Nazaretu, Galilejski Mesjasz, po wielu sprawdzianach okazał się ostatecznie oszustem, zwykłym człowiekiem, który pod płaszczem proroka próbował pozbawić ich władania nad świątynią jerozolimską, Judeą i całym Izraelem. Arcykapłani zdołali go pokonać stosując niezbyt chlubne chwyty, ale ich udział w tych działaniach został dostatecznie zakamuflowany lub utajniony, a zaufani pomocnicy otrzymali duże pieniądze i z pewnością nie zdradzą swych panów. Udało się też pozbyć ze stolicy uczniów Jezusa, a jego miejscowi wspólnicy i protektorzy z sanhedrynu są dobrze rozpoznani i kontrolowani.

Ostatnim dowodem obciążającym Kajfasza i Annasza w podstępnej walce o zachowanie władzy jest jeszcze tylko ciało galilejskiego Mesjasza, leżące obecnie w arcykapłańskim pałacu. Trzeba je skutecznie i możliwie szybko ukryć raz na zawsze. Właściwym miejscem złożenia zwłok jest grobowiec, ale odniesienie ciała do ogrodu Józefa z Arymatei zostało w aktualnej sytuacji wykluczone. Natomiast w pałacowych ogrodach jest grobowiec jaki Józef Kajfasz, jak każdy porządny i bogaty Żyd, już dawno przygotował dla siebie i swojej rodziny. To miejsce idealnie nadaje się do rozwiązania kłopotu - jest blisko i pozostaje pod całkowitą kontrolą arcykapłanów.

Jeszcze w niedzielę zaufani ludzie ze służb świątynnych, z zachowaniem pełnej dyskrecji, przenieśli ciało Jezusa do nowego grobowca i tam je pozostawili. W krótkim czasie później Kajfasz polecił sporządzić ceramiczną trumnę, ossuarium, którą przeznaczył na ostateczne ukrycie zwłok Galilejczyka. Na ossuariach niejednokrotnie umieszczano imiona złożonych w nich osób, ale tego arcykapłan nie chciał uczynić i jedynie kazał je ozdobić symbolami gwoździ, aby pamiętać, że skrywa ono zwłoki człowieka ukrzyżowanego.

Ciało Jezusa z Nazaretu do dzisiaj spoczywa w grobowcu rodzinnym arcykapłana Kajfasza, na terenie Jerozolimy.
Miejsce to, ukryte kilka metrów pod powierzchnią ziemi, jest ustalone i znane miejscowym archeologom, chociaż nie mają oni świadomości czyje zwłoki, oprócz arcykapłana Kajfasza i członków jego rodziny, tam spoczywają.

Oto cała historia życia i śmierci Jezusa z Nazaretu.

Jeden z najsłynniejszych biblistów, niemiecki uczony Rudolf Bultmann, który prawie całe swe długie życie poświęcił badaniom dziejów Jezusa Chrystusa, stwierdził: Uważam z całą stanowczością, że w tej chwili nie wiemy prawie nic o życiu Jezusa. Francuski racjonalistyczny biblista Maurice Goguel, autor obszernej monografii o Jezusie, przyznał, iż jego życie jest pokryte tajemniczą zasłoną. Zenon Kosidowski, autor Opowieści ewangelistów, wyraził następującą opinię: Mimo olbrzymiego wysiłku intelektualnego paru pokoleń uczonych, nie udało się stworzyć spójnego logicznie ziemskiego portretu Jezusa-nauczyciela, wolnego od późniejszego nalotu teologii i nadprzyrodzonych elementów.

Mam nadzieję, że czytelnicy tego bloga już wiedzą, iż uczeni ci mylili się.


Przez ostatnie około pół roku w kolejnych wpisach prezentowałem możliwie uporządkowaną biografię Jezusa z Nazaretu. Wcześniejsze wpisy na blogu dotyczyły w zasadzie tego samego, ale były omawianiem dosyć przypadkowo podejmowanych wątków. Zasadnicza praca i tak została przeze mnie dokonana i zawarta w książce „Jak zostaje się Bogiem”. W niej dokonałem podstawowej, logicznej analizy Nowego Testamentu i sama biografia Mesjasza – Chrystusa była tam zaprezentowana niejako przy okazji.

Muszę przyznać, że obecne, systematyczne prześledzenie kolejnych etapów życia Jezusa dało mi kilka nowych podpowiedzi i pozwoliło jeszcze lepiej zrozumieć niektóre szczegóły. Dotyczy to chociażby takich momentów, jak ten, że dopiero teraz dostrzegłem, iż do wesela w Kanie (ślubu siostry Jezusa z Łazarzem) doprowadził moment, gdy Jezus odmówił przyjęcia do grona swych uczniów „bogatego młodzieńca” czyli Łazarza. To z tego powodu ojciec Łazarza, Szymon Faryzeusz Trędowaty, zaplanował inny sposób powiązania się trwałą więzią rodzinną z Jezusem, przewidywanym przez spiskowców na przyszłego władcę. Dokładnie z tego samego powodu córka Szymona i siostra Łazarza Maria była przeznaczona na przyszłą żonę Mesjasza - Króla; stąd ich bliskość, tulenie się, namaszczenie, itd. - to też nie było uczucie, tylko polityka. To tylko przykłady, gdyż takich momentów jest więcej.

Zaprezentowana biografia w niektórych, niezbyt istotnych szczegółach, różni się od poprzednich przedstawień tematów, ale celowo nie próbowałem na siłę ujednolicać różnych wersji. Czy bowiem ma znaczenie, czy Judasz rzucił srebrniki arcykapłanom w na dziedzińcu ich pałacu, czy dziedzińcu świątyni? Albo czy ważne jest kto włożył Jezusowi koronę cierniową, słudzy arcykapłanów czy legioniści?

Takie drobne okoliczności w żaden sposób nie zmieniają całej opowieści o życiu Jezusa – we wszystkich zasadniczych wydarzeniach zgodnej z faktografią zawartą w ewangeliach i jednocześnie zasadniczo różnej od historii, którą odczytuje w Nowym Testamencie Kościół i wszyscy wierni chrześcijanie.








czwartek, 2 czerwca 2016

Jezus w pałacu


Późnym sobotnim wieczorem, gdy panowały już pełne ciemności, kilku zaufanych ludzie ze służby świątynnej zajęło się niezwykłym zadaniem zleconym im przez arcykapłanów. Otworzyli grobowiec w ogrodzie Józefa z Arymatei, przełożyli zawinięte w całun ciało Jezusa na nosze, przykryli je płaszczami i przenieśli pustymi ulicami Jeruzalem do pałacu Kajfasza. Tam zostało ono położone na wspaniale przystrojonym posłaniu, w oświetlonej wieloma świecami bogatej komnacie. Obecni byli przy tym wyłącznie  Kajfasz i Annasz oraz zaufani strażnicy.

W ten właśnie sposób arcykapłani zabezpieczyli się na wypadek gdy Jezus z Nazaretu okazał się prawdziwym Mesjaszem. Mają go teraz w pałacu, wyłącznie dla siebie i jeżeli wkrótce ożyje, to padną przed nim na twarz, złożą hołdy, przeproszą, przebłagają, wyjaśnią – jakoś się z nim ułożą. To był jeden wariant, ale możliwy był i inny, dosyć kłopotliwy scenariusz. Co bowiem będzie, jeżeli wykradzenie zwłok okaże się niepotrzebne, gdyż Galilejczyk jest jednak zwykłym człowiekiem, to znaczy zwykłym nieboszczykiem, i nie zmartwychwstanie? To przede wszystkim z uwagi na taką możliwość arcykapłani musieli zachować całkowitą tajności operacji. Jak by wyglądali ci najwyżsi kapłani Jahwe przed saduceuszami, faryzeuszami, uczonymi w piśmie, przed całym żydowskim ludem, gdyby ujawniło się, że oni sami mieli wątpliwości, błądzili i brali pod uwagę, że oszust z Galilei jest Mesjaszem. I gdyby jeszcze rozniosło się, że nawet po śmierci nie dawali spokoju jego zwłokom!

Strażnikom zostały wydane nowe instrukcje. Przed świtem mają ponownie udać się do ogrodu Józefa z Arymatei i pilnować otwartej krypty. Jeżeli przez całą niedzielę nikt tam nie przyjdzie, nikt się nie zainteresuje zwłokami Jezusa, to możliwe, że następnej nocy ciało trzeba będzie odnieść z powrotem i zostawić je już tam na zawsze. Jeżeli jednak pojawią się uczniowie Jezusa, czy jacyś inni wierzący w niego, to sprawa się komplikuje. Takim ludziom należy zdecydowanie powiedzieć, że zwłok nie ma, bowiem Jezus zmartwychwstał i ruszył do Galilei, a swym zwolennikom kazał ruszyć również nad Genezaret. W ten sposób wyjaśni się im dlaczego krypta jest pusta i spowoduje, że nie będą już szukali zwłok, ani się o nie dopytywali - szczególnie tego arcykapłani  bardzo by nie chcieli. Dodatkowo można mieć nadzieję, że tym posunięciem uda się  wreszcie pozbyć ze stolicy całej kłopotliwej gromady Galilejczyków.

Strażnicy udali się by przypilnować grobowca, a dla arcykapłanów zaczął się dłużący okres czuwania przy zwłokach. Minęła północ, moment wzbudzający największe emocje, ale ciało Jezusa nadal nie wykazywało żadnych nietypowych cech; wszystkie pośmiertne procesy były całkowicie naturalne. Kajfasz i Annasz wciąż uważnie przyglądali się owiniętym w całun szczątkom, lecz wcześniejsze napięcie powoli słabło. Minęły kolejne godziny.  Stawało się coraz mniej prawdopodobne, aby prawdziwy Mesjasz chciał wciąż pozostawać martwym, w sytuacji gdy  objawy postępującego rozkładu stawały się coraz bardziej jednoznaczne. Wreszcie trzeba było sobie jasno powiedzieć, że i ten ostatni sprawdzian boskości Jezusa z Nazaretu okazał się nieudany – to był jednak oszust.

Był już niedzielny poranek i w zasadzie zwłoki można byłoby odnieść do krypty, ale wtedy właśnie przybiegł strażnik od grobu i przekazał ważne informacje. Ciała nie można już złożyć tam ponownie, bowiem wczesnym świtem do grobowca przyszło kilka kobiet z grupy Jezusa i chciały jeszcze raz namaścić szczątki swego Mistrza. Wobec tego wytypowany strażnik, który siedział w otwartej krypcie, przekazał im to, co nakazali arcykapłani: Jezus zmartwychwstał, udał się już do Galilei i swym uczniom kazał iść za sobą. W ten sposób zlecone zadanie zostało pomyślnie wykonane i można być przekonanym, że Galilejczycy właśnie zbierają się pospiesznie w drogę powrotna nad Genezaret.

A więc arcykapłani trafnie przewidzieli taka możliwość zdarzeń i byli zadowoleni ze swej przezorności. Pojawił się obecnie pewien problem z Jerozolimczykami, którzy pewnie wkrótce też zorientują się, że krypta jest pusta i zaczną pytać o ciało. Z tym jednak można sobie bardzo łatwo poradzić – arcykapłani zlecili całej zaufanej grupie strażników, aby rozpowiadali wszystkim, że to uczniowie Jezusa wykradli z grobowca jego ciało i unieśli je do Galilei. Cała ta gromada powinna właśnie opuszczać stolicę, więc nie będą mogli niczemu zaprzeczać. Sprawa była więc załatwiona i jedynie strażników trzeba było teraz sowicie wynagrodzić – należało im się za ciężką i solidną pracę tej nocy. I za to, aby zachowali wszystko w tajemnicy.

W zasadzie to pozostał już tylko jeden kłopot, ostatni:
coś trzeba zrobić z wciąż spoczywającymi w pałacowej komnacie zwłokami Jezusa z Nazaretu.


niedziela, 29 maja 2016

Paschalny szabas, Jerozolima, 33 r. n. e.


Następnego dnia był szabas i pierwszy dzień okresu paschalnego. Wystraszeni apostołowie siedzieli ukryci w Wieczerniku, dokąd wróciły też kobiety, które widziały złożenie ciała Jezusa w krypcie. Wszyscy oni byli zaskoczeni, że ktoś z bogatych mieszkańców Jerozolimy zajął się zwłokami ich Mistrza. Nie wiedzieli jak to wytłumaczyć - Jezus zawsze skrywał przed nimi fakt współpracy z Szymonem, Józefem i Nikodemem, ważnymi członkami stołecznych elit i sanhedrynu. Uczniowie kolejny raz przekonali się, że ich Mistrza okrywała jakaś tajemnica.

Kajfasz i Annasz mieli problem. Gdyby zwłoki Jezusa pozostały na krzyżu przez co najmniej kilka następnych dni, tak jak to powinno być zgodnie z rzymskimi zasadami, to byliby spokojni. Golgotę nadzorowałyby straże legionistów, a w pobliżu dyskretnie czuwaliby także ludzie ze służb świątynnych i wszystko byłoby pod kontrolą. Niespodziewane i pospieszne zabranie ciała Jezusa z krzyża i jego pochówek w bardzo porządnym grobowcu, zmuszał arcykapłanów do poważnego zastanowienia się. Czy przypadkiem faryzeusze, ich zawzięci przeciwnicy polityczni, nie zamierzają jeszcze jakoś wykorzystać ciała Galilejskiego Mesjasza przeciwko nim?  

Dosyć gorączkowe rozważania na ten temat w nocy z piątku na sobotę doprowadziły hierarchów do bardzo poważnych, a nawet alarmujących wniosków. Faryzeusze mogą na przykład zacząć rozgłaszać fałszywe opowieści, że Mesjasz z Galilei ożył, albo że jego ciało ma jakieś cudowne właściwości – to byłoby niebezpieczne, ale z tym arcykapłani poradziliby sobie. Znacznie groźniejsza wydała się inna możliwość - może Józef z Arymatei, Nikodem i Szymon Faryzeusz wiedzą o tym Galilejczyku coś bardzo ważnego, coś czego nie zauważyli arcykapłani? Może oni wiedzą na pewno, że ten Jezus z Nazaretu jest jednak prawdziwym Mesjaszem!

Kajfasz i Annasz byli w zasadzie cały czas przekonani, że to był zwykły człowiek, że wszystkie mesjańskie przedsięwzięcia były uknute, że to był tylko spisek przeciwko nim, ale jednak jakieś wątpliwości ciągle się pojawiały. Jezus wielokrotnie zachowywał się dziwnie, nienaturalnie, nie tak jak oni oczekiwali. Ale kto wie jak powinien zachowywać się prawdziwy Mesjasz zesłany na ziemię? A jeżeli „znakiem, jaki ma dać o sobie” będzie dopiero jego zmartwychwstanie trzeciego dnia po śmierci, tak jak to wielokrotnie zapowiadał? Takie myśli zaczynały mrozić krew w żyłach Kajfasza i Annasza.

Prawdziwy Mesjasz wstanie w niedzielę z grobu w ogrodzie Józefa z Arymatei i obdarzony nieziemską mocą zacznie  panowanie nad światem i zaprowadzanie swych porządków. Oczywiście na wstępie strasznie ukarze tych, którzy w niego nie uwierzyli, nie dostrzegli w nim boskości i jeszcze skazali go na tortury i śmierć. A więc Syn Boży jakąś niewyobrażalną zemstę wywrze przede wszystkim na arcykapłanach! To było przerażające.

Na szczęście do ewentualnego zmartwychwstania jest jeszcze cała doba i ten czas trzeba właściwie wykorzystać.

Nie zważając na fakt, że jest szabas, w którym zakazane jest podejmowanie jakichkolwiek działań, arcykapłani udali się do Piłata – reguły szabatu są dla maluczkich, hierarchowie mają ważną sprawę i nie muszą przestrzegać jakichś tam zakazów. Starając się zachować spokój poinformowali prefekta, że szykuje się jakieś oszustwo z wykorzystaniem zwłok Jezusa z Nazaretu i proszą, aby rzymskie władze wystawiły wartę przy jego grobie. Piłat miał już i arcykapłanów i problemów z tym Galilejczykiem serdecznie dosyć; powiedział, że jego to nic nie obchodzi i jak mają potrzebę, to niech sobie sami zabezpieczają ten grób. W zasadzie arcykapłanom tylko o to chodziło, ale nie byli pewni czy także prefekt nie uczestniczy w dalszym ciągu spisku faryzeuszy i musieli uzyskać jego zgodę na własne działania. Teraz mieli wolną rękę i wiedzieli jak to wykorzystać.

Nadal trwał szabas, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Arcykapłani wezwali kilku swych szczególnie zaufanych ludzi ze służb świątynnych i udzielili im szczegółowych instrukcji, co mają uczynić dzisiejszej nocy. Jeszcze po południu zaciągną wartę przed grobowcem znajdującym się w ogrodzie Józefa z Arymatei, w którym spoczywa ciało ukrzyżowanego Jezusa. Gdy zapadnie zmrok mają odsunąć głaz tarasujący wejście, przełożyć zawinięte w całun zwłoki na nosze i przynieść je do pałacu arcykapłanów. Za te działania zostaną bardzo sowicie wynagrodzeni, ale nikt, absolutnie nikt, nie może nic o tym wiedzieć. Dalsze instrukcje dostaną po wykonaniu tego zadania.

Teraz arcykapłani trochę się uspokoili. W nocy z soboty na niedziele rozpocznie się trzeci dzień od śmierci Galilejczyka i nastąpi czas gdy może on zmartwychwstać, ale wówczas będą go mieli u siebie w pałacu. Jeżeli po północy Jezus ożyje, to Annasz i Kajfasz padną przed nim na twarz, wskażą na wspaniałe łoże na którym będzie spoczywał Mesjasz, na komnatę i cały pałac w którym się znalazł i wyjaśnią mu, że zawsze w niego wierzyli i właśnie dlatego tu teraz przebywa. Za wszystkie katusze Mesjasza i jego śmierć obwinią  Rzymian - przecież to Piłat zdecydował ostatecznie o wyroku, a oprawcami byli wyłącznie rzymscy legioniści. Arcykapłani są najważniejszymi sługami Jahwe, więc i z jego Synem się dogadają. 


poniedziałek, 23 maja 2016

Pogrzeb Jezusa

Jezus umarł na krzyżu, ale zabiła go trucizna, co w gruncie rzeczy było dla niego wybawieniem od dalszych, potwornych cierpień. Tłum i arcykapłani jeszcze przez długą chwilę przyglądali się zwisającym zwłokom, ale nie otrzymali satysfakcji. Zarówno męka Mesjasza z Galilei, jak i jego śmierć, nie wywołały żadnych cudownych czy chociażby niezwykłych wydarzeń. Zawiedzeni ludzie zaczęli się rozchodzić, a Golgotę  wkrótce opuścili też arcykapłani. Pozostali tam nadal konający w mękach dwaj ukrzyżowani złoczyńcy oraz strzegący ich oprawcy i kordon legionistów. Straż pilnowała także, aby nikt nie zdjął ciała Jezusa – ukrzyżowanie było karą pokazową i zazwyczaj zwłoki musiały pozostawać na krzyżu przez wiele dni, jako groźna przestroga dla wszystkich wrogów imperium.

Obecnie wokół stało już niewiele osób. Wcześniej w tłumie znajdowali się także uczniowie Jezusa, równie jak inni z wielką ciekawością i nadzieją oczekujący na cud. Jego śmierć wprawiła ich w konsternację, a później w przerażenie. Podziwiany i wielbiony przez nich  Mistrz nie dokonał cudu, który w tej sytuacji wydawał się konieczny i skonał w męczarniach. Ich wiara w niego mocno zachwiała się i uświadomili sobie nagle, że oni byli przecież jego wspólnikami i pomagali mu we wszystkich przedsięwzięciach; czy więc teraz jakieś straszne kary nie spadną także na nich? Wystraszeni uciekli z kamieniołomu i ukryli się w jedynym znanym im w Jerozolimie miejscu, w domu zwanym Wieczernikiem.

Bardziej odważne okazały się kobiety, zawsze towarzyszące Jezusowi, które i teraz go nie opuściły; wciąż trwały na Golgocie i przeżywały jego śmierć. Kręciło się w pobliżu też kilku ludzi ze służby świątynnej, pozostawionych tu przez arcykapłanów, aby na wszelki wypadek nadal kontrolować zachowanie zwolenników tego Galilejczyka. Dostali to zadanie nie ze względu na kobiety, ale dlatego, że przy krzyżu pozostali jeszcze Józef z Arymatei, Nikodem, a także Łazarz. Ci spiskowcy już nie musieli się specjalnie kryć, że byli z Jezusem związani - jego śmierć w tragiczny sposób ostatecznie kończyła ich wielki plan. Arcykapłani i tak doskonale wiedzieli o całej konspiracji i zdawali sobie sprawę, że jedyne niebezpieczeństwo groziło im ze strony Mesjasza z Galilei – bez niego spiskowcy są już bezsilni. Mimo to śledzenie swych przeciwników w każdej sytuacji jest warunkiem przetrwania władzy, więc ci faryzeusze byli nadal inwigilowani.

Józef i Nikodem odczuwali wyrzuty sumienia. Wiedzieli, że  w realizacji wielkiego plany ostateczne decyzje podejmował zawsze sam Jezus, i on też osobiście zdecydował się na kroki, które doprowadziły do tak tragicznego finału, ale to oni byli inspiratorami i cichymi pomocnikami we wszystkich jego działaniach. Teraz on poniósł okropną karę i w jakiejś mierze umarł też za nich - źle się z tym czuli. Naradzili się i postanowili cokolwiek jeszcze uczynić dla Jezusa.

Udali się do Piłata i poprosili, aby wydał im jego ciało, ponieważ chcieliby je godnie pochować jeszcze przed Paschą. Piłat bardzo się zdziwił, że Jezus już nie żyje. Tak karani ludzie potrafili konać nawet przez trzy dni; zgon po kilku godzinach był dziwny, nienaturalny. Prefekt spytał centuriona, czy to prawda, ale gdy oficer potwierdził śmierć skazańca, bez oporów zgodził się, by wydać zwłoki  proszącym - on też czuł pewne wyrzuty sumienia wobec Jezusa. Przy okazji rozkazał zakończyć kaźń dwóch ukrzyżowanych złoczyńców. Teraz, po śmierci Galilejczyka, przedłużanie egzekucji nie miało sensu.

Przekazano odpowiednie polecenia na Golgotę. Centurion i oprawcy podeszli do krzyża Jezusa, dźgnęli włócznią jego zwłoki i upewniwszy się w ten sposób, że nie żyje, przekazali je do dyspozycji Józefa i Nikodema. Następnie połamali golenie dwóm ukrzyżowanym złoczyńcom, co radykalnie przyspieszyło ich zgon. Kaźń była zakończona, oficerowie, trzymający straż legioniści i oprawcy odeszli.

Józef z Arymatei polecił swym sługom zdjąć zwłoki Jezusa z krzyża, owinąć płótnem i przenieść na teren swojej posesji. Miał w Jerozolimie willę z wielkim ogrodem, w którym, zwyczajem wszystkich stołecznych bogaczy, przygotował już dla siebie i swych bliskich wykutą w skale kryptę grobową. W tym czasie Nikodem przyniósł do ogrodu Józefa dużo mirry i aloesu. Wszyscy wspólnie namaścili ciało Jezusa, zawinęli je w całun razem z gwoździami, którymi był przybity do krzyża i wnieśli do groty. Wejście do niej zasunęli dużym głazem.

Wcześniej, w Golgocie, kobiety wierne swemu Jezusowi  bardzo się zdziwiły, gdy jacyś ludzie zdjęli z krzyża jego ciało i je gdzieś ponieśli. Były tym wszystkim zaskoczone, bowiem nic wcześniej nie wiedziały o Józefie z Arymatei czy Nikodemie. Ruszyły za nimi i idąc śladem konduktu dotarły aż do ogrodu Józefa i widziały z daleka cały ceremoniał namaszczenia wonnościami zwłok i złożenia do grobu. To wywołało ich wielkie niezadowolenie – przecież one były zawsze z Jezusem, służyły mu, kochały go i uważały, że do nich, a nie do jakichś obcych, należy obowiązek oddania mu ostatniej posługi. Było już późno, następnego dnia był szabas, w którym wszelka praca była zakazana, więc postanowiły wrócić tu w niedzielę z rana i po swojemu namaścić swego Mistrza.

Jednak za zwłokami Jezusa z Golgoty wyruszyły nie tylko kobiety, ale także zostawieniu tu słudzy arcykapłanów. Mieli swe zadanie i wypełniali je, więc również wiedzieli gdzie i jak został pochowany ten Galilejczyk. Jeszcze tego wieczoru dokładną relację o  pogrzebie otrzymali arcykapłani i ta informacja znów ich zaniepokoiła.

środa, 18 maja 2016

Śmierć Jezusa

Miejsce kaźni otaczał w odległości kilkunastu kroków kordon żołnierzy. Publiczności nie pozwalano stać bliżej, aby nie dopuścić do zdarzających się prób ratowania skazańców. W wewnętrznym kręgu przebywali oprawcy oraz oficerowie centurii, arcykapłani i kilka osób z ich orszaku, jako osoby uprzywilejowane. Dookoła, poza linią legionistów, tłoczyły się tysiące ludzi, którzy przyglądali się bardzo uważnie wyłącznie Jezusowi. Wszyscy oni, także arcykapłani, starali się dostrzec w jego postaci jakiekolwiek oznaki, że zaczyna się dziać coś niezwykłego, coś cudownego. Jednak obraz na krzyżu nie różnił się specjalnie od tylekroć już przez nich widzianej męki godzinami konających ludzi. 

Nastał czas długiego, wręcz sadystycznego oczekiwania, że wreszcie Jezus się złamanie, że w końcu nie wytrzyma tak okrutnych cierpień i zademonstruje moc Mesjasza. Tego przede wszystkim życzyły sobie tłumy i tylko po to przyszły. Arcykapłani byli tu z tego samego powodu, ale ich zadowoliłoby także, gdyby Jezus okazał zwykłe, ludzkie oblicze. Nie rzadko przybici skazańcy błagali o litość, o łaskę, albo chociaż o skrócenie męczarni i szybszą śmierć. Teraz jednak nic takiego nie miało miejsca – Mesjasz z Galilei trwał w udręce bez słowa.

Jezus cierpiał ogromne katusze, ale reszką sił wciąż szukał nadziei, którą teraz mógł pokładać jedynie w Bogu. Na ile pozwalała mu zacierająca się świadomość, gorliwie się modlił i w przebłyskach świadomości pamiętał swe cudowne ocalenie przed śmiercią w Nazarecie. Może Jahwe, podobnie jak niegdyś, chce go tak strasznie doświadczyć, aby wreszcie ocalić i tym wspanialej nagrodzić. Ta wiara wciąż się w nim tliła i podtrzymywała nadzieję. Jezus na krzyżu cierpiał w milczeniu i też czekał.

Stojący wokół początkowo przyglądali się uważnie, ale wkrótce zaczęły się komentarze: Innych wybawiał, a siebie nie może? Niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym. Czas upływał, widzowie zaczynali się niecierpliwić i w tłumie rozległy się okrzyki ponaglające, najpierw pojedyncze, a później coraz częstsze: Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw samego siebie! Nawet arcykapłani, których wciąż nurtowała nutka niepewności, reagowali podobnie, chociaż oni zwracali większą uwagę na aspekt dotyczący bezpośrednio ich władzy i mówili: Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli. Jednak na krzyżu wciąż nic się nie działo - krwawiący z wielu bolesnych ran, palony udręczającym słońcem, zżerany przez owady, przepajany bólem drętwiejących mięśni, trawiony strasznym, narastającym wciąż pragnieniem, konający na krzyżu Jezus milczał.

Arcykapłani zaczęli zdawać sobie sprawę, że nawet tą, niewiarygodnie okrutną metodą tortury krzyża kolejny raz nie są w stanie uzyskać pewności, kim jest ten Galilejczyk. W tym brutalnym doświadczeniu jakie prowadzili pozostawała do sprawdzenia już tylko jedna, ostatnia możliwość – może Mesjasz czeka na śmierć, na sam moment zgonu i wówczas dopiero ukaże swą moc.

Przyspieszenie zgonu skazańca było często stosowane przez Rzymian, którym też nie chciało się całymi dniami sterczeć przy ponurych krzyżach, ale taka decyzja należała wyłącznie do Piłata. Kajfasz i Annasz wysłali więc do prefekta swego zaufanego człowieka, aby w ich imieniu poprosił o wydanie rozkazu zakończenia egzekucji. Piłat nie był jednak skłonny dzisiaj ulegać jakimkolwiek prośbom arcykapłanów – tak bardzo pragnęli śmierci tego Galilejczyka, to nich teraz stoją tam pod krzyżem i patrzą. 

Tego oczywiście arcykapłani się spodziewali, ale musieli spróbować. Nie mieli jednak zamiaru dostosowywać się do złośliwości Piłata – on sądził, że ma tu najwyższą władzę, ale to oni byli gospodarzami tej ziemi. Minęło już kilka godzin, było późne popołudnie, nadzieja na cud zgasła i zrezygnowani ludzie zaczynali się rozchodzić. Również arcykapłani nie zamierzali dłużej tu tkwić, zwłaszcza, że nakrywano już stoły do świątecznych kolacji sederowych - najwyższy już czas zakończyć ten eksperyment. Ich zaufany sługa, wysłannik do Piłata, przyniósł nie tylko odmowną odpowiedź prefekta, ale też zabrał z pałacu arcykapłańskiego ampułkę silnej trucizny, dobrze znanej i nie raz stosowanej na dworach jerozolimskich.

Wielogodzinne katusze Jezusa stały się już nie do wytrzymania i zaczęły go opuszczać resztki sił i nadziei – Jahwe nie powinien pozwolić na aż tak okrutne cierpienia. Z trudem wyrzekł słowa skargi: Boże, mój Boże, dlaczego żeś mnie opuścił.

To tragiczne wezwanie też nic nie zmieniło w sytuacji i po dłuższej chwili arcykapłani uznali, że czas sprawdzić ostatni wariant. Dali znak swemu zaufanemu słudze. On zawołał do rozchodzących się ludzi: Poczekajcie jeszcze, zaraz zobaczymy czy Jahwe, albo jakiś prorok uratuje tego Galilejczyka. Następnie zamoczył kawałek gąbki w wiadrze z wodą, skropił ją trucizną z ampułki i zatknął na łodygę trzciny. Wszyscy widzowie byli przekonani, że na gąbkę został wlany ocet, który czasami dawano umęczonym ludziom, aby ich chwilowo orzeźwić (stosowany m. in. na galerach wobec mdlejących wioślarzy). Teraz człowiek arcykapłanów tę gąbkę na trzcinie przytknął do twarzy Jezusa, który zaczął chciwie ją wysysać. Po chwili jednak przestał, wydał tylko jeszcze z siebie jęk i skonał.

sobota, 14 maja 2016

Ukrzyżowanie Jezusa

Zgodnie z rzymskimi regułami wykonywania kary ukrzyżowania Jezus został najpierw poddany chłoście. Ten wstęp do zasadniczej egzekucji miał osłabić skazańca i odebrać mu wolę stawiania oporu w decydującym momencie. Był to okrutny zabieg, który zastosowany z przesadą, mógł sam łatwo doprowadzić do śmierci ofiary, ale wówczas za błąd w sztuce byliby ukarani kaci. Dlatego też biczowanie wykonywała fachowa, odpowiednio przeszkolona i doświadczona sekcja oprawców, znajdująca się w składzie kohorty. Ci właśnie legioniści, na dziedzińcu twierdzy Antonia, przywiązali Jezusa do słupa, zdarli z niego płaszcz proroka, i wymierzyli około dwudziestu uderzeń skórzanymi batami flagrum, z wplecionymi w rzemienie kawałkami metalu.

Wraz z Jezusem, podobnej procedurze okrutnego przygotowania do jeszcze okrutniejszej śmierci, poddani zostali dwaj pospolici przestępcy, również przeznaczeni tego dnia do ukrzyżowania. Tak umęczonym i skrwawionym skazańcom przytroczono sznurami do grzbietów i ramion belki (patibulum), które miały stanowić później poziome poprzeczki krzyży. Następnie cała trójka, w otoczeniu oprawców i eskortującej ich centurii legionistów, została poprowadzona na miejsce kaźni.

W Jerozolimie egzekucji ukrzyżowania dokonywano na terenie dawnego kamieniołomu, położonego poza murami obronnymi w kierunku północno – zachodnim od miasta. Wydobywano tu niegdyś materiał m. in. do budowy świątyni i obecnie, z uwagi na biel skał i głębokie wyrobiska, było to miejsce powszechnie nazywane Czaszką (Golgotą). Stało tam kilka trwale osadzonych słupów (stipes) i na nich zawieszano skazańców, wykorzystując bezlitosne drewno, które sami tu przydźwigali. Miejsce było dosyć przerażające i zazwyczaj nie gromadziło zbyt wielu widzów, poza bliskimi osobami krzyżowanych nieszczęśników, oprawcami i strażami. Dzisiaj jednak tłum był gęsty, a wkrótce przybyli nawet arcykapłani, co było ewenementem. Wszystkich, także hierarchów, przywiodła ciekawość, czy wreszcie Mesjasz z Galilei ukaże swą nadludzką moc – jeżeli jest prawdziwym Synem Bożym, to tu będzie miał ostatnią możliwość, aby to zademonstrować.

Skazańcy i ich konwój mieli do przejścia od twierdzy Antonia do Golgoty nie więcej niż dwa kilometry, ale skatowany Jezus z wielkim trudem dźwigał grubą poprzeczkę krzyża i zaczął padać pod jej ciężarem. Z tego powodu, już poza murami miasta, żołnierze przywołali pracującego w pobliżu rolnika, Szymona z Cyreny, i nakazali mu aby pomógł Jezusowi donieść belkę na miejsce kaźni.

Było wczesne popołudnie, gdy konwój dotarł do kamieniołomu Golgota. Tam najpierw podano skazańcom po kubku wina zmieszanego z gorzką mirrą, co było dopuszczalnym prawem środkiem, mającym odrobinę ulżyć w pierwszym okresie męki. Jezus skosztował, ale nie chciał, lub już nie był w stanie wypić więcej. Wówczas położono go wraz z wciąż przywiązaną do ramion belką na wznak i dwoma gwoździami przybito do niej jego dłonie. Następnie patibulum wraz z ciałem wciągnięto i umocowano linami na stipes tak wysoko, że Jezus dostawał stopami do przymocowanej do słupa na wysokości około jednego metra podpórki – ukrzyżowanie było karą pokazową i cierpiący skazaniec musiał być widoczny całej publiczności.

Zasadniczą rolę odgrywały tu sznury, które krępowały ramiona z poprzeczną belką, a gwoździe wbite w dłonie były tylko dodatkowym cierpieniem i w wielu wypadkach w ogóle nie były używane. Stóp wcale nie przybijano gwoździami, gdyż na okaleczonych nogach skazaniec nie mógłby się utrzymywać i ciężar ciała, zwisającego na przywiązanych rękach, zaciskałby coraz bardziej zapadającą się klatkę piersiową. W takiej sytuacji śmierć ofiary, wskutek uduszenia, mogłaby nastąpić zbyt szybko. Możliwość stania przedłużała mękę (bardziej silni ukrzyżowani mogli konać nawet przez trzy dni), a o taki efekt chodziło Rzymianom. Zdarzały się sytuacje, że oprawcy potrzebowali przyspieszyć zgon na krzyżu i wówczas łamano nieszczęśnikom właśnie nogi, co radykalnie skracało czas konania.

Obok Jezusa, w identyczny sposób, przybito i zawieszono na sąsiednich słupach pozostałych dwóch przestępców.

Przepisy wymagały, aby informować publicznie jakiej zbrodni dopuścił się skazaniec, więc żołnierze, jeszcze na terenie twierdzy Antonia, przygotowali drewnianą deseczkę, na której zapisano powód tak strasznej kary. Piłat polecił, aby napis dotyczący Jezusa brzmiał: „Król Żydowski”. Dowiedzieli się o tym arcykapłani i zaprotestowali mówiąc, że właściwa byłaby treść, iż nie jest to król, ale oszust, który fałszywie podawał się za króla. W tej jednak sprawie prefekt im nie ustąpił – przecież oni sami podali mu jako powód wyroku śmierci właśnie zwrot Król Żydowski. Teraz więc tabliczka z takim napisem została przybita do słupa powyżej głowy Jezusa.

wtorek, 10 maja 2016

Srebrniki

Jezus był przerażony. Od początku wiedział, że realizowany od kilku dni skomplikowany plan ratowania życia jest trudny i bardzo ryzykowny, ale dotychczas wydawało się, że wszystko w nim zostało dobrze skalkulowane i że najtrudniejsze momenty już ma za sobą. Dzięki wiernemu Judaszowi i Piłatowi, który chciał mu autentycznie pomóc, jeszcze niedawno jego szanse na szczęśliwy finał wyglądały całkiem obiecująco. Nie przewidział, że arcykapłani zastosują w ostatniej chwili tak prosty i przewrotny jednocześnie manewr, jak wystawienie przeciwko niemu ujawnionego niespodziewanie więźnia Barabasza. Przegrał i teraz pozostała mu już tylko modlitwa do Jahwe oraz wiara, że on może go wciąż uratować, nawet w ostatniej chwili, tak jak to uczynił niegdyś nad urwiskiem w Nazarecie.

Obecnie Jezusem zajęli się legioniści, aby jeszcze na terenie twierdzy Antonia, zgodnie z rzymskimi procedurami, wstępnie przygotować skazańca do ukrzyżowania, które będzie miało miejsce poza miastem. Wraz z nim na wykonanie analogicznego wyroku czekało jeszcze dwóch więźniów. Byli to pospolici przestępcy, wcześniej już osądzeni przez Piłata. Schwytały ich służby rzymskie i przez to nie mieli szansy skorzystania z żydowskiej tradycji paschalnego ułaskawienia.

Arcykapłani Kajfasz i Annasz, po pomyślnym doprowadzeniu do skazania i zagwarantowaniu wykonania egzekucji swego bardzo poważnego przeciwnika, udali się do pałacu, aby odpocząć i zjeść posiłek. Ciężko pracowali tej nocy i od wczesnego poranka, a sprawa jeszcze nie była doprowadzona do końca i musieli przygotować się na ciąg dalszy.

Za nimi, do pałacu arcykapłańskiego, podążył Judasz. Był całkowicie załamany. Z całego zbiorowiska uczestników i świadków dzisiejszego dramatu, on jeden, oprócz Jezusa, w pełni rozumiał sens tego, co się faktycznie wydarzyło i jak wielka i niezwykła tragedia się rozgrywa: Jezus Mesjasz zdecydował oddać się dobrowolnie w ręce wrogów, aby znaleźć ocalenie, a zamiast tego, na własne życzenie, stanął w obliczu niezwykle okrutnej śmierci. Przy tym wszystkim obecnie wygląda, że to właśnie Judasz, najwierniejszy uczeń, stał się głównym sprawcą jego klęski. Wykonywał tylko polecenia Jezusa i wywiązał się z nich wręcz wzorowo, ale kto to zrozumie, gdy już teraz ludzie pokazują go sobie palcami i mówią, że to on zdradził i wydał swego Mistrza.

Całkowicie przybity i zdesperowany Judasz udał się tam, gdzie była jakakolwiek iskierka nadziei, że cokolwiek jeszcze można zmienić. Tylko Kajfasz i Annasz, przy swojej władzy, możliwościach i przebiegłości, mogli jeszcze uratować Jezusa, o ile by zechcieli. Dobijał więc się gwałtownie do bramy ich pałacu, aż wreszcie arcykapłani pojawili się na dziedzińcu, ale nie pozwolili wpuścić go do środka. Wołał więc do nich, że skłamał, że zgrzeszył, że wydał krew niewinną i błagał o łaskę dla swego Mistrza. Usłyszał zaś jedynie: A cóż to nas obchodzi, to twoja sprawa. Wreszcie wykonał beznadziejnie rozpaczliwy gest - rzucił im przez bramę otrzymaną wcześniej od nich sakiewkę srebrnych drachm. Może chociaż dzięki temu ktoś zrozumie, jak wielki dramat się rozgrywa i ulituje się i nad Jezusem i nad nim. Oczywiście wszystko to było całkowicie bezskuteczne - w walce o władzę nie ma żadnych sentymentów czy litości. Arcykapłani nie chcieli nawet dotykać pieniędzy, za które dokonała się zdrada; rozkazali służbie podnieść srebrniki i przeznaczyć je na jałmużnę dla biedaków.  

Judasz odszedł od bramy pałacu; zrozumiał to, co było jasne od początku - nie ma już nadziei. Zjawił się później w pobliżu miejsca straceń i widział z daleka kaźń Jezusa. Nie wytrzymał tego, był zbyt uczciwy, zbyt oddany, zbyt wierny. Oddalił się i w odludnym miejscu popełnił samobójstwo, wieszając się na drzewie. On jedyny ze wszystkich uczniów walczył do końca o swego Mistrza i był jedynym, który nie przeżył jego zgonu i odszedł razem z nim.


piątek, 6 maja 2016

Umywanie rąk


Piłat zrozumiał, że wpadł w bardzo sprytną pułapkę zastawioną przez arcykapłanów, ale obecnie niewiele już mógł zrobić. Nie bardzo się do tego chciał przyznać nawet sam przed sobą. Ostatecznie, on tylko obiecał, że nie będzie się sprzeciwiał ułaskawieniu Jezusa przez samych Żydów, a tu nic jeszcze nie było przesądzone.

Wysłannicy tego Galilejczyka zapewniali, że jest on uznawany, popierany i wielbiony jako Mesjasz przez wiele tysięcy mieszkańców Palestyny, ze wszystkich jej krain. Oczywiście prefekt znał arcykapłanów i ich wyrachowanie, więc nie liczył, że tłumy na dziedzińcu będą jednomyślnie wołały „Uwolnić Jezusa”, Miał natomiast nadzieję, że głosy się podzielą, że zacznie się tumult, że zwolennicy uwolnienia Barabasza (ludzie arcykapłanów) lub Jezusa (Galilejczycy i inni) zaczną się spierać, kłócić, może nawet walczyć ze sobą. W takiej sytuacji Piłat sam zdecyduje, których głosów słyszy więcej i żaden arcykapłan tego już nie zmieni. Przemyślawszy to wszystko, polecił wyprowadzić obu więźniów na taras twierdzy Antonia, przylegający do murów świątynnych.

Na dole, na dziedzińcu pogan, największej przestrzeni na terenie całego przybytku, kłębiły się tysiące Żydów. Tłum składał się prawie wyłącznie z Jerozolimczyków, bowiem mieszkańcy dalszych krain już kilka dni temu ruszyli do domów. Ten piątek poprzedzał Paschę i dzisiaj po zachodzie słońca  wszyscy oni zasiądą do uroczystych kolacji sederowych. Był to więc ostatni dzień na oczyszczającą wizytę w świątyni, ale te tysiące przywiodła także ciekawość, kto dzisiaj zostanie ułaskawiony. Ogłoszenie tego wywoływało dużo więcej emocji niż wyroki śmierci, bo egzekucje mieli na co dzień, a darowanie życia tylko od święta. Rozeszła się już wieść, że jest dwóch kandydatów do łaski, więc zebrani wiedzieli, że i oni będą mieli do odegrania swoją rolę.

Wreszcie na górującym nad dziedzińcem tarasie ukazał się Piłat z Pontu, za nim arcykapłani i orszak notabli, a następnie prowadzeni przez legionistów więźniowie. Tłum zamarł, wrzawa ucichła. W tej ciszy rozległ się donośny głos prefekta: Którego chcecie abym wam uwolnił, Jezusa zwanego Mesjaszem, czy Barabasza? I wówczas na dziedzińcu rozległ się jeden krzyk tysięcy gardeł: Uwolnić Barabasza! Tu nie było żadnych wątpliwości, czy niejasności – nikt, absolutnie nikt, nie opowiedział się za Jezusem. Przez chwilę próbował jeszcze walczyć o niego tylko sam Piłat. Uciszył gestem zbiorowisko i spytał: Jezus nic wam złego nie zrobił, więc co mam z nim uczynić? Odpowiedź tłumu była równie zdecydowana: Ukrzyżuj go!

Piłat był bardzo zaskoczony; aż takiej jednomyślności kłótliwych, wiecznie spierających się o wszystko Żydów, nigdy się nie spodziewał. Nigdy też nie zrozumiał mechanizmu, który do tej jednomyślności doprowadził.

Ogromna większość Jerozolimczyków kierowała się dokładnie takimi samymi motywami jak arcykapłani i sanhedryn, gdy skazywali Jezusa na śmierć. Kilka dni temu wszyscy obecni wielokrotnie wzywali go na świątynnym dziedzińcu, aby „dał im znak”, aby na ich oczach uczynił cud. Jego zapewnienia o boskim pochodzeniu spowodowały, że nabrali wielkiej ochoty na zobaczenie czegoś przekraczającego ludzkie możliwości, na jakieś niezwykłe widowisko. Ani razu nie spełnił oczekiwań i zaczął ich irytować, a nawet złościć. Teraz mieli go w pułapce, już się nie wykręci – jeżeli jest prawdziwym Mesjaszem, to sobie poradzi, a oni zobaczą cuda, a jeżeli ich okłamywał, to zasłużył na śmierć.

W gruncie rzeczy podobne odczucia mieli uczniowie i ci, którzy prawdziwie wierzyli w Jezusa jako Mesjasza – byli przekonani, że Syn Boży sam sobie poradzi w tej niezwykle dramatycznej sytuacji, a prawdę mówiąc, oni też chcieli ujrzeć cuda.

Piłat zrozumiał, że przegrał. Oczywiście była możliwość, że on się uprze i wymusi swą decyzją ułaskawienie Jezusa, ale też oczywiste było, że od razu wybuchną gwałtowne zamieszki na ogromną skalę. Wtedy będą musieli wkroczyć legioniści, poleje się krew, padną trupy. Walka z buntowniczymi Żydami może być długa, krwawa i bardzo kosztowna, a przed cesarzem to Piłat będzie za to odpowiedzialny. I w imię czego, dla uratowania tego mało znaczącego kaznodziei z Galilei? To byłoby absurdalne, zwłaszcza, że wprowadzono go w wielki błąd, mówiąc mu, że Jezus ma tak licznych zwolenników – wcale ich tu nie ma. Piłat więc zrezygnował i ogłosił decyzję: Barabasz jest wolny, Jezusa ukrzyżować . Zwrócił się do arcykapłanów i powiedział: to nie jest uczciwe, ale to wasza sprawa i ja umywam ręce.

poniedziałek, 2 maja 2016

Sąd Piłata


Jezus szedł do twierdzy Antonia z przekonaniem, że jest to już przedostatni z przewidzianych przez niego etapów na drodze do ułaskawienia, a przez to ocalenia życia, odzyskania wolności i jeszcze potwierdzenia swej nadzwyczajnej roli Mesjasza. Wszystko jest ustalone, więc Piłat za chwilę stwierdzi, że władze rzymskie nie widzą w nim żadnego zbrodniarza i zwróci go arcykapłanom. Oni zaś znajdą się w sytuacji bez wyjścia; z okazji święta Paschy muszą darować życie skazańcowi, a że on jest jedynym ich więźniem, to właśnie jemu.

W czasie gdy Kajfasz przekazywał Piłatowi informacje o procesie i wyroku sanhedrynu, prefekt z zainteresowaniem przyglądał się Jezusowi, o którym wiele już słyszał, ale którego widział pierwszy raz. Następnie zadał pozornie proste pytanie: Czy Ty jesteś Królem Żydowskim?, które jednak spowodowało pewne charakterystyczne nieporozumienie.

Piłat sprawował obecnie sąd, a zgodnie z prawem uzurpacja władzy królewskiej była jednym z najpoważniejszych przestępstw politycznych. Jako sędzia spytał więc o podstawowe ze swego punktu widzenia zagadnienie, czy oskarżony przyznaje się do tej zbrodni. Jezus zaś zrozumiał, że prefekt nie ma pewności, czy to on jest tym człowiekiem, którego wysłanników zapewnił o swej pomocy i ochronie. Postanowił go w tym upewnić i jednocześnie przypomnieć o udzielonej mu gwarancji bezpieczeństwa, więc odpowiedział  dosyć dziwnie: Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?

Piłatowi wcale nie trzeba było przypominać, co on tym innym obiecał i mimo, że zgodnie z regułami procesu Jezus właśnie przyznał się do stawianych mu zarzutów, postanowił dotrzymać słowa. Nie chodziło przy tym tylko o daną obietnicę pomocy, ale przede wszystkim o zasadę divide et impera - w interesie Rzymu walka między arcykapłanami, a próbującymi ich obalić Mesjaszem z Galilei, powinna trwać jak najdłużej i stale osłabiać obie strony konfliktu. Bez większego namysłu ogłosił więc swą decyzję: Ja nie widzę w nim winy. Zapomniał, że reprezentuje przy tym Imperium, które było niezwykle dumne ze swych zasad prawnych, a podstawowa z nich brzmiała: dura lex, sed lex. Arcykapłani natomiast doskonale ją pamiętali i po wysłuchaniu wyroku prefekta zdecydowanie zaprotestowali – jakże to, przecież przed chwilą sami słyszeli, że Jezus się do wszystkiego przyznał.

Piłat był samowładny w Judei, ale w dalekim Rzymie był nad nim jeszcze cesarz Tyberiusz, który mógłby opacznie zrozumieć bezkarność oczywistego przestępcy politycznego. Prefekt uświadomił sobie, że zbyt łatwo chce uniewinnić człowieka, który faktycznie sam potwierdził swą winę, więc zaproponował, że wymierzy Jezusowi karę chłosty i to wystarczy. Żydzi znów zaprotestowali – to jest ich więzień i oni już wydali na niego wyrok i to wcale nie jest chłosta, tylko kara śmierci, którą zgodnie z własnymi regułami powinni wykonać Rzymianie.

Przebiegli arcykapłani mieli formalnie rację - wykorzystując prawo rzymskie postawili prefekta w bardzo trudnej sytuacji. Teraz więc Piłat postanowił wykorzystać przeciwko nim ich własne zwyczaje. Przyznał, że rzeczywiście Jezus powinien zostać ukarany zgodnie z wydanym wyrokiem, ale wie, że dzisiaj Żydzi mają prawo, a nawet obowiązek ułaskawić jednego skazańca, więc on się zgadza: niech ułaskawią Jezusa z Nazaretu i będzie po sprawie.

To co teraz nastąpiło było ogromnym zaskoczeniem dla Piłata i jeszcze większym, przerażającym ciosem dla Jezusa. Arcykapłani oświadczyli, że bardzo się cieszą, iż prefekt tak bardzo szanuje żydowskie zwyczaje i sam chce ich przestrzegać, ale w takim razie jest kolejny problem. W rękach arcykapłanów znajduje się jeszcze jeden więzień, zbrodniarz o imieniu Barabasz, którego również mają tu ze sobą i dopiero trzeba będzie wybrać, któremu z nich, Jezusowi z Nazaretu czy Barabaszowi, należy się łaska

Barabasz (Bar rabbi – syn rabbiego) był straszliwą niespodzianką, z całym wyrachowaniem ukartowaną przez arcykapłanów i bardzo dobrze dotychczas przez nich ukrytą. Na ich polecenie ten młody człowiek, syn jednego z ludzi bliskich arcykapłanom i ich stronnictwu saduceuszy, sam zgłosił się dzisiaj z rana do strażników świątynnych i przyznał przed nimi, że jest wspólnikiem jakichś złoczyńców i pomagał im w zbrodniach. Winy te były bardzo niejasne i oparte tylko na słowach samego Barabasza, który zawsze mógłby się z nich wycofać. W tej sytuacji straż, na rozkaz arcykapłanów, uwięziła go i stał się on formalnie więźniem.

Teraz więc, zgodnie z regułami, które przed chwilą prefekt sam potwierdził, trzeba zastosować zwyczaj paschalnego ułaskawienia jednego więźnia. Oczywiście arcykapłani niczego nie sugerują ani nikogo nie polecają. O tym który z tych dwóch, Jezus z Nazaretu czy Barabasz, będzie żył, niech zgodnie z tradycją zdecydują wszyscy Żydzi, zebrani dzisiaj na świątynnym dziedzińcu.

czwartek, 28 kwietnia 2016

Król Żydowski


Wyrok śmierci na Jezusa wcale nie wydawał się arcykapłanom i członkom sanhedrynu zbyt surowy, niesprawiedliwy, czy też okrutny. Z ich strony był to przede wszystkim ostateczny sprawdzian, bardzo przemyślne posunięcie wobec tego proroka z Galilei, aby wreszcie poznać prawdę. Przecież jeżeli jest prawdziwym Mesjaszem, tak jak sam oświadczył, to teraz będzie musiał pokazać swą moc, aby ratować się przed strasznym cierpieniem i zgonem. Z wielkim więc zainteresowaniem śledzili jak się zachowuje, jak przyjął wyrok, czy nie robi czegoś niezwykłego. Mieli nadzieję, że może za chwilę ujrzą nieziemskie zjawiska, nadludzkie czyny, że będą świadkami cudów.

Arcykapłani w zasadzie byli prawie pewni, że Jezus jest zwykłym człowiekiem, że cały czas zarówno ich jak i tysiące innych Żydów zwodził i oszukiwał. Nie mieli też wątpliwości, że normalny człowiek w takiej sytuacji, w obliczu okrutnej śmierci, musi paść przed nimi na kolana, przyznać się, że nie jest żadnym Mesjaszem, błagać o wybaczenie, o litość, o darowanie życia. I rzeczywiście byłby wówczas ułaskawiony, ale jako oszust, nie jako Mesjasz.

Dla arcykapłanów jeden z takich dwóch alternatywnych scenariuszy wydawał się oczywisty, ale znów się rozczarowali. Jezus z dużym spokojem przyjął wyrok śmierci i ani nie zademonstrował mocy Mesjasza, ani nie okazał słabości człowieka. Była to jednak zagadkowa postać; czyżby chciał nadal trzymać ich w niepewności, czyżby jeszcze nie nadeszła chwila? A więc trudno, ciągnijmy ten niezwykły test dalej.

Wydając wyrok śmierci sanhedryn stwierdził, iż jest to kara za to, że Jezus z Nazaretu nazywa siebie Królem Żydowskim. Jak większość wydarzeń z ostatnich dni, także to oficjalne uzasadnienie wyroku miało złożony, podwójny sens. Dla wszystkich Żydów określenie Król Żydowski było w sposób oczywisty mianem Mesjasza, więc dla nich znaczyło to, że Jezus został skazany za fałszywe podawanie się za Syna Bożego, za bluźnierstwo. Takie zbrodnie w judaizmie rzeczywiście karano śmiercią, ale było to przestępstwo religijne, wewnętrzna sprawa świata żydowskiego, i o nic tu nie trzeba byłoby pytać rzymskiego prefekta, czy prosić o jego akceptację. Zgodnie z prawem mojżeszowym wyroki śmierci wykonywano poprzez kamienowanie, więc teraz Jezus powinien zostać przez samych Żydów ukamienowany, lub ewentualnie przez nich ułaskawiony.

Problem był w tym, że arcykapłani wciąż mieli wątpliwości, kim jest ten dziwny człowiek, nazywający siebie Mesjaszem, i na wszelki wypadek nie chcieli brać na siebie odpowiedzialności za jego egzekucję. Postanowili w tej sprawie wyręczyć się rzymskimi legionistami. Po to właśnie oficjalnym powodem skazania był zwrot ”Król Żydowski”. Dla Żydów był on bluźnierstwem, ale przedstawiciele Imperium nie znali się na subtelnościach judaizmu i dla nich ktoś, kto bezprawnie nazywa siebie „królem” i sięga po władzę, jest uzurpatorem, uczestnikiem zamachu stanu. W tym ujęciu była to groźna zbrodnia polityczna, która to kategoria przestępstw na obszarze całego Imperium pozostawała w wyłącznej kompetencji przedstawicieli cesarza, a jedyną  stosowaną karą było ukrzyżowanie.

Gdy arcykapłani rozważali aktualną sytuację, Jezus na dziedzińcu pałacowym oczekiwał na dalszy ciąg wydarzeń. Wszystko przebiegało zgodnie z założeniami, więc zachowywał duży spokój. Teraz jednak spotkały go przykrości, których nie przewidywał, ale z którymi w zasadzie powinien się liczyć. Był skazańcem, więźniem ze związanymi rękoma i chociaż wciąż okrywał go  wspaniały płaszcz proroka, to wiele stracił ze swej powagi Mesjasza. Strażnicy i słudzy pałacowi próbowali w sposób znacznie bardziej prostacki niż arcykapłani, wydobyć z nie go to samo co chcieli hierarchowie, czyli zmusić do ujawnienia się. Ich wszystkich trochę już złościł ten rzekomy Mesjasz, nie mogli mu darować, że nie chce im dostarczyć rozrywki i pokazać jakiegoś cudu, więc sami zorganizowali sobie koszarową zabawę. Zakrywali mu oczy, bili po twarzy i wzywali, by prorokował, kto go uderzył, a jako, że podawał się za Króla Żydowskiego, wcisnęli mu na głowę koronę uplecioną z cierni – bardzo ich bawiły te prymitywne dowcipy. 

Wszystko to widział Szymon Piotr, również znajdujący się na pałacowym dziedzińcu, ale w żaden sposób nie odważył się cokolwiek zrobić, aby ratować swego Mistrza. Nie chodziło tylko o strach, ale i o to, że Jezus, chociaż "żarty" straży były bardzo dolegliwe, wyraźnie teraz nie życzył sobie żadnej pomocy od Szymona Piotra, czy innych uczniów. Cierpliwe znosił żołdackie zachowania i rzeczywiście potrzebował pomocy, ale od kogoś stojącego znacznie wyżej.


Wreszcie pojawili się arcykapłani, niektórzy członkowie sanhedrynu i inni urzędnicy i zrządzili, aby strażnicy poprowadzili za nimi Jezusa do sąsiadującej  bezpośrednio ze świątynią twierdzy Antonia.  Tam  stacjonowała kohorta X cesarskiego legionu "Fretensis" i tam obecnie przebywał prefekt Piłat z Pontu. 

Prefekt niezwłocznie przyjął delegację sanhedrynu i Kajfasz oficjalnie  poinformował go, że przyprowadził więźnia Jezusa z Nazaretu. Ten Galilejczyk podawał się za Króla Żydowskiego i wzywał do buntu, ale służby świątynne zdołały go schwytać. Za swe czyny został postawiony przed sanhedrynem, który, po uczciwym procesie, skazał go na karę śmierci. Z uwagi na charakter zbrodni arcykapłan przekazuje przestępcę w ręce Rzymian, dla wykonania wyroku.

Piłat doskonale wiedział o Jezusie, już wcześniej jego żona przysłała mu przypomnienie, aby pomógł tego Galilejczyka uratować, ale teraz był trochę zaskoczony - on miał tylko nie przeciwstawiać się i zgodzić się, aby sami Żydzi ułaskawili Jezusa. Przemowa arcykapłana ujmowała sprawę inaczej i wobec charakteru oskarżenia, sam prefekt musi się teraz ustosunkować do sprawy i odprawić sąd. Piłat uznał, że to będzie proste i zaraz ci przewrotni arcykapłani dostaną swego więźnia z powrotem. 

    

niedziela, 24 kwietnia 2016

Proces Jezusa


Wczesny piątkowy poranek był chłodny, więc Szymon Piotr, błąkający się po podwórzu pałacu Kajfasza, chciał się ogrzać i przysiadł przy jednym z płonących tam ognisk. Straż miała wyraźne rozkazy arcykapłanów, aby kontrolować obecność ludzi Jezusa w Jerozolimie, więc kilku znajdujących się wokół żołnierzy zaraz spytało tego nieznajomego, czy nie należy do grupy Mesjasza z Galilei. On dobrze pamiętał jego stanowcze polecenie sprzed kilku godzin, aby się tego zapierać, więc się nie przyznał. Później pytali go o to samo jeszcze inni ludzie ze służby pałacowej, a on konsekwentnie zaprzeczał.

Szymon Piotr w żaden sposób nie domyślał się, dlaczego tego ranka zadawano mu kilka razy to samo pytanie. Ale te powtarzające się sytuacje nasunęły mu myśl, iż jego Mistrz musiał mieć prorocze widzenie przyszłości, gdy o tym mówił. Teraz więc ten prosty uczeń bardzo się zdenerwował, że już tyle razy  publicznie wypierał się tak wspaniałego proroka, Mesjasza – złożone sytuacje były dla niego stanowczo zbyt trudne do ogarnięcia.

W tym czasie do pałacu przybyli już członkowie sanhedrynu i można było rozpocząć sąd nad Jezusem z Nazaretu. Trzy dni temu, we wtorek wieczorem, taki proces już się odbył, ale zaocznie, bez udziału głównego zainteresowanego. Wydany został wówczas wyrok śmierci, o którym wszyscy obecni wiedzieli, że był tylko najpoważniejszym z możliwych ostrzeżeń przed dalszymi próbami uzurpowania sobie przez tego Galilejczyka jakiejś nadzwyczajnej władzy. Wizja śmierci miała wystraszyć skazanego, powstrzymać go przed  nawoływaniem do ataków na świątynię i arcykapłanów i sprawić, aby wyniósł się jak najszybciej do swej Galilei. On zaś, mieniący się Mesjaszem, okazał się nadzwyczaj uparty, zlekceważył tamten wyrok i jak desperat wciąż próbował przechytrzyć i pokonać jerozolimskie elity władzy. Ta niezwykła postawa Jezusa dziwiła i zastanawiała nawet arcykapłanów. Wciąż powracało pytanie – kim w rzeczywistości jest ten człowiek? Cały więc obecny proces był w zasadzie próbą uzyskania odpowiedzi na to właśnie pytanie.

Przed sądem wystąpiło kilku ludzi z otoczenia władz świątynnych i złożyło zeznania, że słyszeli jak Jezus nazywał siebie Mesjaszem, Synem Bożym, Królem Izraela i wzywał tłum do zburzenia świątyni, którą później sam odbuduje. Nie było wśród nich Judasza, chociaż on jako zdrajca powinien być głównym świadkiem oskarżenia. Arcykapłani doskonale orientowali się w jego prawdziwej roli podwójnego agenta i wcale nie oczekiwali, by nadal w niej tkwił – on już zrobił wystarczająco dużo, i w mniemaniu Jezusa i według nich też. Oskarżenie o nawoływanie do buntu i uzurpację władzy królewskiej było proste i łatwe do dowiedzenia, ale teraz padło najważniejsze pytanie: Czy to ty jesteś Mesjaszem?

Jezus podczas procesu nie próbował się bronić. Doskonale wiedział jaki wyrok zapadnie, mało tego, on nawet chciał zostać skazanym, bo przecież tylko wówczas mógł być ułaskawionym. Ewentualne uniewinnienie przez sanhedryn wcale go nie zadowalało – on koniecznie chciał być ułaskawionym, wybranym i wskazanym przez Jahwe do życia, i w ten wyjątkowy sposób, na oczach tysięcznych tłumów, zostać namaszczonym. Wcale nie chciał uratować życia tylko w wyniku jakichś procedur sądowych, czy kruczków prawnych. Z tego powodu na żadne wcześniejsze zarzuty nie odpowiadał, wolał nie przedłużać rozprawy.

Jednak na pytanie czy jest Mesjaszem, zdecydował się zabrać głos i odpowiedział wprost: Ja jestem. Nigdy wcześniej aż tak jednoznacznie tego nie mówił i używał z reguły tylko aluzji, wskazań, sugestii czy podpowiedzi. Były one oczywiste, ale w tamtych sytuacjach to jednak sami słuchacze powinni „odkryć”, że jest on Synem Bożym. Ta jego dosyć ostrożna postawa wynikała z obaw o zawsze pojawiające się później żądania, aby „dał znaki” i oczywiste problemy z zaspokojeniem oczekiwań słuchaczy. Teraz mógł wreszcie powiedzieć otwarcie, i to przed najbardziej reprezentacyjnym gremium żydowskim, że jest Mesjaszem. Przecież już wkrótce i tak będzie wolny i bezpieczny, a żądanym przez wszystkich "znakiem" będzie jego ułaskawienie, co zresztą ogłoszą publicznie sami arcykapłani. Obecnie, tym oficjalnym oświadczeniem przed sanhedrynem, że jest Synem Bożym, Jezus walczył już o wzmocnienie i utrwalenie swej przyszłej pozycji, jaką osiągnie po ułaskawieniu.

Arcykapłani doskonale wiedzieli od dawna, że Jezus z Nazaretu, galilejski kaznodzieja i uzdrowiciel, występuje publicznie jako Mesjasz. W ciągu ostatnich dni, w poniedziałek i we wtorek, sami to wielokrotnie słyszeli z jego ust na świątynnym dziedzińcu – może nie wprost, ale wystarczająco jednoznacznie. Przez te dwa dni arcykapłani osobiście, lub ich zaufani ludzie, konsekwentnie wzywali go, aby udowodnił swe boskie pochodzenie, żeby wreszcie „dał znak”, aby uczynił jakiś cud. On zaś przez cały ten czas bardzo inteligentnie, ale i uparcie odmawiał, wywijał się, unikał tematu.

Obecnie, przed sanhedrynem, już całkiem otwarcie usłyszeli od niego, że jest Mesjaszem, ale też po raz kolejny były to tylko słowa, słowa, słowa. Prawdę powiedziawszy, to wszystko zaczynało już arcykapłanów i członków sanhedrynu, a także pozostałych świadków, trochę złościć, bo ile można było wysłuchiwać gołosłownych deklaracji czy też zarozumiałych przechwałek, niepopartych jakimkolwiek wiarygodnym świadectwem.

Dotychczas żadnym sposobem, ani prośbą ani groźbą, nie mogli zmusić tego Galilejczyka, aby przyznał się, że wcale nie jest Mesjaszem, albo aby przekonująco udowodnił, że nim jest. Został im jednak jeszcze jeden sposób, żeby uzyskać pewność, sposób brutalny i ostateczny - w obliczu okrutnej męki i kaźni nie będzie już mógł dłużej ich zwodzić. Sanhedryn wydał na Jezusa wyrok śmierci.